Zapomniana budka

  

Było to bardzo, bardzo dawno temu, jeszcze gdzieś przed stanem wojennym – ale dokładnie nie pamiętam kiedy. Jechałem sobie samochodem bodajże marki wołga z Hrubieszowa do Zamościa . Była to dla mnie przejażdżka turystyczna, ale sama podróż miała charakter typowo służbowy a mój w niej udział sprowadzał się do tego, że byłem małym dzieckiem swojego ojca. Zresztą mniejsza o inne szczegóły związane z moją obecnością w tym aucie, faktem jest, że siedziałem w środku i podziwiałem widoki, zapoznając się z miejscowościami, które znałem wcześniej tylko z mapy. Oczywiście najbardziej interesowały mnie kolejowe elementy niecodziennej eskapady, które sprowadzały się do oglądanych przez szybę szerokich torów Linii Hutniczo – Siarkowej, wyjątkowo pustych przez tę całą pielgrzymkę.

Gdy zbliżaliśmy się do Werbkowic, zauważyłem przed sobą doskonale widoczne z daleka – dwa długie biało – czerwone drągi sterczące dumnie prawie w szczerym polu naprzeciw cukrowni. W pewnym momencie zaczęły one flegmatycznie zbliżać się ku matce rodzicielce – ziemi, zagradzając nam trasę przejazdu, co zmusiło kierowcę do rozpoczęcia procesu powolnego hamowania. Natychmiast zlokalizowałem winowajcę całego zamieszania, którym był kurpulentny mężczyzna odziany w kolejowy uniform w czapce z daszkiem, jednak jakiś taki rozchełstany. Stał sobie przed niewielką drewnianą budką i kręcił z wszystkich sił metalową korbą służącą do opuszczania szlabanów, które mimo, ze nie miały pionowych barierek, uniemożliwiających prześliźnięcie się pod nimi, jak ówczesne rogatki w centrum Zamościa – to i tak sprawiały wrażenie stosunkowo ciężkich. Swój kołowrotek poruszał w skupieniu, a widać było, że cała machina jest już ze wszystkich stron wyobracana i złośliwie stawia opór siłom ludzkiego mięśnia. On jednak jej kaprysami się nie zrażał i z malującym się na twarzy sporym wysiłkiem – dzielnie dawał do zrozumienia kto jest kierownikiem tej okrągłej kupy złomu. Dla obserwatora patrzącego z boku było to zajęcie bardzo monotonne, jednak osobnik ów poddawał wajchę obrotom z takim zaangażowaniem, jakby uczestniczył w grze na urządzeniu zręcznościowym. Wydawało się, że ta czynność pochłonęła dróżnika bez reszty i była dla niego dosyć męcząca, lecz generalnie sprawiał wrażenie zadowolonego z życia. Moi współpasażerowie zaczęli elegancko kląć pod nosem, jednak ja w odróżnieniu od nich wpadłem w stan błogiej euforii, gdyż zapowiadało się ciekawe kolejowe widowisko związane z przejazdem pociągu wąskotorowego, którego jeszcze nigdy w życiu nie widziałem w naturze. Akcja opuszczania barierek trwała dosłownie sekundy, przez które jednak zdołałem wyśnić w wyobraźni futurystyczne wizie ciuchci przetaczającej się przed moimi ciekawskimi oczami. Tymczasem patyki zatrzymały się w miejscu, jakby się zawahały i po dłuższej chwili – leniwie rozpoczęły unosić się z powrotem ku niebu, otwierając nam wjazd na kolejne drogowe dziurawe podboje. Procesowi towarzyszyły jeszcze pewne, nie dające się do opisania, ale momentami słyszalne we wnętrzu auta – odgłosy akustyczne wydobywające się z kręcioła. Widać było, że urządzenie protestowało przed nadaremnym, niepotrzebnym nikomu użytkiem. Z przerażeniem dotarło do mnie, iż ten niechlujny z wyglądu jegomość okazał się mieć wytworne, dziś byśmy powiedzieli – nie komunistyczne maniery i postanowił przepuścić auto, szczerząc się jeszcze do nas zębiskami, które jednak w przeszłości mogły być wykorzystywane do kasowania biletów kartonikowych. Prowajder naszego pojazdu machnął mu ręką, natomiast ja zdobyć się mogłem tylko na pokazania języka przez szybę, ale dobrze pamiętam, że mój gest został przez starszego korbowego zauważony. Mało tego – wprawiło go to w jeszcze większą wesołość, co wywołało u mnie totalne osłupienie. Oj chyba facetowi się nudziło w tej drewnianej pakamerze, która wyglądała jak buda dla bernardyna, a nie obiekt zabezpieczający ruch kolejowy. Podejrzewam, że największą przyjemność w służbowym urzędowaniu przynosiło mu kręcenie korbą we wszystkie strony świata – samo w sobie i nic więcej. Krętacz i tyle! Postawił bym go kiedyś chętnie przy głębokiej betonowej studni z wiadrem przytwierdzonym łańcuchem do wałka i zagonił do napełniania wodą zamojskiego zalewu. Jeszcze tylko podrzuciło nas na torowiskach: najpierw wąskotorowym, a potem normalnotorowym będącym bocznicą do pobliskiej cukrowni i pojechaliśmy dalej, a ja musiałem objeść się smakiem . Niestety w środku samochodu nie miałem nic do powiedzenia i nikt się z moim zdaniem nie liczył, więc pozostało mi tylko popaść w stan melancholii aż do kresu podróży.
Było to moje pierwsze spotkanie z Hrubieszowską Kolejką Dojazdową, która wchodziła już wtedy w schyłkowy okres swojej działalności, lecz jeszcze nic nie zapowiadało nadciągającego szybko kresu jej dni. Początki istnienia wąskotorówki sięgają roku 1915, kiedy została wybudowana przez austriaków jako typowo wojskowa kolej polowa. W 1918 r. linia Uhnów – Hrubieszów przeszła w ręce administracji polskiej i szybko stała się podstawowym środkiem transportu towarów i osób we wschodniej części Zamojszczyzny. Na trasie jej przebiegu funkcjonowało szereg odgałęzień i bocznic. Podczas okupacji niemieckiej była praktycznie jedynym środkiem transportu w pobliskich okolicach. Ogromną rolę w przewozie towarowym i osobowym ciuchcia odegrała po wyzwoleniu. Do końca lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku radziła sobie doskonale, praktycznie nie mając konkurencji. Niestety z początkiem lat osiemdziesiątych jej kondycja zaczęła stopniowo podupadać. Zamknięte zostały najmniej wykorzystywane odcinki i zlikwidowane puste pociągi. Jednak na podstawowych odcinkach: Werbkowice – Łaszczów i Werbkowice – Hrubieszów ruch towarowy czy pasażerski wyglądał całkiem przyzwoicie. I wtedy została podjęta pierwsza idiotyczna decyzja o zamknięciu trasy do Łaszczowa i wybudowaniu w obrębie jej przebiegu linii normalnotorowej do nowo budowanej cukrowni. Było to przysłowiowe zarżnięcie kury znoszącej złote jajka, gdyż linia z Werbkowic do Łaszczowa była tak oblężona przez pociągi towarowe, ze często robiły się tam zatory i brakowało numerów w służbowym rozkładzie jazdy. Inna sprawa to zły stan techniczny torowiska, można powiedzieć, że tragiczny, co było formalną przyczyną zamknięcia. Pod koniec lat osiemdziesiątych wzięto się za pozostałe odcinki w kierunku Hrubieszowa, bardzo dobrze prosperujące z kolei w ruchu osobowym. Bezmyślna rozbiórka infrastruktury trwała gdzieś do końca 1993 roku, fragment biegnący od Werbkowic do Hrubieszowa udało się uratować dzięki wpisowi do rejestru zabytków. Mimo wszystko te pozostałości zostały bardzo zdegradowane i to zwłaszcza w ostatnich latach. Obecnie bardzo powoli podejmowane są działania zmierzające do reaktywacji wąskotorówki, zwłaszcza w okolicach miejscowości Brodzica i wykorzystania jej jako lokalnej atrakcji turystycznej.
Stare budki dróżników na Roztoczu były raczej skromne a zarazem ciekawe. Niestety na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku zastąpiono je zunifikowanymi kontenerami, które z biegiem lat w większości też ustąpiły miejsce nowoczesnym samoczynnym urządzeniom sygnalizacyjnym. Nieistniejącą już budkę dróżnika, która kiedyś znajdowała się przy tak zwanym Małpim Gaju w Zamościu zobaczymy w przywoływanym prze ze mnie często na łamach naszego serwisu filmie „Przeprawa”. Obecnie na jej miejscu od wielu lat znajduje się bardziej współczesna budowla. Wracając do hrubieszowskiej wąskotorówki, to takich budek było tam niewiele, właściwie oprócz tej w Werbkowicach, znana mi jest jeszcze lokalizacja w Hrubieszowie obok jednostki wojskowej a o innych nic nie wiem. Przejazd drogowy w Werbkowicach obok szkoły też miał szlabany, ale obsługiwane były one z nastawni wąskotorowej. Na innych odcinkach jedynym zabezpieczeniem był w najlepszym razie krzyż Świętego Andrzeja, a i to nie zawsze.

Podobną budkę do tej z Werbkowic spotkać jeszcze możemy w Opolu Lubelskim (Nałęczowska Kolej Dojazdowa), gdzie zostały zachowane również urządzenia zabezpieczające ruch kolejowy, które jednak są niesprawne.

Dużym zaskoczeniem dla mnie było odnalezienie w 2000 roku werbkowickiej kanciapy na terenie prywatnej posesji, gdzie pełniła funkcję komórki. Na pierwszy rzut oka – pakamera jakich wiele, ale jakoś poczułem do niej mały sentyment i przypomniałem sobie zamierzchłe wydarzenie z dzieciństwa opisane na wstępie. Nigdy bym nie przypuszczał, że zdołała się uchować, ale z drugiej strony wiele takich budowli, kończyło w ten sposób i na kolejowych ogródkach działkowych na Rotundzie w Zamościu można było niegdyś jeszcze je spotkać w roli altan i magazynów.

Wpadł mi w ręce jeszcze jeden drobiazg związany z tematem, a mianowicie: archiwalny dziennik pracy dróżnika przejazdowego z 1987 roku. Dotyczy on kierunku jazdy z Werbkowic w stronę Hrubieszowa. Dróżnik zawiadamiany był przez dyżurnego ruchu przed odprawieniem pociągu z dworca wąskotorowego w Werbkowicach. Patrząc na poszczególne kolumny stwierdzimy, ze od czasu powiadomienia do momentu zamknięcia rogatek upływało średnio 5 minut. Zdarzały się też przypadki zawiadomień wcześniejszych o 2 – 3 minuty, lub późniejszych. Można przyjąć, że czas jazdy od Werbkowic do skrzyżowania wynosił coś ponad 5 minut. Z badania dokumentu wynika, że rogatki zamykały się już w momencie odjazdu pociągu ze stacji początkowej. Faktycznie, na przejeździe drogowym oczekiwało się bardzo długo na pociąg i tworzyły się gigantyczne kolejki. Można przyjąć i taki wariant, ze opisywana ewidencja dotyczy nastawni wąskotorowej przy szkole w Werbkowicach, gdzie też były kiedyś rogatki,jednak to mało prawdopodobne – bo o ile sobie dobrze przypominam w 1987 r. już je zdemontowano. Funkcjonująca tam mini stacja (kilka torów wąskotorowych) była wykorzystywana w ruchu do/z Łaszczowa, a z chwilą likwidacji trasy na wiosnę 1985 r. straciła znaczenie . W związku z powyższym wszelkie znaki wskazują, ze zeszyt leżał na stole w budce przy cukrowni. W miejscu usytuowania strażnicy była bardzo dobra widoczność dla obydwu kierunków jazdy – pociąg więc był doskonale widoczny z daleka i na pewno słyszalny. Widząc nadjeżdżający skład dróżnik miał zapewne sporo czasu do zabezpieczenia jego drogi przebiegu. W obrębie samej budki funkcjonował też nieformalny przystanek do wsiadania i wysiadania dla pracowników cukrowni, którzy głównie z tego miejsca rozpoczynali powrót do domów w kierunku Hrubieszowa. Takich nieoficjalnych przystanków było na linii więcej.

W wyniku analizy ewidencji stwierdziłem, że w 1987 r. zasadnicza działalność kolejki sprowadzała się niestety już tylko do przewozów pasażerskich, które prowadzone były na odcinku: Werbkowice – Hrubieszów – Strzyżów. W tym kierunku w Werbkowicach uruchamiane były następujące pociągi:
1) nr 2111 – Strzyżów, odj godz. 4.50,
2) nr 2113 – Hrubieszów, odj. godz. 6.10,
3) nr 2115 – Hrubieszów, odj. godz. 8.15,
4) nr 2117 – Hrubieszów, odj. godz. 11.10,
5) nr 2119 – Hrubieszów, odj. godz. 14.20,
6) nr 2121 – Strzyżów, odj. godz. 16.14,
7) nr 2123 – Hrubieszów, odj. godz. 20.25.
Ruch towarowy wyglądał mizernie, bo sprowadzał się średnio do jednego pociągu na dobę. Bywały takie dni, że odnotowano dwa brutta, a są i takie okresy, że nie jechało żadne. Najczęściej uruchamiany był pociąg nr 2181 odjazd około 22.45 z Werbkowic. Często jeździł też pociąg nr 2169, wyjeżdżający około godz. 9. Inne pociągi np. nr 2175 wyjeżdżający w godz. popołudniowych – uruchamiane były incydentalnie. Składy kursowały przeważnie do Strzyżowa lub Hrubieszowa.
Pociągi osobowe do z Werbkowic do Hrubieszowa i Strzyżowa przestały jeździć po trzech latach na wiosnę 1990 r., na skutek równie niezrozumiałej decyzji, jak tej wprowadzonej 1.09.2009 r. przez Spółkę INTERCITY. Do końca eksploatacji kolejka generowała całkiem przyzwoite potoki pasażerskie, biorąc pod uwagę realia wąskotorowe. Słyszałem opinie, że Werbkowice sprzedawały w ruchu wąskotorowym, więcej biletów, niż niektóre stacje normalnotorowe w okolicy. Istnieją też namacalne dowody w tym zakresie. Ruch towarowy został niejako zarżnięty z chwilą odcięcia trasy do Łaszczowa, co było nieprzemyślaną decyzją polityczną, w praktyce realizowaną od początku lat osiemdziesiątych na skutek niedokapitalizowania wąskotorowej infrastruktury torowej. Co ciekawe rozbiórka torów posuwała się od Werbkowic w dół, nie odwrotnie, więc były z tym niezłe jaja, a mało tego: pociągi jeździły przez jakiś czas mimo odcięcia od głównej stacji – ot takie zamojskie realia. Trzeba też powiedzieć, że do tej pory istnieją w okolicach Łaszczowa kontrahenci, którzy korzystają z usług kolejowych, oczywiście tylko na odcinku normalnotorowym do Bełżca, a dalej z transportu drogowego. Z przeprowadzonych prze ze mnie rozmów wynika, ze nie mieli by oni nic przeciwko możliwości dowozu ładunków koleją do samego Łaszczowa, gdyż okoliczne drogi są bardzo dziurawe i kręte.
W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku w północnej części wąskotorówki na linii od Gozdowa do Nieledwi wykorzystywanej tylko w ruchu towarowym, ułożono nowe podkłady i zwiększono znacznie parametry użytkowe, po czym całość została rozebrana w bardzo szybkim tempie. 8 maja 1991 r. zapadła decyzja o całkowitym zawieszeniu przewozów na całej wąskotorówce, a kilka dni później decyzja o jej fizycznej likwidacji. Degradacja transportu kolejowego na Zamojszczyźnie rozpoczęła się od Hrubieszowaskiej Kolejki Dojazdowej, a z czasem zaczęła zataczać szersze kręgi, co doskonale jest widoczne dzisiaj! Do historii ciuchci postaram się jeszcze tutaj wracać, ponieważ została w ostatnim czasie jakby zapomniana, mimo, ze w przeszłości stanowiła ogromną organizację transportową na Zamojszczyźnie.