Jabłkiem i wodą

  

Trzydzieści stopni w cieniu. Tak, jak teraz, ale akurat ta historia rozgrywa się bardzo dawno – mniej więcej 25 lat temu. Mimo, że już czwarta po południu – tropikalne  powietrze wcale nie stygnie, a wręcz przeciwnie: krew w żyłach   gotuje! Do tej pory , po drodze spotykałem sporo drzew i krzewów, w cieniu których mogłem przystanąć i odpocząć. Niestety, zadrzewienia się skończyły i muszę w upale posuwać się powoli do celu mojej wędrówki, który zdaje się być jeszcze daleko. Teraz trzeba  pokonać  przypominający rozgrzaną patelnię płaskowyż pokryty łąkami , gdzie nie gdzie poprzecinany polami uprawnymi.  Ścieżka po której się przemieszczam, zaczyna kierować się ku dołowi. To dobry znak. Słyszę odgłosy charakterystyczne dla domostw ludzkich. Kogut pieje, krowa ryczy, samochody warczą. No właśnie – w pobliżu musi być ruchliwa droga. Atakuje  chmara końskich much. Jestem tak spocony, ze przyciągam wszelkie insekty, nawet motyle – czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Słyszeliście o białych motylach żywiących się krwią? Wydawało mi się , że wcinają kapustę i to tylko w młodości, a tu takie mutanty. Może to już oznaka, że stałem się  zombi –  chodzącym żywym trupem? No, jak na trupa , to apetyt  dopisuje mi  przez cały dzień, a już dawno wyczerpałem zgromadzone zapasy prowiantu. W lesie posilałem się jabłkami i malinami, a gdy skończyły się zadrzewienia , to pożerać  zacząłem młode ziarna pszenicy bezpośrednio z kłosów. Ale teraz , najważniejsze jest – przeć do przodu, w tumanach kurzu i w upale, ale do przodu. Tymczasem widzę już ruchliwą drogę, ale kończy się ścieżka, a w zasadzie odbija w przeciwną stronę. Nie będę ryzykować, bo jeszcze zabłądzę i upiekę się żywcem. Przebijam się przez wysokie źdźbła traw i różnych chaszczy tudzież wąskie pasemka zasiane żytem. W końcu , po pokonaniu barykady z kujących ostów i parzących pokrzyw prawie , że zeskakuję na asfalt. Rozgrzane masy bitumiczne przepalają mi stopy, ale mnie już nie zraża nic. Ostro prę do przodu , na północ w kierunku zielonej kępy, która zdaje się mi być oazą wiecznej szczęśliwości na tym padole piekielnym. Tchu mi chyba zabraknie, zanim tam się dotelepię, choć skrzydła krążących mi nad głowa owadów momentami zapewniają mi namiastkę klimatyzacji. Wreszcie zziajany wpadam pod pierwsze z brzegu drzewo. Pięć minut przerwy i docieram do małego budyneczku , w którym mogę się schronić przed słońcem. 

Wewnątrz – sielanka. Izba  mała, ale sympatyczna i powietrze jakby przyjemniejsze, niż na dworze. Nawet nie zwracam uwagi na detale, które zwykle zaprzątały by mi w takiej sytuacji głowę. Siadam na ławeczce i dyszę jak pies. Aż mi się spać chce ze zmęczenia, ale też i nadmiernie wyeksploatowany organizm domaga się zatankowania. Napił bym się chłodnego mleka, albo lemoniady. Świadomość, iż do najbliższego sklepu trzeba maszerować  mniej więcej  kilometr odbiera mi resztki sił. Siedzę , jak sparaliżowany. Z jednej strony boję się , ze nie będę w stanie tam  dotrzeć, że ucieknie mi pociąg do domu, ale z drugiej strony pragnienie robi swoje. Czuję się wewnętrznie rozdarty. Tymczasem, coś na mnie w oddali gwiżdże.  Zrezygnowany wychylam nos przez futrynę po czym zostaje rażony ogromną masą rozgrzanego powietrza. MADAGASKAR, pomyślałem, ścierając pot z nosa. Na południu majaczy jakaś czarna chmura. Po chwili, znowu gwizdek i zza zakrętu wyłania się ciemna sylwetka. Ktoś zamawiał spieczonego hot – doga, pomyślałem. Niczym  fatamorgana , potrawa zaczyna stopniowo się powiększać, po czym okazuje się, że przesuwa się po ruszcie, tyle, że się nie odwraca. Wygląda  mi na ogromną zgrilowaną kaszankę, na dodatek samobieżną. Już szykuję się do wielkiego żarcia, gdy tymczasem zostaje odurzony podmuchem niesamowitej gorącoty.  Najpierw mnie upieką na ogniu , potem porąbią na kawałki i będą żeberka sprzedawać! Nie, to przewidzenie, cofam się do poczekalni , staję w futrynie i widzę, że mija mnie rozgrzany do czerwoności: teigrek dwa , na dodatek jakiś pomazany wapnem na wiatrownicach i poszyciu kotła i dlatego tak mi się kulinarnie skojarzył. Obleśny czajnik. Nie , tylko nie on! Diabli nadali parowóz – największemu wrogowi nie życzę spotkania takiego potwora w czterdziestostopniowym upale. Na samą myśl o czymś takim już człowieka telepie, a ten skurczybyk tylko temperaturę i ciśnienie mi podniósł. I ta kapiąca , gorąca woda wydobywająca się z różnych szczelin i otworów. Piekło w piekle! Przestało mi się już chcieć pić,  zaraz żygnę.  Tymczasem , czarno – biały   mnie obsyczał, turlając się do przodu , po czym  zniknął  za zakrętem. Za lokomotywą toczą się dwie bonanzy             ( 120A) , przedziałowa jedynka , jeszcze jedna bonanza , a na końcu brankard zrobiony sposobem gospodarczym z wagonu 108 , który zatrzymuje się na wysokości drzwi do poczekalni. W wagonach sporo ludzi, ktoś tam chyba wysiada, ale dobrze nie widać, bo pociąg stoi na łuku. Zresztą jestem prawie , nieprzytomny , na pewno już ugotowany tym widokiem. Po chwili: łuuu! , które zabrzmiało bardzo leniwie , następnie pojawia się chmurka na północy i skład zaczyna  się przemieszczać do przodu. Parowóz bucha , na początku głośno, ale upał ten hałas stopniowo tłumi. Coraz ciszej , a po kilku sekundach już prawie nic nie słychać. Jeszcze tylko słabo słyszalne huknięcie RP1 na przejeździe i tyle tego akompaniamentu. Dziadowskie retro, tylko mnie rozdrażniło. Pomyślałem sobie o wagonie – chłodni , co trochę mnie uspokoiło. Zamarzyła mi się klima , ( za komuny )  w pociągach, chociaż wtedy nie byłem nawet świadomy, że coś takiego niedługo wynajdą  .  Przed budynkiem – patelnia. Brak cienia. Na szynach można jajka smażyć. Zapach rozgrzanych podkładów dusi. Wracam do poczekalni i zrezygnowany siadam na ławce. Zupełnie nie interesuje mnie zwiedzanie stacji , nie dzisiaj. W maleńkim budyneczku pootwierane okna i drzwi w części służbowej, ale nie słychać nikogo. Nie widziałem nawet dyżurnego, dającego sygnał do odjazdu, ale pewnie się zagapiłem , jak stałem w koncie budynku , w jedynym dostępnym skrawku   cienia. No stacyjka ma specyficzną konfigurację – można się schować. Sam peron – o ile można go tak nazwać przypominający w praktyce klepisko , położony jest na zakręcie, tak, że stojąc na jego tyle – nie widać czoła pociągu i lokomotywy.  Na całej raptem ze trzy tory tylko, na dodatek puste. Ciekawostka geograficzna, pomyślałem. Zastygam na swoim siedzisku niczym pająk na środku sieci i sam nie wiem co się ze mną dzieje – ani to sen, ani jawa. Wtem , aż podskakuje z wrażenia,  wyraźnie przestraszony.

– Pochwalony…

Przez moment zapomniałem co się dzieje i gdzie jestem , wydawało mi się, że leżę w łóżku i śnił mi się parowóz, a tymczasem jednak to nie był sen, ja naprawdę jestem tu , gdzie myślałem, ze mi się tylko śni , że jestem ….powoli przypominam sobie co i jak.

         Co Pani mówi?

         Straszna spiekota!

Prze de mną stoi babka , sam nie wiem jak ona się tu znalazła. Weszła niepostrzeżenie, nic nie słyszałem, bo  drzwi otwarte , a ja się tak zamyśliłem, że chyba zasnąłem na siedząco. Babka tymczasem siada na ławce naprzeciwko, rozkłada tobołki i też zaczyna dyszeć. Sapie i mruczy, zrzuca chustkę. Potem tą chustką się wachluje, trochę stęka…

         O , ale duchota!

W końcu staje przed okienkiem i puka w nie gwałtownie. Cisza. Babka stuka energicznej.  Okienko z nienacka się otwiera. Babka nachyla się i szepcze:

         Pyć!

Pewnie zębów wszystkich nie posiada i coś bełkoczę, ale nie słyszałem o takiej nazwie miejscowości…

         Daj pyć…., przemawia  tajemniczo do  wnętrza  babka.

Następnie  staje z boku, chwilę czeka, po czym z otworu kasowego wysuwa  się ręka z kubkiem. Kobieta chwyta za kubek z namaszczeniem, po czym wylewa jego zawartość do gardła, odchyliwszy najpierw nieco głowę do tyłu. Następnie zaczyna wzdychać wyraźnie zadowolona. Na jej twarzy maluje się duża euforia. Z wielką delikatnością odstawia naczynie z powrotem na blat kasowy. Opiera się o ścianę i popada w wielką błogość. Po chwili , znów energicznie podbiega do kasy i stuka w szybę, już znacznie delikatniej.

         No daj jeszcze tej swojej wody!

Po chwili z dziury wysuwa się znowu ręka z kubkiem. Staruszka jest w niebo wzięta. Bardzo delikatnie przejmuje naczynie, po czym zaczyna odprawiać jakieś modlitwy , jakby to woda święcona w środku była. Zupełnie nie zwraca na mnie uwagi. Minę ma taką, iż mam wrażenie , że przystępuje do konsumpcji wielce szlachetnego wina z królewskiej piwnicy. Tym razem pije bardzo powoli, jakby  dostojnie, wyraźnie delektując się zawartością naczynia. Sączy stoicko do dna, jakby bojąc się pozostawić chociaż jednej kropelki. Po dokładnym opróżnieniu, odstawia je delikatnie tam , skąd otrzymała. A w otworze kasowym pojawia się ręka trzymająca…jabłko. Kobieta, bez słowa zamienia owoc na kubek. Ręka wciąga szybko naczynie do czeluści kasowej, a babka z nabożeństwem zaczyna wcinać zdobycz. Pożera spore , zielone jabłko, mlaskając przy tym wielce. Gdy już ostaje się jej tylko ogryzek, kątem okaz zauważa mój wbity w nią wzrok. Wprawiam ją w zakłopotanie, gdyż ze szczęścia zapomniała o bożym świecie. A mi przez głowę przechodzą myśli, żeby pozbawić ją ogryzka. Z pragnienia, jestem  zdeterminowany, jak nigdy. Kobieta chowa ogryzek do kieszeni, odwraca się na pięcie, po czym podchodzi ponownie do kasy. Stuk, stuk, stuk, trzy razy walnęła w szybę. Nikt nie odpowiada. Odwraca głowę i udaję, że studiuję przepisy dla pasażerów wywieszone na ścianie. Puk, puk, puk, niczym w konfesjonale – odpowiadają wreszcie ze środka. Okienko otwiera się i ukazuje się moim oczom ręka trzymająca jabłko. Babka podskakuje, chwyta je w ręce , po czym wyraźnie ukontentowana odwraca się do mnie.

         A ło, jabko!

I wielce zadowolona wręcza mi uroczyście owoc. Bez słowa go przyjmuję i delikatnie odkładam obok, na ławce. Dorodna, zielono – żółta papierówka.

         Przepraszam, a można poprosić wody?

Ha, ha , ha, zaśmiała  się jak czarownica z Łysej Góry. Susem  do kasy, stuka i krzyczy:

         Lody, lody, lody….

Po chwili pojawia się znajoma mi ręka z kubkiem. Po sekundzie naczynie znajduje się już w moich dłoniach. To stosunkowo niski, ale szeroki , nieco pobrudzony i poobijany garnuszek. Bez skrępowania przystępuję do spożycia jego zawartości. Nie przeszkadzało mi, że urządzenie było jak to się mówi – wielokrotnego użytku ( jak się domyślałem ) . To się mówi – „dobra woda, zdrowia doda”. Ale to była woda, prze de wszystkim schłodzona, po drugie: smaczna. Współczesne mineralne się do niej nawet nie umywają. Dar Natury to przy niej totalne dziadostwo. Wszystkie nałęczowianki i kryniczanki są dobre do parowozów. Już chyba więcej nie piłem takiej dobrej zwykłej – niezwykłej wody. Nie wiem skąd ją brali, pewnie  ze studni , wiem za to –  kto ją nam tak uprzejmie  serwował. Wypiłem jeszcze ze trzy kubki , babka też nie chciała być gorsza. Za każdym razem zamawiane były z takim samym opisanym ceremoniałem. Gdy już się nasyciłem i po umówionym sygnale dźwiękowym zauważyłem znowu zbliżającą się do okienka dłoń z naczyniem,  przeprosiłem i poprosiłem o bilet. Wprawiłem tym, osobę stojącą za kasą w nie lada zakłopotanie, gdyż okazało się, że kartoników do Zamościa nie było. Trzeba wypisywać, ale zgubił się długopis. Chciano mnie przekupić papierówką. W końcu, w ostatniej chwili dostałem upragnioną kartkę papieru , razem z papierówką na drogę ,  podziękowałem grzecznie i ruszyłem czym prędzej na peron, gdzie właśnie zatrzymywał się pociąg. A babka to najlepiej, mówi do mnie, że ona nie będzie żadnych biletów kupowała, nie ma głupich – powiedziała i wsiadła razem ze mną. Co prawda  pociąg znowu nie odpowiedni na takie upały: bipa z odkurzaczem , czyli lokomotywa SP32 z piętrusami, w których na górnym pokładzie  odbyłem podróż, wietrząc się nie bez trudu, ale dałem radę! W wagonach babka zginęła mi z oczu...

W ten sposób zakończyła się jedna z moich wycieczek po okolicy, jakie często organizowałem sobie w młodości. Bynajmniej nie chodziło o aspekty kolejowe, przynajmniej nie były one najważniejsze. Pomysł był taki, żeby odwiedzić pozostałości po zamkach i padło na Orłów Murowany. O tym, że było tam kiedyś grodzisko przeczytałem w lokalnej pasie i postanowiłem dokonać wizji lokalnej. Z Zamościa jechałem  autobusem PKS, ale do samego Orłowa autobus nie dojechał, tylko trzeba było przebijać się przez krzaki z jakiejś wcześniejszej wioski. Gdy dotarłem, nie bez trudu na miejsce okazało się, że obraz przedstawiony w gazecie był przejaskrawiony. Stwierdziłem raptem dwie dziury w ziemi i kupę gruzu w krzakach, na dodatek słabo widoczną. Zdegustowany postanowiłem iść   na piechotę do Izbicy na pociąg , bo innego powrotu po prostu nie było. Wędrówka była by bardzo przyjemna , gdyby nie okrutny upał.

Jabłkiem i wodą – tak przywitała mnie stacja w Izbicy, niewątpliwie bardzo poprawiając humor po niezbyt udanej wyprawie geologicznej. Pamiętam, że na miejscu byłem tak podekscytowany swoistym poczęstunkiem, że nawet nie chciało mi się chociażby pobieżnie zwiedzić zakamarki  niewątpliwie urokliwej stacyjki. I już tak zostało, tj. zawsze gościłem tutaj przelotem, był to widok albo z okna pociągu, albo z samochodu czy autobusu, bowiem stacja ulokowana jest w pobliżu ruchliwej drogi z Zamościa do Lublina.

11.08.2003 r. SP32-206 z ROZTOCZEM z Rawy Ruskiej do Warszawy Zach. W przeszłości położenie dworca było dosyć  uciążliwe dla podróżnych. Był on zlokalizowany na głowicy południowej  zupełnie na skraju miejscowości. Co prawda , drugi koniec stacji znajduje się praktycznie w samym centrum, ale stacja jest  naprawdę dosyć długa. Nie każdemu uśmiechały się takie dalekie wyprawy…

Można powiedzieć, że to protoplasta dzisiejszego REGIO PODKOMORZY – pociąg Spółki PKP Przewozy Regionalne relacji Zamość – Chełm w ostatnim dniu swojego kursowania , tj. 15.11.2000 r. Z tej okazji przejechałem się nim specjalnie do Izbicy i zamierzałem mu zrobić zdjęcie, ale oni go węglarką zasłonili. Skład: SP32 i 1 wagon 120 A, ze stacji macierzystej Zamość. No mówi się trudno, jak znajdę kliszę to zeskanuję, na razie sfotografowałem z odbitki.

Jeszcze przed 2009 r. ludzie narzekali, ale potem kolej skasowała wszystkie pociągi i sprawa ucichła.  W maju 2011 r. reaktywowano na próbę dwie pary szynobusów z Lublina do Bełżca. Następnie, od wakacji 2011 r. pojawiło się kilka regularnych kursów na trasie: Lublin – Zamość – Lublin, ze skomunikowaniem/przedłużeniem  do Bełżca. Wtedy wysunięto postulat, żeby wybudować  przystanek na głowicy północnej i  na miejscu  zburzonej nastawni wybudowano od podstaw nowy peron .

Inwestycję zrealizowano w naprawdę ekspresowym tempie i od XI 2011 r. pociągi zaczęły się zatrzymywać na nowym przystanku. Przesuwanie lokalizacji , tak popularne ostatnio ( Nowiny, Zagrody czy Ruskie Piaski ) zaczęło się właśnie od Izbicy. Natomiast w obiekcie dawnego dworca rozlokowała się firma informatyczna , adaptując pod swoje potrzeby jego wnętrza.

Widok na współczesny przystanek w Izbicy.

Wcześniej tu była nastawnia.

Wydawało mi się, że czas ładunków towarowych do/z Izbicy skończył się już bezpowrotnie.

Tymczasem w piątek, 26.07.2013 r. , podczas przejazdu samochodem z Lublina, z dużym zdziwieniem zauważyłem, że na bocznym torze rozładowywane są węglarki z kruszywem. Pociąg przyjechał ze stacji Wolica a po naszych rodzimych szlakach przyciągnęły go  lokomotywy ST45-07 i SU45-213.

Brutto zostało rozparcelowane na dwie części. Pierwsza partia węglarek została wstawiona na tor przy placu rozładunkowym.

Z kolei , pozostałe wagony zostały z lokomotywami odstawione na torze dodatkowym. Tor szlakowy był  w całości przejezdny.

Odkąd sięgam pamięcią to Izbica nie miała szczęścia do ładunków towarowych. W mojej pamięci, tak od połowy lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, zapisała się głównie jako mijanka. Jeszcze w 1994 r. na wiosnę krzyżowały się tutaj składy osobowe, pamiętam krzyżówki trój wagonowe : CHEŁMIANINa z osobowym z Chełma na ryflakach. Z tego okresu utkwiła mi w świadomości rozmowa dwóch kolejarzy, którą podsłuchałem w pociągu. Otóż jeden z nich, pracujący chyba właśnie w Izbicy uskarżał się, że stacja zostanie wkrótce zamknięta, ponieważ w ogóle nie ma tutaj klientów, nie bez winy kolei, ale nie pamiętam już wcale o co chodziło.

I tak się wkrótce stało. Nastawnia została zamknięta na cztery spusty a okna okratowane i obite blachą. Pozostały unieruchomione urządzenia zabezpieczenia ruchu, które dotrwały jeszcze chyba do 2005 roku, po czym zostały zdemontowane. Jak ze sprzedażą biletów było to nie pamiętam, ale wydaje mi się, że prawie od początku zamknięcia stacji można było to zrobić tylko w pociągu. Za to poczekalnia otwarta była jeszcze jakiś czas po zamknięciu stacji, na pewno w 2000 r. W chwili przejęcia budynku przez najemcę komercyjnego od dłuższego czasu była zamknięta.

Tak jak kojarzę, to do Izbicy przyjeżdżały głównie pojedyńcze wagony , najczęściej węglarki , głównie z węglem, ale i pod złom.Na zdjęciu SM48-127 po podstawieniu węglarki z węglem w dniu 6.04.2009 r.

Do 2009 roku można było wykupić tzw. pociąg katalogowy w postaci zdawki relacji Zamość – Izbica uruchamianej początkowo we wtorki i czwartki, potem już według potrzeby. Na zdjęciu manewrująca SM48-086 w dniu 12.08.2009 r.

Walentyna po podstawieniu wagonu z węglem zabrała pusty i odjechała z nim do Zamościa. Zdawka i tak głównie dojeżdżała tylko z Zamościa do Ruskich Piask, a dalej to już od wielkiego święta. Po zawieszeniu przewozów pasażerskich w 2009 r. przestały przyjeżdżać tutaj także wagony towarowe i stacja zaczęła pełnić tylko funkcję przelotową. Na szczęście, z uwagi na publiczne  położenie – oparła się niszczycielskiej działalności wandali.

Trzeba przyznać, że  kolejowa Izbica ma bardzo przyjazne uwarunkowania do nagrywani i fotografowania , w szczególności przejeżdżających pociągów. Generalnie cały teren jest ogólnie dostępny, stosunkowo dobre też są warunki oświetleniowe.Na zdjęciu SM48-084 z piętrowym SANEM z Zamościa do Bydgoszczy w dniu 29.08.2008 r.

Ja bardzo lubię tutaj grasować, chociaż rzadko mi się to teraz zdarza.04.06.2009 r. SM48-084 z klasami z Hrubieszowa do Lublina, transportuje też SU45-173 nadaną z lokomotywowni w Bortatyczach, która właśnie na zawsze opuszcza już nasze strony.

29.07.2013 r. przyjechało następne wahadło kruszywa. Pociąg został rozwiązany w Ruskich Piaskach, gdzie wagony zaczekały na rozpoczęcie pracy nabywcy , a także na rewidentów.

Jako lokomotywa manewrowa pracowała ST45-07, która przyciągnęła wagony do Izbicy i uskuteczniała tutaj manewry.

Niestety, dzień był taki upalny, że nie chciało mi się tu czekać ani na manewry  ani na pociąg towarowy z Werbkowic , o którym wiedziałem , że jedzie. Po prostu czym prędzej zwinąłem się do domu.

Wiadomo – upał 40 stopni w cieniu, a już teraz nie ma kto kubka z wodą podać, a pod wiatą przystankową w taką spiekę to by i prysznic nie pomógł.

PS Stare zdjęcie, nie pamiętam z którego roku. Widok na głowicę południową stacji, w tle widoczne semafory.

A to międzynarodowy pociąg pośpieszny ROZTOCZE z Warszawy Zach. do Rawy Ruskiej przejeżdża obok tych unieważnionych semaforów wyjazdowych.

Zdjęcie zastępcze! Jak znajdę kliszę to go poprawnie zeskanuję. Chodzi mi o tablicę z nazwą stacji wstawioną na jej środku. Na innych się z czymś takim nie spotkałem. Owszem nazwy są na każdym przystanku , ale zwykle przy części pasażerskiej, a ta tablica zamieszczona jest w części towarowej.

Jak znajdę coś jeszcze z infrastruktury na kliszy to dodam, wiem, ze na pewno miałem semafory wjazdowe, ale nie mam pojęcia  gdzie one teraz u mnie są.