Z koleją wśród zwierząt

  

 

Rozpoczęły się wakacje , więc ja rozpoczynam cykl letnich,  krótkich artykułów o sprawach lekkich i przyjemnych. Jak chcecie pisać o rzeczach ważnych  i poważnych , to proszę bardzo, ponieważ przez najbliższe trzy miesiące nie mam najmniejszego zamiaru tego robić. Wielu z nas jeździ pociągami tylko dla czystej przyjemności, ale (co by nie powiedzieć) -większość przemieszcza się w ściśle określonym celu. Jeśli idzie o turystykę , to kolej stała  się chyba najwygodniejszym sposobem podróżowania z innych miast do zamojskiego ogrodu zoologicznego. Główne wejście do zoo znajduje się dosłownie naprzeciwko dworca PKP w Zamościu. Wystarczy tylko przejść przez ulicę Szczebrzeską. Na dodatek, w weekendy występują tutaj spore problemy z zaparkowaniem samochodów. Zwiedzających jest tylu, ze niewielki parking przed kasą nie jest w stanie pomieścić większości pojazdów. Z tych względów, od piątku do niedzieli wyłączony został jeden pas ruchu ulicy Szczebrzeskiej , z przeznaczeniem na miejsca postojowe dla aut osób zwiedzających zoo. Przybywając do Zamościa pociągiem takimi przyziemnymi sprawami motoryzacyjnymi nie zaprzątamy sobie głowy. Z dworca PKP mamy także blisko do Starego Miasta, a poczekalnia w razie gwałtownych zjawisk atmosferycznych, jakie czasami nas nękają ,  zapewnia skuteczną ochronę, o czym przekonałem się na własnej skórze. Nic , tylko przyjeżdżać! Dogodny dojazd przez cały rok, mamy – a jakże,  z Lublina. Zgodnie z aktualnie obowiązującą wersją rozkładu jazdy – pociąg KASZTELAN odjeżdża z Lublina o godz. 8.49, by o 10.55 zawitać do Zamościa. W ten sposób , o godz. 11.00 można już zacząć zwiedzanie zoo. Do końca wakacji będziemy mieli także  wygodne połączenie z drugiej strony , od południa. REGIO z Jarosławia ( bezimienny ) wyjeżdża o godz. 7.32, Bełżec 9.51, Zwierzyniec 10.44 by o 11.18 pojawić się w Zamościu. W przeciwną stronę  – pociąg w kierunku południowym wyrusza z Zamościa o godz. 15.52, w Bełżcu o 17.25, w Jarosławiu o 19.45 i dociera nawet do samego Rzeszowa na godz. 20.48. Z kolei KASZTELAN , który teoretycznie jedzie do Łukowa , startuje z Zamościa o godz. 16.28, do Lublina przybywa na godz. 18.38. Dalej trzeba się przesiadać. Na spokojne zwiedzanie zoo trzeba przeznaczyć około dwie godziny. Resztę czasu można zagospodarować na spacer po starym mieście. Szkoda, że nie pomyślano o stosownych tabliczkach – kierunkowskazach , ponieważ bardzo często przyjezdni pytają się mnie o drogę, tj. jak dostać się z dworca PKP na starówkę. Wbrew pozorom, dla osoby z zewnątrz – układ komunikacyjny po ostatnich remontach jest dosyć nie czytelny. Ale o tym innym razem. Małpy czekają!

Co by nie powiedzieć, związek kolei w ogrodem zoologicznym jest w Zamościu silny, właśnie przez to swoiste sąsiedztwo. Ale nie zawsze tak było. Nie wiem czy wszyscy wiedzą, że do końca lat siedemdziesiątych zoo znajdowało się na starym mieście, tuż obok gmachu byłej Akademii Zamojskiej oraz kościoła Św . Katarzyny. Zajmowało niewielki skwer pomiędzy rondem a tymi obiektami, od strony wschodniej granicząc z dworcem autobusowym – obecnie Plac Stefanidesa ( parking ).  Taką lokalizację usprawiedliwiał fakt, iż zamojski ogród należy do najstarszych w Polsce. Założony został jako szkolny w 1918 roku przez Stefana Millera, profesora gimnazjum i do 1953 r. działał jako placówka szkolna. Zwierzyniec był bardzo ciasny, pamiętam go z ostatnich lat funkcjonowania , co prawda tylko jak przez mgłę. Z jednej strony warunki , w jakich przebywały zwierzęta przedstawiały z biegiem lat obraz nędzy i rozpaczy, z drugiej strony – głosy niczym z serca dżungli afrykańskiej w środku miasta stanowiły niezwykły folklor. Szczególnie ciekawie wyglądało to z perspektywy pobliskiego liceum czy kościoła, do których  bezpośrednio przylegała część klatek i wybiegów.

Przeprowadzka na nowy teren , obok kolei została zainicjowana w roku 1980 i trwała blisko dwa lata. Jako pierwszy wybudowano okazały , jak na tamte czasy wybieg dla niedźwiedzi , zlokalizowany dosłownie naprzeciwko budynku dworca, a właściwie , dwóch gmachów , które obecnie ( Biały Dom ) stanowią siedzibę spółki LHS. Wybieg był betonowy i otwarty, tj. oddzielony od świata głęboką fosą, która z perspektywy ulicy nie była widoczna. Dopiero po jakimś czasie , pojawiły się dodatkowe barierki, a stało się to chyba wtedy, kiedy do fosy wleciał jeden z niedźwiedzi , podczas próby sforsowania tej przeszkody. Tuż po  wybudowaniu obiektu zasiedlono w nim  dwa misie: brązowego i czarnego. Wywoływały one sporo emocji, a przed wybiegiem stała zawsze grupka gapiów. Podobno był i biały – właśnie ten , który skoczył do przepaści, ale nie wiem czy to nie była plotka. Mimo, że przeprowadzka ogrodu zoologicznego budziła emocje, to nie wszyscy o niej wiedzieli, gdyż mini zoo na ulicy Akademickiej na trwale zrosło się z pejzażem miasta. Najbardziej zdezorientowani byli przyjezdni, którzy pojawiali się w Zamościu po jakiejś przerwie.  Przyjeżdżających do nas koleją prześladowały właśnie owe nieszczęsne misie. Jaki respekt budzą  dzikie zwierzęta to przekonałem się wtedy , kiedy zawitał do Zamościa w odwiedziny mój wujek ze Śląska. Był to okres, kiedy nie kursował jeszcze pociąg z Kędzierzyna Koźle, a z Katowic przyjeżdżało się do nas  krakowskim, który przybywał o 6 nad ranem. Była to prawdziwa nocna rzeźnia, jak byśmy to dzisiaj napisali. Wiadomo –  tłok, a , że w tłoku można było natknąć się na starych znajomych, z którymi  wypadało się napić wódki. To czasy były inne. Za to  nad ranem w Zamościu  ciężko się  ze składu zebrać . Na szczęście gang kolejowych sprzątaczek obudził towarzystwo dosłownie w ostatniej chwili przed odstawieniem wagonów na tory postojowe. Wiadomo, że po takiej zarwanej nocy, człowiek nad ranem ledwo co widzi na oczy. Czasami  śpi na stojąco, albo przynajmniej drzemie. I nagle, tuż po opuszczeniu obszaru kolejowego, na horyzoncie pojawia się….spacerujący niedźwiedź! Jak to potem wujek przedstawiał  – niedźwiedź szedł po chodniku. Plac przed dworcem kolejowym położony jest poniżej poziomu ulicy Szczebrzeskiej. Kiedyś nawet między ulicą a dworcem znajdowała się dosyć głęboka fosa, która pod koniec lat siedemdziesiątych została jednak zasypana. Z tej perspektywy niedźwiedź w zoo sprawiał wrażenie, jakby znajdował się na wolności. Żeby to był jeszcze biały misio, ale ten był najzwyczajniej brunatny. Razem z wujkiem  przed drapieżnikiem uciekało kilka osób. Przebijali się przez całą stację , gdyż  nie było wtedy jeszcze mostku na Łabuńce na wysokości przychodni . Dopiero na Podgroblu  zaczęło wujkowi coś świtać w głowie. Na pewno  wtedy już z emocji  wytrzeźwiał. No, wesoło zawsze było gdy opowiadał, jak go niedźwiedź gonił… 

Jeszcze kilka razy i od innych osób  słyszałem  opowieści , jak to   niedźwiedź uciekł z zoo. W tym kontekście nie były one całkiem wyssane z palca. Na szczęście w ostatnich latach wybieg został totalnie przebudowany i takie ekstremalne emocje już chyba nikomu nie grożą. No i nie ma u nas nocnych pociągów, a i niedźwiedzie też się oswoiły  i głównie śpią. W latach osiemdziesiątych, kiedy zacząłem już na serio interesować się lokalną koleją , ogród zoologiczny spełniał bardzo pomocną funkcję. Był to okres, kiedy  nie można było zbyt długo przesiadywać na dworcu PKP. Groziło to  spotkaniem z przymulonymi osobnikami zadającymi pytania w stylu: a na co pan tutaj oczekuje? Jeżdżenie rowerem  w pobliżu terenu kolejowego też było podejrzane i zabronione – groziło nakazem spuszczenia powietrza z opon. W  jaki więc sposób można było przeczekać czas pomiędzy przyjazdami kolejnych pociągów, np. między 18.10 a 19.05? Naprzeciwko dworca   idiotycznych pytań nie zadawano. Wręcz przeciwnie, każdego witano uśmiechem. Dlatego, w ekstremalnych przypadkach , gdy na stacji było pusto i nie można było wtopić się w tłum – szło się po prostu  na drugą stronę ulicy, gdzie można było spędzić czas w raczej miłej atmosferze. Kasjerka, Pani Basia bardzo sympatyczna  , ponadto dużo zieleni dającej cień w upały , więc  na ławce przy stawie można było zaczekać na pociąg , zwłaszcza , że ceny biletów wstępu   były symboliczne. Dobra słyszalność , więc gdy tylko   wyłapało się  jakieś ciekawe RP1  – skok przez płot i na kolej! Trzeba było sobie jakoś radzić, żeby nie dać się wsadzić do paki. Ale z drugiej strony –  wizyta w tym przybytku , jak na tamte czasy – była swoistą  atrakcją. Filmy przyrodnicze w telewizji , tylko w soboty po 23, w Zamościu raptem jeden, wiecznie zamknięty sklep zoologiczny, a gdzieś się z tą przyrodą trzeba było zapoznawać. Był tam ogromny żółw z wysp Galapagos , już blisko 100 letni , jedyny taki okaz w Polsce. Chodził on luzem po całym terenie, nie miał osobnego wybiegu. I tak nie mógł uciec. Któregoś razu przycupnąłem  delikatnie na jego skorupie i przez lornetkę obserwowałem manewry parowozu w obrębie peronu. W pewnym momencie zacząłem się przemieszczać w stronę krzaków tracąc pole widzenia. To gad się wkurwił, że mu coś na plecach siedzi i postanowił mnie przewieść. Jak  tylko do Zamościa przestały przyjeżdżać  parowozy –  żółw zdechł. Płakali tu wtedy po nim bardzo, gdyż okaz był bardzo cenny i inne placówki oferowały wiele ciekawych zwierząt w zamian za niego, np. szympansy. 

Niestety, w latach dziewięćdziesiątych  zoo zaczęło stopniowo podupadać, co związane było generalnie brakiem środków finansowych na większe jak i mniejsze inwestycje. Na początku XXI wieku , nie było już wizytówką miasta, lecz obiektem , którego należało się wstydzić. Mimo wszystko, w sezonie przyciągało   wielu turystów. W ostatnim okresie funkcjonowania pociągów osobowych z Hrubieszowa do Zamościa, już po 2000 roku , kiedy kursowały tylko dwie pary , jeden obieg ochrzciłem roboczo jako zoologiczny. O ile łącznikiem do rzeźni wrocławskiej zawsze jeździło sporo osób, to dzienny kurs z Hrubieszowa ( przyj. do Zamościa po 10,  powrót o 15.30 ) frekwencję miał raczej skromną. Ale właśnie w weekendy przybywali  nim  ludzie ze wschodu regionu na wycieczki do zoo. Często to  były nawet zorganizowane grupy szkolne. Jeszcze przed remontem ogrodu zoologicznego przyjechał do Zamościa lopek  z lokomotywą SM48-120, która wtedy  przydzielona była już do Rozwadowa.

         Zdążymy jeszcze do zoo?

         No jeszcze macie z godzinę .

Mechanicy zamknęli lokomotywę i czym prędzej tam pobiegli wywołując u mnie pewne zdziwienie, ale dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że to nie byli miejscowi.

A w chwili obecnej zoo dzięki totalnej przebudowie zmieniło zupełnie swój wizerunek. Klatki i wybiegi prezentują się poza nielicznymi wyjątkami bardzo przyzwoicie. Niestety obsada w nich dosyć skromna, a niektóre się nawet jeszcze puste , mimo, ze od zakończenia remontu minął już ponad rok – na przykład:  woliery dla bażantów  sąsiadujące z ogrodzeniem   obecnie zarośnięte pokrzywami. Akwaria i terraria bardzo ładne wizualne ale bez rewelacji – przydały by się na przykład ryby morskie. Ciekawie prezentują się małpy i drób ozdobny. No i interesująca  kolekcja botaniczna – swego czasu widziałem tu kwitnącą ogromną agawę. Ale to dawno było. Generalnie, ogólne wrażenie jest całkiem przyzwoite. Kasa  od czerwca do września czynna jest od 9 do 19, a przebywać na terenie placówki można wtedy do godz. 20. Poza sezonem godziny te ulegają skróceniu , w zimie kasa jest czynna do 15. Opłaca się też przyjeżdżać w poniedziałki, a to ze względu na obniżone ceny biletów wstępu do 8 zł. W pozostałe dni płaci się 12 zł.

 

Jeśli chodzi o mnie , to  nie potrzebuję chodzić do zoo ,żeby nie narzekać  na brak wrażeń przyrodniczych. Czekając na pociąg trzeba nie raz godzinami przesiedzieć gdzieś pod drzewem przy szlaku lub w innych ciekawych krajobrazowo miejscach. Można wtedy na własnej skórze poczuć ten inny świat , który pozwala zapomnieć o kłopotach, a także ułatwia wielogodzinne nieraz oczekiwanie , na to: żeby coś ciekawego przejechało po kolejowym szlaku. Czasami nawet tylko po to, żeby w ogóle cokolwiek przypominającego pojazd szynowy się pojawiło. Kiedy jednak pociąg  nie nadjeżdża –   szuka się tematów zastępczych. No oczywiście , najlepiej jak przyroda harmonizuje się z techniką, ale , żeby tak totalnie wszystko współgrało, to bardzo rzadko się zdarza.

Pies najwierniejszym przyjacielem człowieka. No jest coś w tym stwierdzeniu. Prawie każda stacyjka, nawet każdy przystanek a może i kolejowy zakamarek ma swojego pieska. Kundelek z Klemensowa  pilnuje abym nie wpadł pod pociąg.

Nie tylko ludzie podziwiają panoramę zamojskiej stacji z Bastionu.

Mimo wszystko nie mogłem znaleźć wielu zdjęć, a to z tych względów, że takie pieski to ja staram się głównie nagrywać. Na zdjęciu wilczur z Rejowca, który przyplątał się do mnie , kiedy przyjechałem tam przypadkiem i postanowiłem sfotografować miejscową wagę kolejową. Od razu pojawił się ten  stróż, który jednak okazał się być przyjaźnie do mnie nastawionym bydlęciem, za co nagrodziłem  go drobnym poczęstunkiem. Tutaj w pobliżu , za starych dobrych czasów znajdował się zasiek do obrządzania  parowozów.

No , gdzieś poginęły mi te psiaki na zdjęciach, macie więc mojego własnego. Fotka z czasów kiedy pan był o jedenaście lat młodszy,  suka tak samo, a przede wszystkim na stacji nie było czarnych  psów w pomarańczowych kamizelkach , za którymi z kolei chyba nikt z nas nie przepada.

Koty kolejowe to również temat rzeka. Tam gdzie nie ma piesków , pojawiają się koty. Są też i takie stacje, gdzie spotykamy i jedne i drugie. Ta ruda bynajmniej nie rezyduje przy torze szerokim.

Zagadka! W jakiej miejscowości i na czym przesiaduje ten kocur? Ja wiem, ale nie powiem. Podpowiem, że pilnuje zabytku.

A do tego mancymonka lepiej się nie zbliżać. Lisy przy torach się ostatnio uspokoiły. Pamiętam  takie lata, że ich pełno wszędzie było. Kiedyś musiałem jednemu zejść z drogi. Idę sobie po ścieżce wzdłuż szlaku, a tu za mną podąża …. rudy. Ja stanąłem, on też. Ja ruszam, on za mną. W pewnym momencie zaczął mnie oszczekiwać. W końcu zszedłem nieco z drogi, a on po torach  mnie wyminął i pognał do przodu. Okazało się, że do śmietnika w Zawadzie podążał.

Eszelon na Błoniach w Zamościu wywołuje spore zainteresowanie.

Tak drogie dzieci, jedenaście lat temu wyglądał …szynobus. Pociąg z Zamościa do Zawady opuszcza stację początkową. A koźlęta mają radochę!

A to wersja bardziej luksusowa dla tryków.

Przytorowe krowy niestety odchodzą do lamusa. Ta pasła się na Szczebrzeskiej jakieś kilka lat temu, osiem – dziewięć. Na drugim planie nocny do Wrocławia. Obecnie najsławniejsza krowa mieszka w Złojcu. Niestety mam ją tylko sfilmowaną, ale w słoneczne dni często pasie się w pobliżu peronu na tym sympatycznym przystanku. Sama też całkiem sympatyczna, jak na krowę.

Jak była krowa , to musi pojawić się koń. W centrum Zamościa całkiem niedawno ( ze 3 – 4 lata tamu ) przywiązali do słupa prawdziwą szkapę.

A to już kąteckie wierzchowce na tle SOLINY z SU45-192. A może to jeszcze warszawskie ROZTOCZE? Nie pamiętam. 

Tu oglądają wahadło LHS.

Odkurzacz  ciągnący  SOLINĘ płoszy rumaki.

Gagarin jest odpowiednim dla nich tłem. ST44-360 z ROZTOCZEM relacji Zamość – Wrocław wyjeżdża z Zawady.

Gagariny lubią furmanki.

I bryczki!

ST44-862:  panie mechaniku, znów jakaś mucha napscyła mi do komina! Trzeba wydać zarządzenie, że każda mucha , która ośmieli się pscyć do komuna mojej wysokości zostanie utopiona w mazucie, o tak: brrrrrrrr!

No właśnie, ptaki są proszę państwa bardzo inteligentne. Widoczne na zdjęciu gawrony zrobiły sobie kuchnię z torowiska. Kładą one mianowicie orzecha na szynie i czekają aż zdawka go rozłupie. Rozumiem, że gagarin może robić za  dziadka do orzechów, ale żeby z walentyny zrobić babkę, tego nie pochwalam! No, że na jamniki je przerabiają , to słyszałem. Ostatnio, ponoć poszła partia kilku SM48 z Chełma na operację plastyczną gdzieś w Polskę. To nie będą już takie maszyny, jak były. Jeszcze się będą wykolejać, jak im wrony orzechy włoskie pod koła zaczną podkładać.

Na zdjęciu, walentyna z klasami z ZNTK Hrubieszów wbija się dosłownie w stado gawronów i kawek. Obrazek jak z filmów grozy Alfreda Hitchcocka.

Przy torach uwielbiają czatować drapieżniki. Najlepszym do obserwacji jest w tym względzie odcinek od Zawady do Izbicy. W ubiegłym roku, gdy systematycznie jeździłem pociągiem na tej trasie, to jednego dnia naliczyłem chyba z 10 czatujących na płotkach lub w pobliskich krzakach: myszołowów, błotniaków czy jastrzębi.

Na zdjęciu widzimy sokoła ( pustułka ? ) , który swego czasu  gnieździł się w kolejowych iglakach na Niedzieliskach.

A tu kolejowa sowa, chyba puszczyk.

No , nie może zabraknąć bociana.

Tak kiedyś wyglądała wschodnia końcówka zamojskiej stacji. Ten drewniany piedestał to miejsce po budce dróżnika, którą zlikwidowano, kiedy przeprowadzono modernizację przejazdu na Męczenników Rotundy.

Bocian na tle wiaty dla lokomotyw spalinowych. Budowla wybudowana w 1975 roku została rozebrana bodajże w 2006.

Bociany nie zawsze przynoszą szczęście. Gdy tylko zagnieździły się na kominie budynku pobliskiej Izby Skarbowej na Podgroblu, to placówka została zlikwidowana.Tu mamy bocianie gniazdo na przystanku Koniuchy. Niedługo po zrobieniu zdjęcia , pociągi osobowe przestały tędy jeździć.

A to bardzo rzadki gatunek – czapla biała unosząca się nad rozlewiskami w pobliżu przystanku osobowego Złojec, zdjęcie z lata 2011 roku.

POŁANIEC płoszy bażanty. A są to ptaki na trwale związane z kolejowym pejzażem Zamojszczyzny.

Ktoś zamawiał węża , proszę bardzo. Żmije zygzakowate i zaskrońce lubią wygrzewać się na słońcu na peronie w Biłgoraju.Dobrze , że za dnia nie odjeżdżają tam żadne pociągi pasażerskie. W porze odjazdu HETMANA jest dla takich gadów za zimno.

A to polowanie na rumuna w Zwierzyńcu Towarowym.Modliszki na Roztoczu są bardzo pro – kolejowe. Na jesieni lubią się wygrzewać na trawie w pobliżu rozgrzanego słońcem tłucznia.

No i takim lepidopterologicznym akcentem wypada zakończyć  mój przyrodniczy felieton.