POCIĄG – WIDMO

  

Na pewno nie raz słyszeliście o pociągach pasażerskich wożących powietrze i kursujących nie wiadomo po co. Pierwszy lepszy przykład to nasz poczciwy PODKOMORZY, czyli szynobus REGIO kursujący tego lata codziennie w relacji Zamość – Chełm – Zamość. Pociąg, którym nikt nie jeździł, zresztą w dziale aktualności przedstawiliśmy chyba wyczerpująco nasze stanowisko na jego temat, co oczywiście nie wzruszyło żadnego z kolejowych decydentów i w przyszłym rozkładzie jazdy pociąg ten będzie kursował przez cały rok. W temacie tego typu pociągów na Roztoczu mamy liczący się dorobek. Oto chlubne przykłady.
Rozkład jazdy: 1986/1987, pociąg ze Stalowej Woli Rozwadowa nr 4416 przyjeżdżający do Zamościa o godz. 2.00 i nr 4421 powracający z Zamościa do Stalowej Woli Rozwadowa o 3.55. Na Zamojszczyźnie frekwencja zero, a nawet minus jeden! Było tak.
W którąś z sierpniowych niedziel 1986 r. mój dobry kolega znalazł się wieczorem w Stalowej Woli . Nie pamiętam już w jakich okolicznościach, prawdopodobnie wracał od rodziny, z dalszej części kraju , chociaż w sumie to nieważne. Późna godzina nie stanowiła problemu, ponieważ było czym dojechać do Zamościa . Pociąg osobowy odjeżdżał z Rozwadowa o godz. 23.25.
Dworzec kolejowy Stalowa Wola Południe , gdzie go oczekiwał , spowity był gęstą, dziwną mgłą i nikogo więcej tam nie było. Najpierw usłyszał głośnie dudnienie, a potem z gęstych oparów wyłoniły się światła i ciemna sylwetka, która łomocąc po szynach zaczęła się do niego przybliżać, by po chwili z impetem przetoczyć się obok niego. Z przodu była lokomotywa ST44, za nią dwa mniejsze ryflaki serii 94 A , a na końcu: szczęk hamulców i znalazł się tuż obok dosyć osobliwej konstrukcji …. teksas! Pociąg gwałtownie zahamował i hałas nagle ucichł, przy czym dźwięk jakby rozpłynął się w ciemnej zamglonej nocy, odbijając się od okolicznych drzew i krzewów. Już pierwsze wrażenie oddawało przedsmak nadjeżdżającej przygody. Cały skład był jakby nie z tej ziemi! Zmurszały , zgniło-zielony gagarin obsmarowany dokładnie olejem i okopcony na dachu, widać, że dosyć już wyeksploatowany. O jego potędze świadczyć jednak mogły niepokojące pohukiwania silnika wydobywające się z pordzewiałego poszycia. Z kolei ryflaki jakby świeżo po remoncie , sprawiały wrażenie nieprzeciętnej nowoczesności – takie dwie stalowe nie otwierane konserwy z błyszczącą karoserią w kolorze metalicznym. Ich wizerunek niewątpliwie kłócił się ze stanem wizualnym lokomotywy, ale i ewidentnie kontrastował też z archaiczną postacią ostatniego wagonu. Był to wagon rodem z filmów o Dzikim Zachodzie! Austriackie pudło z lat 30 ubiegłego wieku serii Bi , z charakterystycznymi zewnętrznymi pomostami z dwóch stron na końcach , które służyły do wsiadania oraz przemieszczania się pomiędzy wagonami i jak się potem okazało , mogły stanowić coś na kształt loży teatralnej przystosowanej do… podziwiania blasku księżyca.
Pękałem ze śmiechu słuchając relacji znajomego , chociaż on wszystko mówił z wielkim przejęciem i stwierdził, że więcej jego noga w tym wehikule czasu nie stanie. Wsiadł on do tego ostatniego, zabytkowego nawet jak na tamte czasy wagonu , bo spodobał mu się zewnętrzny pomost i myślał , że to …stara salonka ( sic!, jego słowa ) . Zresztą , jak mówił – nie miał wyjścia. Jakaś piekielna siła kazała mu to zrobić , a on wykonał to bez najmniejszego sprzeciwu. Według opowieści wagon był klasy 3 , ale zdeklasowany na 2 w formie zalepienia numeru kartką, jak to się teraz powszechnie w jedynkach praktykuje, więc kolega zasugerował się zasadami przyjętymi w hotelarstwie : im więcej gwiazdek ( klas ) tym lepiej. Faktycznie był to wagon klasy 2/3 w środku przedzielony na pół – jak ustaliłem w trakcie wywiadu, chociaż w praktyce zdarzały się na tym pociągu różne wynalazki. Wiem, że ta klasa 3 może budzić kontrowersje, nawet u mnie z dzisiejszej perspektywy trochę budzi, bo nie spotkałem się z żadnymi zdjęciami tak oznakowanego wagonu po okresie likwidacji klasy 3 , ale naocznie mogę potwierdzić , że coś takiego jeździło, a ponadto ten wagon ( ta trójka ) był przedmiotem licznych kpin ze strony moich znajomych, którzy nim jechali , więc coś jest na rzeczy. Ale wyśmiewać to trzeba w ten sposób, co by drwiny nie dotarły do adresata! Oczywiście , wagon był ogólnodostępny i każdy mógł tam wsiąść , jak potem tłumaczyłem koledze, ale… czytajcie co było dalej!
Kiedy tylko znalazł się w środku – pociąg powolutku ruszył . W środku nie było ani jednej żywej duszy, ( jak salonka to salonka! ) i kiedy tylko pojazd nabrał odpowiedniej prędkości zaczęły się dodatkowe atrakcje. Po pierwsze stopniowo coraz bardziej telepało samym wagonem, dwa: drewniane prycze były dosyć niewygodne i na dodatek też poddawały się wibracjom w trakcie jazdy , trzy: wnętrze emanowało charakterystycznym, jakby trupim zapachem. Dziwne , nieziemskie odgłosy pojawiły się , kiedy pociąg wjechał w leśne ostępy Puszczy Solskiej , po czym hałas, jakby zdawał się nasilać. W pewnym momencie tak wszystko trzeszczało , że miał wrażenie obecności jakiejś nieziemskiej istoty, która ukryła się we wnętrzu i straszyła. A po dachu , to chyba prawdziwy duch biegał, bo ciągle słychać było głośne tupanie: łup, łup, łup… Sufit łupie, koła tłuką , ławki skrzypią , okna się same otwierają i jeszcze drobny szczegół , nie było…światła, a w zasadzie – na początku świeciło i to tak nawet bardzo dyskretnie oświetlało całe wnętrze nadając mu przyjazny klimat niemal intymności ale potem z niewiadomych przyczyn nagle zgasło i zrobiło się w całym wagonie ciemno, jak u murzyna. Tak mi przynajmniej potem opowiadał. Po zapadnięciu egipskich ciemności stwierdził, że nie na jego nerwy te atrakcje i postanowił czym prędzej przemieścić się do przednich, oświetlonych „salonek”. Okazało się to nie takie proste, gdyż droga do ekskluzywnej części pociągu była zasklepiona. Między teksasem a ryflakiem nie było przejścia i wisiała kartka, że pomiędzy wagonami przechodzi się wtedy , kiedy pociąg stanie na peronie z wykorzystaniem jego konstrukcji, tj. wysiada się z jednego wagonu , przechodzi po peronie i wsiada się do drugiego. Podczas jazdy przejście było zabronione i fizycznie niemożliwe, chyba, że ktoś był kaskaderem. Można było tylko stanąć na pomoście i obserwować piękno nocnej przyrody , zwłaszcza, że była to stosunkowo ciepła noc.
Niestety , nie dane było mu się nią napawać, ponieważ po drodze do wyjścia z wagonu wlazł w jakieś wiadro z wodą , które się było przewróciło i okazało się, że pełniło wielce zaszczytną funkcję toalety, przy czym od dawna nie było opróżniane i to właśnie jego zawartość dodawała specyficznego miętowego posmaku całemu wnętrzu, która to woń kojarzyła się mojemu kumplowi nie wiedzieć czemu z cmentarzem. Może tam się dziki kot utopił czy inne bydle! Znajdowała się też tam jakaś miednica, ja mu tłumaczyłem, że pewnie za umywalkę służyła. Za to do drzwi od ustępu przywiązany był jakiś sznur, chyba , żeby się powiesić. W końcu po szaleńczej, nocnej jeździe , przy przyjaciela męce ( „czułem się , jakbym jechał pogrzebowym karawanem” – takie były jego pierwsze słowa , kiedy mnie potem spotkał po podróży ) , pociąg stanął w nocy na jakimś zadupiu i jedyny pasażer rozpoczął proces ewakuacji z diabelskiego wagonu , tj. zaczął złazić powoli z pomostu, zachowując szczególną ostrożność bo nic nie było widać. Kiedy znalazł się na ziemi ( nie na żadnym peronie ) , pociąg powoli ruszył , więc on znowu musiał wskoczyć na pomost. Za jakiś czas zauważył z daleka jakiś dobrze oświetlony przystanek pasażerski , ale pociąg się nie zatrzymał , tylko wyraźnie zwolnił , po czym gwałtownie przyśpieszył. Może tam taka praktyka, że pasażer ma wyskakiwać z pociągu. W końcu skład stanął , ale przy jakiejś szosie, kolega jednak bał się ruszać, bo nie chciał zostać tam na zawsze .
I tak dalszą drogę spędził na pomoście , przy czym cały ten czas miał wrażenie, że ostatni wagon się zaraz odczepi i zostanie w nim w środku lasu gdzie go zjedzą duchy. Mimo, że pociąg nieźle zapieprzał , to o wejściu do wnętrza nawet nie myślał, ze względu na niemiłosierny , nieziemski jargot wydobywający się stamtąd. Może to podkute koła , bo jakby coś zahaczało o tory, trudno powiedzieć w tej chwili. Chyba nawet zostawił w środku jakiś bagaż lub element garderoby, nie pamiętam dokładnie w tej chwili. Na szczęście, straszliwy wehikuł gwałtownie zahamował i stanął w miejscu , przy jakimś placu na dłuższe posiedzenie ( Huta Krzeszowska ) . Oczywiście żadnego śladu ludzkiej bytności na stacji nie było. Kolega z początku bał się, że został wywieziony , na jakąś zupełnie zapomnianą bocznice i dopiero teraz zacznie się masakra, jednak nie stracił głowy . Wykorzystując nadarzającą się okazję, w pośpiechu przemieścił się do nowoczesnych , oświetlonych wagonów oczywiście nie bez drobnych perturbacji, ponieważ nie chciały otwierać się w nich drzwi i dosłownie w ostatniej chwili jakoś mu się udało tam dostać przed gwałtownym ruszeniem. Ponoć gagarin tak szarpnął, że aż go na kolana rzuciło w środku. Od razu do jego uszu dobiegło jakieś głośne sapanie , a po ciele uderzyła istnie piekielna duchota. O tutaj nie było takiego wygwizdowa , jak w ostatnim pudle, wręcz przeciwnie!. O ile w salonce była klimatyzacja, w postaci nie domykających się drzwi i okien, które same się otwierały i znacznie niwelowały toksyczność wnętrza to nowe salony emanowały podwyższoną gorącotą, niczym w saunie, która to pobudzała aktywność robaków w pośladkach , a te, z kolei nie pozwalały usiedzieć w jednym miejscu.
Poczuł się strasznie otumaniony i po krótkiej chwili zatęsknił za ożywczymi wyziewami z klasy trzeciej. Na nowym placu boju oddychało się ciężko, mimo , że brzydko nie pachniało, a w zasadzie nie pachniało wcale. To już było podejrzane! Bał się, że powonienie utracił, tamta woń była taka znajoma, taka kolejowa, a tu jakaś nieziemska , nie pociągowa sterylność. Już lepsze było piekło od tego czyśćca! Otwieranie okien było czynnością bezcelową, ponieważ po chwili zamykały się same. Tak samo , o ile w ostatnim wagonie było ciemno, w nowym miejscu światło biło dosłownie po oczach. Tam siedział na dechach, tutaj na jakiejś dermie , ale komfort porównywalny a ponadto tylna część ciała bardzo się przylepiała do powierzchni siedzenia . A telepało to chyba bardziej niż na końcu składu , aż zaczął sobie powoli przypominać co jadł na obiad, potem…na śniadanie, to wyglądało jakby płynął statkiem i stopniowo dawała znać o sobie choroba morska. Za to już nic nie stukało, nawet było za cicho pod tym względem, tylko słychać było dziwne odgłosy chrząkania , które nasilając się stopniowo, po dłuższej chwili kończyły się donośnym pojedyńczym chrapnięciem! Po jakimś czasie uspokoił się trochę i przestał zwracać uwagę na minusy , tylko starał się z tych minusów zrobić jakieś plusy. Zrzucenie pewnych partii ubrania przyniosło niewielką ulgę w wegetacji ,a mała namiastka kibla z prawdziwego zdarzenia w jednym z wagonów stanowiła miłą odskocznię od spraw egzystencjalnych . Jak relacjonował mi potem , po takim wewnętrznym samouświadomieniu standard podróży uległ już pewnej poprawie .
Pomogło pozytywne myślenie! Przede wszystkim mógł się przemieszczać pomiędzy dwoma wagonami, co stanowiło swoistą rozrywkę w tym monotonnym środowisku. Chociaż nie, to było wbrew jego woli. Wcześniej musiał nabawić się chyba jakiejś klaustrofobii , bo w dalszym etapie jazdy nie mógł usiedzieć na tyłku, tylko ciągle przechodził się z jednego wagonu do drugiego i na odwrót, bojąc , żeby mu nie odcięli ucieczki do lokomotywy. No fakt, łatwo nie było! Ale dzięki tym swoim przytupom dokonał odkrycia żywej istoty, które to wzbudziło w jego duszy takie podniecenie, jakby rakietą leciał na Marsa, a nie jechał pociągiem. Od początku coś sapało i dmuchało i to bardzo głośno. Trzeba przyznać , że po podróży teksasem był już uodporniony na wszelkie niezwykłe dźwięki i klasyfikował ten hałas jako normalny efekt akustyczny związany z przejazdem . A tu co się okazało! Tęgi facet spał na ławce i bardzo głośno chrapał.
No i to go dobiło! Do tej pory miał do czynienia tylko z duchami , albo ze zjawiskami, które nie dały się wytłumaczyć racjonalnie. Dzięki temu odzwyczaił się już całkiem od współżycia międzyludzkiego , już zapomniał jak ono się kształtowało na padole ziemskim. A teraz stał przed innym przedstawicielem , no niby swojego gatunku. Ale Bóg jeden wie, kim on naprawdę był. A może to był diabeł – taki zapomniany , kolejowy ! Powyżej pasa goły, koszula podścielona na ławce pod głowę, tatuaże na całym ciele , wąsy sumiaste, rozwichrzone – kędzierzawe czarne włosy na łbie i pełno petów dookoła. Co prawda rogów niby nie miał, ale mógł się maskować. Wolał go nie niepokoić i postanowił zaszyć się w jakimś kącie wagonu i przeczekać . Dalsza część podróży przebiegała bardzo szybko , na szczęście w pociągu nikt już się więcej nie pojawił ale i tak do Zwierzyńca, gdzie wysiadł dojechał z duszą na ramieniu, bo zaczął zapominać już gdzie i po co jedzie, a nawet jak się nazywa. Utrzymywał go przy życiu różaniec przywiązany do poręczy siedzenia oraz ….podłoga wagonów, która ze względu na znaczne odchylenia w poziomie dostarczała niezwykłych , ekscytujących odkryć. A to butelka denaturatu przyturlała się mu pod nogi i to nie opróżniona , a to kiszony ogórek, a to jabłko , a to piłka… Ja go po podróży pocieszałem jak mogłem: co chcesz, w końcu nawet poczęstunek dostałeś! Nie wiem, czy mój kolega dojechał by żywy do Zamościa i czy nie stał by się kolejnym duchem zastępującym jedynego pasażera i straszącym innych , którzy nieświadomie znaleźli by się na trasie pociągu – widma. Przez całą drogę w składzie nie było jakiejkolwiek obsługi, typu kierownik czy konduktor, chyba, że to ten jegomość , który tak smacznie sobie spał, pełnił takie funkcje. Ze zwierząt występowały myszy. Podobno i lokomotywa sprawiała wrażenie, jakby bez mechaników jechała – strasznie szarpała składem, przy czym silnik pracował wyjątkowo głośno , ale za to gagarin ani razu nie zatrąbił przez całą drogę. Horror!
Z moich obserwacji wynika , że w Zamościu ten pociąg przyjmowany był na ogół na jakimś tylnym torze, na trzecim , a czasami nawet na 5, bo w obrębie peronu stały inne składy pasażerskie, a na torze 3 potrafił stać osobowy do Chełma. Najczęściej trzeba było przeprawiać się przez skład pośpiesznego ROZTOCZE , który tarasował tor 1 i zasłaniając wejście na peron, ale ze względu na zerwą frekwencję nie było to chyba specjalnym problemem dla nikogo. No a duchy nie miały chyba z tym żadnego problemu, jak przez ściany mogą przenikać….
Jakiś czas później pociągiem jechał inny znajomy i sytuacja się powtórzyła. Ten sam pusty skład bez konduktora i ktoś tam spał na ławce. Ja nie odważyłem się nim przejechać, chociaż miałem taki pomysł. Teraz , po latach mogę przyznać, że śmiałkowie , którzy ośmielili się skorzystać z tego niezwykłego nocnego połączenia kolejowego i tak mieli dużo szczęścia. W takim zestawieniu pociąg długo nie jeździł, bo trójka często się wykolejała , dlatego ją zawsze na końcu składu dawali. Ryflaki podobno też nie chciały być gorsze i dlatego skończyły jako zestawienie pociągów służbowych, m. in. takiego co to z Zawady do Bortatycz kursował a o teksasie słuch zaginął. Może odjechał do piekła i tam teraz straszy ?
Z chwilą uruchomienia HETMANA 31.05.1987 r. pociąg został skasowany ale tylko na odcinku Biłgoraj – Zamość – Biłgoraj. W pozostałej części trasy jeździł jeszcze długie lata i cały czas się wyróżniał. Kiedy znikły oryginalne wagony pasażerskie, pojawiły się wagony towarowe doczepiane na końcu składu, nawet cysterny do hurtowni paliw w Biłgoraju. W kierunku od Biłgoraja do Rozwadowa to jeździli nawet nim ludzie, do pracy w Stalowej Woli i okolicach, ale w przeciwną stronę to zawsze była dyskoteka.
Pamiętam i inne straszące ludzi pociągi, na przykład: osobowy do Chełma wyjeżdżający długie lata z Zamościa po godz. 3 z Zamościa. Pierwsze żywe dusze pojawiały się dopiero w Krasnysmstawie, ale i tak do Rejowca docierał praktycznie pusty. Połączenie zlikwidowano dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, chociaż odbiło to się na pośpiesznym ROZTOCZE do Warszawy Zach. wyjeżdżającym wcześnie rano z Zamościa , który został przekwalifikowany do Rejowca , jako pociąg osobowy. Ktoś się uparł, że o wczesnej rannej porze pociąg ma stawać na każdym przystanku i koniec. Połączenia pozbawione sensu ekonomicznego pojawiały się czasami na trasie Zamość – Hrubieszów – Zamość, w zależności od rozkładu jazdy, ale najwięcej ich było chyba na naszym terenie na linii bałajskiej z Zamościa do Przeworska i z powrotem. Tam stosunkowo długo utrzymywały się wszelkiego rodzaju dziwolągi kursujące w obie strony w środku nocy, podczas kiedy szczególnie w dzień pociągów brakowało. Różne były tego stanu przyczyny, bardzo często chodziło o dowóz kolejarzy do/z pracy, no bo jak zlikwidujemy pociąg, to czym Józek do domu będzie wracał. Dzięki takiemu ludzkiemu podejściu Józek miał do dyspozycji od swojego zakładu pracy może nie luksusową salonkę , ale jeździł prawie jak minister od kolei. Ale były jeszcze i takie przypadki, że pociąg kursował wbrew zdrowemu rozsądkowi pomimo protestów i nacisków samych kolejarzy, ponieważ ktoś na szczeblu centralnym miał w papierach , że wyjeżdża o 3 w nocy i koniec , nie można robić odstępstwa od wieloletniej tradycji. Takie zwyczaje panowały szczególnie w Południowej DOKP, właśnie na linii bałajskiej, Dyrekcja Wschodnia na moje oko była bardziej elastyczna pod tym względem.

Wiele opowieści o pociągach widmach krąży po świecie, jakiś czas temu chciałem napisać na łamach naszego serwisu o pociągu CISY, uruchomionym w wakacje w 2008 roku na trasie: Warszawa Zach. – Bełżec – Warszawa Zachodnia. Ze względu na inne pomysły nie zdążyłem tego zrobić, w czasie kursowania , a potem , to temat się już zdezaktualizował. Na szczęście zadbałem o stosunkową dokładną dokumentację fotograficzną tego wehikułu, którą będę mógł teraz wykorzystać.


Pociąg R-12501/21500 „Cisy” z Warszawy Zachodniej do Bełżca i z powrotem, z zupełnie niezrozumiałych względów w 2008 r. w weekendy majowe, czerwcowe i wrześniowe kursował z Warszawy do Bełżca tylko w sobotę, a z Bełżca do Warszawy tylko w niedzielę. W pozostałe dni nie kursował, za to w wakacje jeździł co dziennie. Skład przyjeżdżający do Bełżca w sobotę , nie mógł nocować na stacji docelowej, ze względu na brak całodobowej obsady stacji, a co za tym idzie właściwego zabezpieczenia mienia. Pociąg zaraz po przyjeździe do Bełżca, wyruszał więc około 12.30 w drogę do Zamościa, ale już nie jako pociąg pasażerski, dostępny dla wszystkich podróżnych, tylko jako pociąg służbowy, w postaci podsyłu wagonów, lokomotywy i drużyny konduktorskiej. Zaiste , był to pomysł bardzo nowatorski, szczególnie , jak się weźmie pod uwagę , w miarę atrakcyjne dla ruchu turystycznego godziny odjazdu z Bełżca oraz przyjazdu do Zamościa.
Tak samo w przeciwną stronę w niedzielę , o 12.30 wyruszał z Zamościa pociąg widmo do Bełżca, złożony z lokomotywy, pięciu klas i z drużyną konduktorską na pokładzie. Żaden turysta nie był w stanie legalnie przejechać się o tej porze z Zamościa na Roztocze , bo ktoś mądrzejszy uznał odgórnie, że o tej porze do lasu się nie powinno jeździć. Nie wiem , komu przeszkadzało takie nadzwyczajne połączenie, które nie wiązało się praktycznie z żadnymi dodatkowymi kosztami.
W następnym roku CISY odjechały do lamusa i reaktywowano sezonowe połączenie SOLINĄ z Warszawy do Bełżca, gdzie kursy weekendowe były wykonywane w obydwie strony, bez głupich ekstrawagancji a jedynym dowodem rzeczowym cyrku opisanego w niniejszym artykule są wykonane prze ze mnie zdjęcia zamieszczone na naszej galerii : Kolejowe Klimaty Roztocza, które można odszukać pod tagiem: pociąg widmo.

W sobotę , po przyjeździe do Bełżca lokomotywa dokonywała oblotu składu i po krótkim postoju odjeżdżała ze służbowym pociągiem do Zamościa. W Zamościu pojawiała się mniej więcej o 14.05. Skład wjeżdżał na tor 1 , a następnie został spychany przez lokomotywę do tzw. parku wagonowego, gdzie wagony były sprzątane i nawadniane.

W nocy lokomotywa od Hetmana wystawiała wagony z parku na tor 3 , z którego w niedzielę o 12.30 odjeżdżał pociąg służbowy z wagonami do Bełżca.

28.09.2008 r. Pociąg służbowy relacji Zamość – Bełżec minął Niedzieliska i kieruje się do Klemensowa. Jest to jego ostatni – pożegnalny kurs w takiej nietypowej relacji. Warto zaznaczyć, że ostatnie planowe pociągi z Zamościa do Bełżca przestały jeździć ponad 10 lat temu , na początku czerwca 2001 r. Od tego czasu Zamość jest pozbawiony połączenia osobowego w tym kierunku ( nie licząc wrocławskiej rzeźni, która też od dawna nie jeździ ) .Co prawda był jeszcze dwu miesięczny epizod z pociągiem nocnym w relacji Zamość – Bełżec – Zamość w godz. późno – nocnych ( też swoisty pociąg widmo ) w okresie 6.01 – 28.02.2002. Wyjazd z Zamościa 21.49, przyjazd do Bełżca 23.40. Odjazd z Bełżca 4.08, przyjazd do Zamościa: 5.54. W założeniu miał stanowić skomunikowanie Bełżca i okolic na/z HETMANA w Zwierzyńcu i CHEŁMIANINA w Zawadzie. Niestety nie cieszył się frekwencją, w Zamościu zwykle był pusty, dalej też niewiele lepiej. Być może jeździł w martwym sezonie, a w czasie szczytów przewozowych nie było by tak źle, trudno powiedzieć. Skład to dwa wagony serii Bh, we wspólnym obiegu z Zamościa do Hrubieszowa i z powrotem. Bardzo często pociąg ciągnęła lokomotywa SP32-038.
Jak widać: do Bełżca ostatnio w Zamościu mamy ciągle pod górę! Ale podobno: aby do wakacji! No i duchów kolejowych się nie boimy, a nawet jesteśmy z nimi w dobrej komitywie. Dlatego niektórzy z obecnych i byłych dyrektorów kolejowych, tudzież prezesów spółek , względnie rzeczników prasowych – powinni się poważnie zastanowić zanim coś spieprzą , nawet jak nie wierzą w duchy. Jeszcze jest szansa na poprawę.