Jak to diabeł chciał pielgrzymkę z drogi zawrócić

  

Pisząc o pociągu widmo myślałem, że tekst będzie za bardzo abstrakcyjny dla niektórych, wręcz mało wiarygodny ale to co w sobotę 12.11.2011 r. ujrzały moje oczy, dorównuje takim zamierzchłym przeżyciom. W tym roku kolej stosunkowo wcześnie opublikowała informację o organizacji nadzwyczajnego pociągu na przejazd pielgrzymów do Częstochowy. Stało to się mniej więcej na miesiąc przed samą pielgrzymką, co we wcześniejszych latach było nie do pomyślenia, gdyż takie informacje dostępne były przeważnie w ostatniej chwili. Mało tego, jeszcze w ubiegłym roku zastanawiano się poważnie nad sensem uruchamiania pociągu na Roztoczu i rozważano działania polegające na dowozie zainteresowanych z Hrubieszowa i Zamościa autokarem na pociąg do Lublina. Na szczęście do tego nie doszło, a frekwencja na naszym terenie po raz kolejny pobiła wtedy wszelkie rekordy. Jeszcze w tamtym roku były podstawy do narzekania – chaos informacyjny i rozkład jazdy podany do wiadomości w ostatniej chwili. Tym razem organizatora w zakresie czytelności oferty należy pochwalić. Podobnie jak w latach wcześniejszych tegoroczny pociąg nadzwyczajny przygotowany był przez PKP INTERCITY.
Składów do Częstochowy z różnych zakątków Polski wyprawiano w ten dzień kilka. Przejazd odbywał się na podstawie tzw. biletu pielgrzyma, który uprawniał do przebywania w każdym pociągu dodatkowym bez względu na jego relację i długość podróży. Ten sam bilet był ważny również następnego dnia podczas powrotu z pielgrzymki w każdym dodatkowym pociągu udającym się w przeciwnym kierunku, jako, że po zakończeniu uroczystości w dniu 13.11.2011 r. z Częstochowy ruszały pociągi odwożące pątników. Cena takiego specjalnego biletu ustalona została w formie zryczałtowanej i wynosiła 15 zł. Informacja na ten temat była przejrzysta i ogólnodostępna, co również nie zdarzało się wcześniej. Trzeba podkreślić, że w pociągach dodatkowych obowiązywały również bilety promocyjne ważne na całej sieci INTERCITY, np. bilety podróżnika itp. Były osoby, które posiadając taki bilet przyjechały do Zamościa np. pociągiem TLK z Zielonej Góry i dalej zamierzały kontynuować podróż pociągiem dodatkowym. Pociągi pielgrzymkowe miały szeroką reklamę – informacje o nich przesyłano do zakładów pracy i porozmieszczano na większości przystankach na Zamojszczyźnie, jak też podano do wiadomości w mediach elektronicznych. Mało tego, o możliwości przejazdu koleją informowali nawet księża w ogłoszeniach na mszach świętych, jak było na przykład w Zamościu. Taka kampania zaowocowała sporą liczbą chętnych do przejazdu do Częstochowy, często byłych pracowników PKP jak i osób nie związanych z koleją, a zainteresowanych okazjonalną możliwością przejazdu, niejednokrotnie w celu odwiedzenia częstochowskiego klasztoru . Warto podkreślić, że pociągi dodatkowe w żaden sposób nie były dofinansowane przez stronę kościelną czy tez zakłady pracy, dlatego takie a nie inne postawienie sprawy, kiedy organizatorom winno zależeć na jak największej liczbie pasażerów znajduje pełne zrozumienie, przynajmniej pod kątem zapewnienia zwrotu kosztów.
Niestety, wiele osób tegoroczny przejazd na pielgrzymkę zapamięta chyba do końca życia… Skład planowo powinien wyruszyć z Hrubieszowa Miasto o godz. 3.33, do Zamościa miał dojechać o godz. 4.38, zatrzymując się po drodze na wszystkich przystankach. Po dwu minutowym postoju o godz. 4.40 pociąg ruszał w dalszą drogę do Zawady, skąd następnie kierował się na Rejowiec, by w końcu o godz. 6.47 zameldować się w Lublinie. W Lublinie zaplanowano dłuższy postój związany ze zmianą trakcji i przede wszystkim z doczepieniem dodatkowych wagonów. Tak miało być teoretycznie i było tylko na papierze, albo – znak dzisiejszych czasów: w komputerze.
Niezidentyfikowane, złe moce dały o sobie znać jeszcze u schyłku Święta Niepodległości, czyli 11.11 blisko północy, no jak to na duchy przystało! Dowiedziałem się, że ta data jest pechowa dla wielu osób podróżujących koleją. W moim przypadku jest zupełnie inaczej, wszak są to moje urodziny, choć i ze swojej perspektywy mogę potwierdzić, że zawsze coś ciekawego się zdarza w ten szczególny dzień. I tak było teraz. O godz. 23.10 z Lublina wyruszył pociąg służbowy nr PWS 124001 składający się z 4 wagonów, które przyjechały z Warszawy w większym składzie podzielonym w Lublinie w ten sposób, że 6 zostało na miejscu a 4 pojechało dalej. Winowajczynią zamieszane, które nastąpiło wkrótce po odjeździe jest lokomotywa ciągnąca skład do Hrubieszowa, SU45-213, zdaniem moim i innych miłośników kolei – największy lubelski dezel. Kto wpadł na pomysł aby ją tam zatrudnić? W ten sposób należy odszukać złego, który zainicjował następne zdarzenia. Mojego zdania na ten temat nie zmienią krążące pogłoski o tym, że miała ona przeprowadzony przegląd okresowy. Tym gorzej dla niej, albo dla …przeglądającego. W celu przybliżenia Szanownym Czytelnikom sylwetki pechowego żelaza, jakim stała się SU45-213, powiem, że jest maszyną, która podczas ponad półrocznego pobytu na Roztoczu ani razu nie prowadziła pociągu osobowego. Wykorzystywana była głównie na potrzeby ruchu towarowego, ale tutaj nie miała szczególnie dobrej opinii. W swoim dorobku może się pochwalić licznymi awariami. Istotne jest to, że od dłuższego okresu posiadała niesprawne ogrzewanie, które to postanowiono teraz załączyć, w słusznej zresztą sprawie – w celu rozgrzania składu dla pielgrzymów. Nie trzeba było długo czekać, pociąg ledwo co dojechał do Świdnika i maszyna stanęła w płomieniach. Zapaliła się prądnica grzewcza. Wezwano nawet straż pożarną, aby ją ugasić. Była kupa dymu i straszny swąd! Na szczęście wagony nie zostały poszkodowane, ale powstał poważny dylemat. Nie było innych lokomotyw w Lublinie. Reszta stadka SU45 stała sobie w Zamościu ( 250,210 i 156 ) lub w Rozwadowie ( 220) a 244 i 228 są niesprawne. Podjęta została decyzja o skierowaniu na pomoc lokomotywy ST45-006, i przy jej udziale skład został ściągnięty ze szlaku, który był przez pociąg zatarasowany. Lokomotywa ta poprowadziła następnie wagony w drogę do Zamościa. Trzeba podkreślić, że to jest zupełnie nowa maszyna wyprodukowana dla CARGO i tak jak nie każda kobieta musi być piękna…
W kręgu moich znajomych, ze względu na swój wizerunek, potocznie przezywana jest „paskudą”. Co prawda ja ją miałem przyjemność oglądać tylko nocą, ale i tak nie przypadła mi do gustu, aczkolwiek są osoby którym ta powłoka cielesna się podoba. Dla mnie, po bliższych oględzinach okazuje się być suką po operacji plastycznej. Jest to zmodernizowana wersja SU45, która wyróżnia się pewnym drobiazgiem w stosunku do swojej poprzedniczki – taki drobny szczególik: nie ma możliwości ogrzewania składów. No dobra – ma nowy silnik i inne bajery, ale to nie ważne, w tej chwili. Jako, że to jest nowość na lubelskich szlakach, mechanicy nie za bardzo potrafią takim cudem techniki jeździć. Dopiero się z nią zapoznają. Tutaj muszę wtrącić zasłyszane lub podsłuchane opinie prowajderów na jej temat: tragedia! To prototyp, który więcej stoi na naprawach i przeglądach, niż jeździ. Same negatywne opinie, ponoć nawet serwisanci jeszcze się sami uczą, jak okiełznać te nowe stalowe bydle, a co dopiero wymagać tego od mechaników, dla których jest to zupełne novum! Wtajemniczeni po cichu mówią, że z serią ST45 jest jak z wprowadzeniem SP32 dwadzieścia pięć lat temu, a wiem coś o tym, jak to było. Z tych też względów, jadąc z duszą na ramieniu do Zamościa – załoga ST45 modliła się po drodze, żeby się im dziewczyna nie rozkraczyła w krzakach. Na szczęście, chyba nie bez pomocy sił nieziemskich wspomagających nastawnik, pociąg do celu dojechał bez większych perturbacji, a maszyna popsuła się dopiero w czasie powrotu luzem z Zamościa do Lublina. Po przybyciu do Zamościa dokonano zamiany na SU45 – 250, która dalej przejęła ten nadzwyczaj ważny konwój.
Kiedy lokomotywa z klasami podjeżdżała do peronu, na zamojskim – kolejowym zegarze wyświetliła się godz. 4.45. O tej porze pociąg z Hrubieszowa do Częstochowy powinien być już w drodze do Zawady. 10 minut wcześniej podstawiono na tor 2 skład planowego pociągu TLK do Zielonej Góry. I w tym właśnie momencie rozpoczął się exodus zamojskich pielgrzymów. Zdezorientowani rzucili się do wagonów myśląc, że to pociąg na pielgrzymkę. Zrobił się straszny burdel: ludzie pozajmowali miejsca, po czym trzeba było ich stamtąd wyganiać . Niby skąd mieli wiedzieć, że podsył wagonów do Hrubieszowa, który planowo miał być w Zamościu o 1.30, dopiero dojechał do Zawady uzyskując rekordowe opóźnienie 200 minut. Zgoda, oczywiście poczta pantoflowa zadziałała w miarę skutecznie, są teraz przecież telefony, a megafony…sprawne, jak najbardziej, tylko nikt nie śmie ich używać, bo za każdą zapowiedź PLK każe sobie płacić. Więc jeszcze nie daj Boże trzeba by było taką miłosierną papugę obciążać itd. Po wjeździe podsyłu większość oczekujących wepchała się do wagonów i można powiedzieć, że prawie wszystkie miejsca siedzące zostały teoretycznie zajęte. Obserwowałem też osoby, które zrezygnowały z podróży. Jest godz. 5, ruszamy do Hrubieszowa w doborowym towarzystwie, w pełnym składzie. Przypominam, że planowy odjazd w tamtą stronę to…1.28!
Niektórzy się zdziwili, że pociąg ruszył w przeciwną stronę, a niektórzy nawet nie zwrócili uwagi, że jeszcze nie jadą do Częstochowy, tylko na wschód! W końcu trzeba było zabrać ludzi z tamtych terenów, a przecież nie wszyscy oczekujący na przystankach na linii hrubieszowskiej zlokalizowanych niejednokrotnie w szczerym polu wiedzieli co się stało. Skład do Zamościa przyjechał nieogrzany, lecz SU45-250 po chwili zaczęła powoli robić wszystkim dobrze a ponadto były ważniejsze zmartwienia niż zimno w wagonie. Rozpoczęła się swoista bitwa o wolne miejsca. Na początku planowano, że z Hrubieszowa pojadą do Lublina tylko 3 wagony i dopiero tutaj dołączone zostaną pozostałe 7, taki obieg wynikał z rozkładu jazdy. Biorąc pod uwagę ubiegłoroczne doświadczenia po pewnym czasie zdecydowano się, nie bez udziału i nacisku miejscowych kolejarzy o zwiększeniu planowanego składu do 4 pudeł. Okazało się, zgodnie zresztą z naszymi przewidywaniami, że i tak jest za mało miejsca i nie wszyscy się zmieścili do środka, co szczególnie widoczne było potem w Hrubieszowie i jak pociąg powracał do Częstochowy . Nie rozumiem tego corocznego cyrku z wagonami. Niech mi ktoś wytłumaczy o co tutaj chodzi. Przecież, jak się robi taką zakrojoną na szeroką skalę kampanię reklamową to trzeba zakładać, że pojedzie większa grupa osób. Przecież można chyba zrobić pewne wstępne szacunkowe rozeznania, dzwoniąc na przykład po kolejowych spółkach w celu rozpoznania liczby chętnych… Przerasta to tych na górze, czy co do cholery? Można też kierować się doświadczeniami z lat ubiegłych, połączonych z analizą pogodową itd…Chyba, ze tam w Lublinie mają nam za złe, że z Zamojszczyzny wyrusza więcej osób niż ze stolicy województwa. Wychodzi na dyskryminację religijną, bo w tamtym roku do Lublina przyjechały trzy nabite ludźmi klasy, podczas kiedy lubelskich siedem pudeł świeciło pustkami. Owszem, pod kątem wysokości stawki za dostęp do infrastruktury ilość wagonów ma znaczenie, ale nie są to duże rozbieżności i zróżnicowanie stawki zaczyna się od 5 sztuk w górę do 10, zatem widełki są dosyć szerokie. Dlatego za pięć wagonów płaci się tyle samo co za 4 czy 3! Dlaczego zatem, z wielką łaską zgodzono się u nas raptem na 4 wagony w tym roku, a nie podesłano 5 ? Kto za to odpowiada? Przyznać się, bo to jest przyczyna późniejszych konfliktów w podróży związanych z przepełnieniem pociągu.
Dzięki takiej właśnie polityce, 12.11 nad ranem, już od Zamościa jechaliśmy w stronę Hrubieszowa niczym za starych dobrych czasów w rzeźni ( potoczna nazwa pociągu nocnego z Kędzierzyna Koźla ), czyli w dosyć sporym tłoku . Szukając współczesnego odniesienia to coś – a la HETMAN w Krakowie przed Świętami – tam też zawsze 4 przepełnione wagony podjeżdżają! Ale niech nikt nie myśli, że kolej nie przystąpiła do działań zmierzających do rozwiązania takiej niekorzystnej wizerunkowo sytuacji. Zastosowano „tiechnikie” stricte informatyczną – pakowanie plików, a w zasadzie …tyłków! W myśl nawet chyba katolickiej zasady: „gdzie diabeł nie może, tam babę poślę”, na horyzoncie objawiła się instytucja „prawodnicy”, której zadanie polegało, w szczególności: na wykrywanie niewykorzystanych miejsc siedzących i natychmiastowym likwidowaniu takiego specyficznego kułactwa przy pomocy wydawanych dekretów w zakresie objęcia wskazanej placówki, przez poszczególnych uczestników podróży. Ogłoszone decyzje w tym zakresie należało wykonać bez zbędnej zwłoki i jakiejkolwiek dyskusji. Niedopuszczalne było również opuszczanie zajętego stanowiska w przedziale, ponieważ traktowane to było na równi ze zwolnieniem pozycji i po powrocie do przedziału można było zastać już inną osobę tam rozlokowaną. Żadnego chodzenia na ploty, fotografowania, ….sikania, tylko: jak siadłeś na tyłku, to miałeś na nim siedzieć. W przeciwnym przypadku musiałeś się gęsto tłumaczyć. „Kto siedzi na tym miejscu?”, „Zajęte ale kolega wyszedł”, „Tu nie ma – wyszedł z przedziału, jak miejsce jest opuszczone, to znaczy, że jest wolne, proszę pani z korytarza zajmuje to miejsce!”. „Ale ja nie chce tu siadać! Tu nie ma ja nie chce siadać! Proszę siadać i koniec!”. Pasażerka grzecznie wykonuje polecenie, wchodzi do przedziału i siada na środku pomiędzy siedmiu chłopów. Kiedy „prawodnica” odchodzi, zarumieniona pasażerka czym prędzej czmycha z powrotem na korytarz. Ci co podróżowali koleją na Wschodzie wiedzą, że „prawodnica”, to osoba, z którą należy utrzymywać jak najlepsze stosunki. Ze swojego skromnego niestety doświadczenia wiem, że „prawodnicę” wypada częstować pączkami i obłaskawiać komplementami bardzo grzecznie z nią konwersując. Inaczej można narazić się na jej zły humor, a tego to już nikomu nie życzę. Nasza „prowadnica” była atrakcyjną lecz silnie temperamentną kobietą, ale z czasem się i do nas ( ekipy trzymającej władzę nad kamerami ) przyzwyczaiła, jak już wszyscy zostali posadzeni na miejscach. Znajomy w pewnym momencie wyszedł z przedziału do toalety, a że siedział przy oknie, to postanowiłem na chwilkę zająć jego miejsce siedzące, bo mnie widoki do filmowania zainteresowały z tej strony. Nawet nie zwróciłem uwagi, że na stoliku stała butelka po piwie. Naglę, otwierają się drzwi i pojawia się „prawodnica”: „Na pielgrzymkę z piwem?” „Tak, to znaczy nie – ono tu stało!” No było wesoło, ale trzeba przyznać, że na pewno był większy porządek, niż by czterech sokistów z Zamościa jechało, jak to oni mają w zwyczaju się szynobusami obwozić i siedzieć. Stawiam wniosek oszczędnościowy: zlikwidować placówkę SOK w Zamościu i powołać tę Panią na stanowisko ds. przestrzegania porządku na kolei w randze jakiegoś wysokiego komisarza, tak jak w Unii Europejskiej. Wtedy bardzo chętnie poddawać się będę wszelkim restrykcjom i ograniczeniom, bo na razie to z wielką „przykrościom i godnościom osobistom tom muszem” !
Jechaliśmy sobie tak do Hrubieszowa i na początku tylko w miejscach oświetlonych w Zamościu lub na skrzyżowaniach można było sobie pooglądać przez okno krajobrazy niedostępne dla współczesnego pasażera kolei na Zamojszczyźnie. Generalnie, po drodze, za oknem było ciemno. Obsługa pociągu zajmowała się w tym czasie dekorowaniem szyb i wnętrza świętymi obrazkami, co zawsze odbywa się w czasie przejazdu podsyłu w tamtą stronę, lecz teraz ozdobić w ten sposób trzeba było pociąg wypełniony ludźmi. Przekazałem koledze czekającemu w Werbkowicach informację przez telefon, że pociąg będzie się zatrzymywał na każdej przewidzianej rozkładem „stacji”. Prawdę mówiąc nikt mi tego nie zakomunikował, ale nabrałem przekonania, że tak będzie, z logicznego punktu widzenia, bo tam czekali ludzie. Kiedy okazało się, że zatopiony w ciemnościach Miączyn minęliśmy, jak to się mówi na pełnej p…prędkości, uświadomiłem sobie, że chyba wprowadziłem go w błąd, po czym poinformowałem go o tym. Pociąg jechał jako przejazd służbowy i już po drodze nigdzie nie stawał.
No właśnie: nikt nie pomyślał o czekających tam przy kilku stopniowym mrozie ludziach. Różne to mogły być osoby, może nawet i starsze. Przyszli tam o 4 nad ranem i stali 2 godziny. Może mieli telefony, ale niekoniecznie musieli wiedzieć gdzie zadzwonić w tej sprawie, a ponadto – przecież był chaos informacyjny. Rozumiem, że poważna awaria i powstało opóźnienie, ale kiedy sterczysz zziębnięty, a nagrzany pociąg z łoskotem przetoczy ci się przed nosem, to chyba nie będzie Tobie wtedy do śmiechu. W drodze powrotnej rozżaliła mi się właśnie jedna kobieta postawiona w takiej sytuacji, chyba biorąc mnie za pracownika kolei . Prawie, ze się rozpłakała, ale jak odpowiedziałem, że to była jej droga krzyżowa i, że pielgrzymi przecież chodzą do Częstochowy na piechotę, to nawet się roześmiała na koniec. W Werbkowicach koczowała na peronie grupa osób i szeroko machali maszyniście, tak jakby chcieli złapać stopa, ale pociąg przeleciał przez stację w pośpiechu. Oczywiście, nie mam tutaj pretensji do mechanika, bo rozpędzony pociąg to nie samochód, który można ostro zahamować – grozić to może nawet wykolejeniem, ale nikt z energicznej obsługi pociągu o tych zziębniętych ludziach nawet nie pomyślał.
Przed Hrubieszowem podziwiać można już było piękny, purpurowy wschód słońca. Rozpoczęła się walka światłości z ciemnością. Okoliczne pola spowite były lekką mgłą a pozbawione letniej zieleni spłowiałe kępy traw – pobielone największym chyba tej jesieni przymrozkiem. Raz po raz mijaliśmy ogołocone z liści, pokryte szronem samotne, polne drzewa. Między rozłożonymi płotkami przeciwśniegowymi czmychały w popłochu przestraszone sarny. W takim rześkim klimacie kilka minut po godz. 6 wjeżdżaliśmy do Hrubieszowa. Czekał na nas tam przysłowiowy kubeł zimnej wody! Na peronie spory tłum koczujących od dłuższego czasu ludzi, którzy szturmem ruszyli do drzwi zatrzymującego się składu pociągu. Po chwili nastąpiło bieganie po korytarzach w celu znalezienie wolnego miejsca. Ja wtedy przemieściłem się na zewnątrz pociągu, ponieważ interesowała mnie sesja fotograficzna, ale byłem pewien, że po jej zakończeniu, to już będę mógł zapomnieć, ze kiedyś tu siedziałem. Wśród zgromadzonych obserwować można było nawet nerwowe reakcje. Nie ma co się dziwić, oczekujący w Hrubieszowie spodziewali się, ze zajmą najwygodniejsze miejsca, nikt by nie pomyślał, ze będą musieli wsiadać do zatłoczonego pociągu. Sporo osób było przyjezdnych i na przykład: kierując się doświadczeniami z poprzednich pielgrzymek wyjechali sobie o 2 w nocy samochodami do Hrubieszowa ( trzeba było też zorganizować podwózkę ) w celu zajęcia wolnych miejsc w składzie, dla siebie, jak i swoich przyjaciół. Wszyscy słusznie spodziewali się dużego tłoku w pociągu i taka zapobiegliwość była w pełni uzasadniona. Życie okazało się być przewrotne, bo to dla nich w Hrubieszowie miejsca zabrakło! Część osób, które nie znalazły miejsc siedzących stwierdziła, że w takich warunkach rezygnuje z podróży i zawróciła do domu, obrzucając nas – fotografujących i filmujących niewybrednymi epitetami. „Jak tak można ludzi traktować jak bydło!”. „My nie kolejarze”. „Dobra, dobra, to po co zdjęcia robicie!” itd. I jeszcze puenta pewnej kobiety: „To kolejarze – kolejarzom zgotowali ten los!” dobre!
Po manewrach i załadowaniu się wszystkich chętnych, około 6.25 pociąg wyruszył wreszcie w drogę do Częstochowy z opóźnieniem około 170 minut. Ciężko było przeciskać się przez zapełnione ludźmi korytarze. Okazało się, że moje miejsce zostało nawet zabezpieczone przez współtowarzyszy podróży a jedyne pozostałe zostało zajęte przez bardzo sympatyczną mieszkankę Hrubieszowa, która jednak musiała rozdzielić się ze swoim dzieckiem siedzącym w sąsiednim przedziale. Z tych względów co jakiś czas swoje miejsce opuszczała, co oczywiście nie uszło uwadze „prawodnicy”, bowiem na tym etapie podróży komisja wykrywająca niewykorzystany potencjał powierzchniowy rozpoczęła działalność z jeszcze większą energią. Na pierwszym przystanku w Metelinie stało kilka osób, lecz pociąg zatrzymał się dopiero jakiś kawałek za nim i ci ludzie musieli biec za składem. Na pierwszy rzut oka wyglądało to, jakby ktoś zapomniał o tej stacji. Okazało się jednak, że to matka natura dała o sobie znać i pociąg wpadł w poślizg na mokrych liściach przylepionych do torów. Nie było na to mocnych. Dalsza jazda z tych chyba względów była dosyć ostrożna i przebiegała bez zakłóceń. Kilka osób wsiadło w Werbkowicach i Miączynie, pozostałe przystanki były puste. Dzięki wędrówkom naszej współtowarzyszki można było dowiedzieć się ciekawych rzecz, które działy się w innych częściach pociągu. A to grupa podróżnych rozłożyła się na podłodze blokując przejście, inni znowu rezydowali w toalecie. Zarezerwowany był oddzielny przedział dla księdza, w którym to miała odbywać się spowiedź – normalna praktyka w pociągu pielgrzymkowym. Okazało się, że miejsca obok księdza zajęli inni podróżni, którzy nawet nie myśleli je zwolnić dla nawet takich wzniosłych celów. Niewiele brakowało a wszystkim uczestnikom trzeba było by udzielić zbiorowej dyspensy, gdyż nie było możliwości indywidualnych rozmów. W pociągu prowadzono sprzedaż drobnych emblematów religijnych typu: obrazki, książeczki itp. W pewnym momencie drzwi od jednego z przedziałów otwierają się i do środka wchodzi osoba z dużą torbą na ramionach. Piwo jasne – pada pytanie ze strony pasażerów, nie różańce, odpowiada jegomość.
Po drodze podziwialiśmy piękne polne krajobrazy, koledzy z innych stron Polski byli zachwyceni okolicą i układem linii kolejowej. Ja oczywiście też, no bo ostatni raz tędy jechałem ponad 5 lat temu ostatnim planowym pociągiem z Hrubieszowa, a teraz miałem ekstra przejażdżkę i to przy pięknej pogodzie. Po przeszło godzinnej jeździe około 6.30 dojechaliśmy do Zamościa, gdzie o dziwo do pociągu wsiadła jeszcze grupa osób. W Zawadzie mało kto już czekał . SU45-250 dokonała oblotu składu, pozując wszystkim do zdjęć, niczym gwiazda – bohaterka ratująca życie ludziom. Na ten swoisty plener filmowy władze niebieskie zabezpieczyły nam piękną pogodę, która po dojechaniu do Krasnegostawu znacznie się popsuła. Na trasie do Rejowca pociąg już się nie zatrzymywał i jechał w miarę szybko, choć wolniej od szynobusów. W Rejowcu, ze względu na opóźnienie, ekipa LKN opuściła pociąg i udała się, nie bez znacznych perturbacji do domu. Do Lublina nasz pociąg dojechał ze 140 minutowym opóźnieniem, w drogę do Częstochowy, wzmocniony o 5 wagonów, które musiały tutaj kiblować z ludźmi wyruszył o 10.10. W Lublinie występowały ponoć duże rozbieżności w informacjach o wielkości opóźnienia, podawano nawet 180 minut. Nie ma co się dziwić, normalna praktyka. W końcu był to współczesny pociąg widmo. W Rejowcu telefony się urywały: no ruszył już ten pociąg, pięć minut temu ruszył. Na własne uszy słyszałem. Za chwilę następny telefon: 10 minut temu ruszył, piętnaście….
Ze swojej prywatnej perspektywy mogę napisać, że trafiła mi się niesamowita wycieczka po linii zamkniętej od dawna dla ruchu pasażerskiego, nie mogę więc narzekać i nie mam do tego podstaw. Co prawda za dużo zdjęć nie narobiłem, bo tempo wyprawy było zawrotne, ale nakręciłem trochę filmów, poznałem ciekawych ludzi, miałem możliwość spotkania starych przyjaciół, pojeździłem sobie w cieple w tę i z powrotem i posiadałem nawet miejsce siedzące. Momentami było nawet bardzo wesoło. Dlatego zaliczam tę podróż do przejazdów historycznych, takich co to je na zawsze zapamiętałem – aż do śmierci. Jak to wybitny reżyser A. Hitchcock mówił: dobry film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, a dalej powinno następować właściwe rozwinięcie akcji. W tym kontekście żałuję, że nie mogłem dalej do Częstochowy jechać.
Za udział w takich nadzwyczajnych, dodatkowych – turystycznych przejazdach płaci się teraz grube pieniądze i to nikt teraz nie sprowadza parowozów, chyba, że dla dewizowych turystów taki rarytas. Większość z tych imprez odbywa się na dosyć pospolitym sprzęcie ( wibratory, kible – miłośnicy kolei wiedzą o co mi chodzi ). Na tej nieplanowanej, sobotniej było bardzo pięknie.
Na szczęście te plusy, nie zasłoniły całkiem mi minusów! Prawda jest taka, że ja jestem człowiekiem dwulicowym. Mój optymizm nie udzielił się wielu osobom, w szczególności tym, którzy mieli przymusową przejażdżkę z Zawady i Zamościa do Hrubieszowa i z powrotem, a przede wszystkim tym, którzy wiele godzin czekali w mrozie na pociąg, często pozbawieni jakiejkolwiek informacji o czasie i przyczynach opóźnienia. Taka sytuacja przydarzyła się nawet znajomej grupie miłośników kolei, którzy spędzili kilka godzin na dworcowej ławce. Co prawda od razu mieli informację, że tak powiem na bieżąco – co się święci ( pociągi pod szczególnym nadzorem ) ale wszyscy ich znajomi, za przeproszeniem zapili tuż po ich rozlokowaniu na posterunku i potem nikt nie był w stanie im pomóc( ściągnąć stamtąd ) . Gdyby ta suka zapaliła się tak pół godziny wcześniej, to było by ok., ale płomienie pojawiły się dosłownie z chwilą wzniesienia pierwszego toastu przez tych drugich, no więc lepiej nie wiedzieć co się potem z tą delegacją frontową działo, zwłaszcza, że byli oni w pełni świadomi swojej sytuacji ( widmo – miłośnik ) . Dla nich ten dodatkowy, nadzwyczajny przejazd nie stanowił większej rekompensaty a ja poważnie zastanawiałem się o stan ich zdrowia.
Ale oczywiście chodzi mi przede wszystkim o zwykłych pątników, którzy zamierzali udać się w przyzwoity sposób na miejsce odbywających się uroczystości. Przez wiele lat pociąg nadzwyczajny przeznaczony był ściśle do dowozu kolejarzy na ich święto. Z czasem PKP zaczęło się rozpadać na wiele mniejszych firm, tak, ze w dzisiejszej dobie ciężko jest rozpoznać, kto pracuje na kolei, a kto nie. Jak już to na wstępie napisałem do przejazdu zachęcani byli wszyscy mieszkańcy regionu i ci od pociągów i ci bez pociągów. Z naszych terenów do Częstochowy jest daleko i dojazd nie jest dogodny, więc takie połączenie to nie lada okazja, żeby tam się dostać. Ze względu na swój nadzwyczajny charakter pociąg powinien stanowić niejako swoistą wizytówkę kolejarzy i ich pracy. Tymczasem obnażone zostały praktycznie wszelkie wady tej rozpadającej się organizacji jaką stała się PKP. Pomimo, że przejazd organizowała Spółka INTERCITY, to ze względu na brak własnych lokomotyw spalinowych, wynajęte zostały w tym celu maszyny od Spółki CARGO. Tej instytucji zajmującej się z założenia transportem towarowym świetlanej przeszłości na Roztoczu nie wróżę od dawna . Obserwuję stopniowy zanik przewozów i ubywanie klientów a przede wszystkim duże braki taborowe. Do podstawowych zadań liniowych zatrudnia się tutaj niewielką grupę lokomotyw SU45, z konstrukcyjnego założenia typowo pasażerskich. Maszyny są wyeksploatowane i kierowane do pracy niejednokrotnie przewyższającej ich możliwości. Obserwuję politykę sukcesywnego wydłużenia składów i dużych oszczędności pod kątem utrzymania zaplecza technicznego i eksploatacyjnego.Ten sam tabor wykorzystywany jest do prowadzenia u nas pociągu pośpiesznego Spółki INTERCITY do Zielonej Góry. Dostrzegam niewielką rotację pomiędzy lokomotywami pasażerskimi a towarowymi. Te w lepszym stanie technicznym i z dłuższym przebiegiem międzynaprawczym kierowane są przeważnie do służby na HETMANIE, a lokomotywy nieco gorsze lub te, którym zbliża się okres do wykonania naprawy zatrudniane są przy pociągach towarowych, często w trakcji podwójnej. SU45 – 213 nigdy nie jeździła na pociągach osobowych i skierowanie jej do obsługi tak ważnego, można by powiedzieć prestiżowego nadzwyczajnego pociągu uważam za dużą lekkomyślność. Nawet jeśli przeszła ona wcześniej naprawę okresową. Będąc na miejscu decydenta do spraw organizacji przewozów bez wahania przeznaczył bym do tego celu świetnie sprawdzającą się w przewozach pasażerskich lokomotywę 250 czy nawet 220, ostatecznie 156. Przy 210 to bym się już trochę zastanawiał, ze względu właśnie na niewielkie doświadczenie ogrzewcze u nas, ale ta 213 to nawet nie przyszła by mi do głowy.
Nie bez znaczenia dla całości sprawy pozostaje na pewno nieciekawa sytuacja organizacyjna Spółki. Po likwidacji stosunkowo dobrze prosperującej jednostki w Bortatyczach, posiadającej bardzo zaangażowaną kadrę, co jest dużym majątkiem – część pracowników zatrudniona została w Lublinie a teraz szykowane są ponoć kolejne zmiany organizacyjne. Panuje duża niepewność w zakresie miejsca i utrzymania pracy, mająca wysoki wpływ na jakość i wydajność. W takich warunkach ludzie starają się po prostu nie wychylać, bo i tak ich zaangażowanie pozostanie niezauważone, wykonuje się tylko swoiste minimum, to co jest niezbędne. Niestety, ostatnio zabrakło po prostu nawet tego minimum. Dodatkowo funkcjonuje tutaj pewna grupa osób uprzywilejowanych ze względu na działalność związkową, w stosunku do których zapewne nie można stosować praktycznie żadnych wymagań – takich pracowników nigdy nie można zwolnić. Lubelskie CARGO to po prostu obraz nędzy i rozpaczy. Mimo wszystko taka bierna postawa załogi kłóci się u mnie z wizerunkiem pracowników Przewozów Regionalnych, którzy co jakiś czas mnie pozytywnie zaskakują. A przyszłość tej Spółki, też nie jest różowa – szykują się tam ogromne przeobrażenia w przyszłości, będą zachodzić fuzje pomiędzy przewoźnikami regionalnymi itp.
Rozbiór PKP na spółki i spółeczki ciągle się na nas mści. Tak było w ostatni weekend. Podczas kiedy ściągano do Zamościa opóźnione klasy na pielgrzymkę na miejscowej stacji stały bezużytecznie aż dwa szynobusy. Pojawił się logiczny niewątpliwie pomysł, aby wykorzystać jeden z tych pojazdów do przewiezienia z Hrubieszowa do Zamościa pielgrzymów, co zredukowało by w znacznym stopniu wysokość opóźnienia, gdyż klasy po przybyciu do Zamościa nie musiały by już jechać na wschód. Niestety, w dzisiejszej dobie możliwość realizacji takich ambitnych zamierzeń to kwestia może nawet kilkunastu dni, a nie jednej czy dwóch godzin. W dobie internetu i dokumentów elektronicznych brak jest jakiejkolwiek decyzyjności na szczeblu lokalnym.
W niedzielę około północy byłem na przyjeździe pielgrzymki do Zamościa, złapali chyba coś ze 20 minut opóźnienia, ale humory bardzo dopisały uczestnikom. Wjechał taki rozśpiewany pociąg prowadzony przez SU45 – 250 i składający się aż z 5 ( sic! ) wagonów. Mimo, że dodali jedną klasę, to w każdym wagonie sporo ludzi. Wobec tego początkowy podział był nieprzemyślany a założenia na 3 wagony bez sensu. Ponoć były osoby, które olały hrubieszowską wycieczkę i widząc co się święci pojechały z Zamościa bezpośrednio do Lublina. Tak też zrobiła grupa pielgrzymów z Chełma, która zamierzała wsiadać w Rejowcu. Być może czas i wyjątkowość miejsca tego spotkania zniwelowały kłopoty w podróży i w pamięci pielgrzymów pozostaną same miłe chwile spędzone w gronie przyjaciół czy rodzinnym. Ale czy na kolei wyciągną wnioski na przyszłość, przekonamy się dopiero za rok.
Na zakończenie – wyrok sądu kapturowego. Winnego zaniedbania należy zatrzymać, przewieść do miejscowości Zawada, przywiązać sznurem do ławek znajdujących się na miejscowym peronie i pozostawić w tym stanie w godz. 23.30 – 4.30 zaopatrując w butelkę alkoholu. Jeżeli obwiniony przeżyje lub będzie dawał oznaki życia należy jego przemyślenia zanotować i bez zbędnej zwłoki opublikować na łamach Rynku Kolejowego. Następnie należy przetransportować go w węglarce LHS do miejscowości Frankamionka i na tamtym terenie go porzucić. Ze względu na wysoką, społeczną szkodliwość czynu zasądza się dodatkowo prace społeczno – użyteczne w postaci jazd lokomotywą ST45 w ilości 30 godzin tygodniowo. Protokółował: zawiadowca sądowy. Na oryginale czytelne podpisy.