KRÓLOWA MARYSIEŃKA

  

Międzynarodowy pociąg ekspresowy relacji Zamość – Wiedeń przez Warszawę i tak dalej nie wyjechał niestety ani razu na szlak. A wielka szkoda, bo teoretycznie miał być zestawiony aż z 10 luksusowych wagonów , w tym restauracyjnego oraz  salonki. Całość objęta całkowitą rezerwacją miejsc, a w każdym przedziale radio i  telewizor. Ciekawie zapowiadała  się  obsługa trakcyjna tego komunistycznego „orient ekspresu”. Od Zamościa do Zawady na czele ST44, na przyprzęgu Pt47, która to seria miała specjalnie zostać sprowadzona w tym celu do reaktywowanej parowozowni w Zamościu. Od Zawady do Rejowca dla petuchy przewidziano  już pole do popisu, aby mogła sobie zaszaleć, ale prędkości rozkładowych to nie pamiętam.

Zapewne myślicie w tej chwili  , że  podczas trwającego właśnie długiego weekendu nadużyłem wyrobów z dużą zawartością  alkoholu. Otóż, wręcz przeciwnie, okazji do tego nie miałem za wiele, ze względu na natłok różnego rodzaju spraw, które musiałem załatwić w tym czasie. Pociąg ten powstał w całości w mojej wyobraźni, ale  okoliczności  wymyślenia tego pomysłu sięgają , hen – daleko – wstecz: do mojej młodości . Jak każdego miłośnika kolei , co jakiś czas dopadają mnie stany emocjonalne , które wywołują reakcje polegające na konstruowaniu własnych  rozkładów jazdy pociągów. Na łamach portalu nie raz przedstawiałem swoją radosną twórczość w tym zakresie, ale , że nie jestem już taki młody, pierwszy taki atak  nastąpił już w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, jeszcze  w epoce węgla łupanego i pary w kotle. W tym czasie oczywiście nawet ekspres  musiał zatrzymywać się w Zawadzie, kto tam wtedy myślałby  o omijaniu tej stacji –  Zawada i Rejowiec to był zestaw  obowiązkowy.   Wiadomo , zmiana kierunku a na tym ostatnim  dodatkowo zmiana trakcji – aby na zachód mknąc już pod drutem. Taki EUROCITY, jakie czasy w których mu przyszło jeździć!

Bliższych szczegółów nie pamiętam, ponieważ, kiedy tylko mi ta radosna twórczość przeszła – skrupulatnie spaliłem wszelkie notatki.  Teraz trochę żałuję , bo  nie ma w sumie czego się wstydzić. Pomysł nie gorszy od hipotetycznego pociągu z Warszawy do Lwowa , który   głównie zaprzątał głowę organizatorom spotkania w Ratuszu dotyczącego perspektyw kolei na Roztoczu , jakie odbyło się jakiś czas temu w Zamościu. Jak oni potrzebują   PRZYJAŹNI , to ja mogę sobie zamarzyć o KRÓLOWEJ MARYSIEŃCE. A jak połączymy nasze umysły ,  to wyjdą nam NIDERLANDY! W obłokach bujać  zawsze można,  nawet jest to bardzo pożądane dla ogólnego komfortu psychiki,  ale nie bądźmy Gagarinami i wracajmy na ziemię!

Przed kilkoma dniami zostałem wezwany na dywanik do Lublina na tzw: „opierol”! Oczywiście nie miało to nic wspólnego z koleją, tylko z  moją zawodową sferą działalności, dlatego  tym bardziej sytuacja okazała się być stresująca! To właśnie wtedy przypomniałem sobie o KRÓLOWEJ MARYSIEŃCE. Otóż ten wirtualny SUPER EKSPRES miał odjeżdżać z Zamościa o 4.32. A teraz przecież  z Zamościa odjeżdża pociąg o tej porze, którym , nie bez pewnych komplikacji technicznych można dojechać do Lublina. Jako jeden z nielicznych ,  nie ma on swojej nazwy. Skoro jeżdżą sobie u nas KANCLERZE, MAGNATY, SENATORY, wypada w końcu   zaprosić do działania jakąś porządną królową i przepędzić  BIAŁĄ PESĘ straszącą podróżnych. Pomysł przetestowania słynnego już połączenia porannego nie był nowy. Mało tego: był to u mnie pomysł stary jak świat! No może tylko emocjonalnie sięgał jeszcze czasów mojej młodości, a tak praktycznie to wszystko zaczęło się na początku stycznia bieżącego roku, gdy w odpowiedzi na postulaty miejscowych,  nazwijmy to: grup nacisków, władze województwa uruchomiły pociąg odjeżdżający z Zamościa o 4.32. Szynobus udaje się do Rejowca , skąd po przesiadce na tzw. kibel z Chełma można dojechać do stolicy województwa przed godziną 7 rano. Taka przede wszystkim była idea całego przedsięwzięcia i nie mam tutaj wcale zamiaru umywać rąk i odżegnywać się od wszystkiego – to była  po części i moja rozkładowa zachcianka.

Niestety , według naocznych świadków – przedsięwzięcie  , jak to się mówi: nie wypaliło! Pociągi jeżdżą puste! TOTALNIE. Oprócz maszynisty i konduktora żywej duszy , tam nie uświadczysz. Ponoć sytuacja analogiczna ,z tą którą opisywałem, w jednym z moich wcześniejszych artykułów. Dosłownie: POCIĄG WIDMO – REAKTYWACJA. Co prawda , nie stwierdzono ponoć jeszcze działania sił pozaziemskich w tym wehikule, ale mi wystarczy, że przejeżdża przez Izbicę, w którym stoi słynny na całą Polskę dom , w którym straszą duchy. Jest poważne ryzyko zakażenia całego składu. W kierunku przeciwnym uruchomiono połączenie z Rejowca do Zamościa, które nad Łabuńką objawia się o 0.45. W Rejowcu jest zachowane skomunikowanie z ostatnią osobówka z Lublina do Chełma. Niestety pociąg jeździ  tak jak w starym dowcipie o LHSie o powracających z radzieckiej strony wagonach: pusty, pusty, pusty, pusty!  Postanowiłem  wyjaśnić przyczynę takiego stanu rzeczy, ponieważ na pierwszy rzut oka – przynajmniej ranne  połączenie powinno generować minimalną przynajmniej frekwencję.

Tak zapewne myśleć będą czytelnicy , którzy nie znają miejscowych zamojskich realiów. Ale postawienie właściwej diagnozy uzależnione jest od kompleksowego zbadania pacjenta. Wszyscy mówią , że KRÓLOWA  umiera, ale mało to widział jej agonię. Naocznych świadków było niewielu, dlatego postanowiłem dołączyć do tego zacnego grona. Zapragnąłem  przejechać się tym wehikułem. Jak się okazało, nie była to taka prosta sprawa. Najpierw zaliczyłem dwa nieudane podejścia. Za pierwszym razem, ostatecznie nie chciało mi się tak wcześnie rano wstawać i załapałem się na samochód. Za drugim razem, po prostu nie zdążyłem na pociąg i PESA pokazała mi tylko dwa czerwone latarnie na tyłku. Ze względu na naciski wywierane przez czytelników na naszym boxie, wybrałem w końcu wariant kompromisowy i po prostu dokładnie sfilmowałem  odjazd i przyjazd pociągu w Zamościu. Oczywiście fakty potwierdzały mity. Czułem się jakbym poleciał na MARSA. Oprócz kolejarzy śladów życia nie stwierdziłem.

Aż w końcu nadeszła ta pamiętna chwila, kiedy zawezwano mnie do Lublina i pomyślałem, ze do trzech razy sztuka i że to KRÓLOWA MARYSIEŃKA mnie uratuje. Musicie wiedzieć, że gdy przed laty wymyślałem te swoje pociągi, to założenie było takie, że o 4.32 na peronie będą przez megafon  puszczać „Walc nad pięknym modrym Dunajem” Straussa. W swoich fantazjach nie ograniczałem się tylko do wyliczeń stricte matematycznych ale skrupulatnie planowałem wszystkie elementy nastroju. Jednym z tych bajerów była właśnie współgrająca muzyka , dlatego proponuję  postulatorom pociągu PRZYJAŹNI  wymyślenie podobnego  manewru. Tylko trzeba jakiś adekwatny do sytuacji  utwór wynaleźć, no nie wiem, ale jak szaleć to porządnie. „Wsio mogut koroli” i Alla Pugaczova. Musicie brać przykład ze mnie, ja mam duże doświadczenie w wymyślaniu wirtualnych akcji. W tym moim pociągu mieli  grać Straussowską  nutę w radiowęźle przez całą podróż, chociaż  co prawda można było sobie włączyć telewizor, ale weźcie pod uwagę, że w tamtych czasach programy zaczynały się dopiero o 7 rano i były to z reguły audycje edukacyjne dla słuchaczy telewizyjnego technikum rolniczego. O video to nie za bardzo wtedy jeszcze słyszałem, no a stacji zagranicznych nawet nie dopuszczałem do wykorzystania. Także zostawał tylko ten Strauss, do Rejowca w wersji instrumentalnej, co miało korelować z dźwiękami parowozu, a od Rejowca w wariancie elektronicznym ze względu na nowoczesność trakcji. Z perspektywy czasu podejrzewam, że dla bliźnich  takie granie non stop  było by bardzo wkurwiające   , no ale musicie wybaczyć – błędy młodości.

No właśnie, jak miałem jechać do Lublina to też napadła mnie podobna  nuta, pojawił się nawet jakiś parowóz , ale nie PT47 , tylko stary,  dziurawy i niezidentyfikowany.  Potem okazało, ze to tylko sen i o 3.30 trzeba już wstawać. Być może robią się we łbie takie koncerty , jak człowiek jest zestresowany przed trudnymi rozmowami w pracy, aczkolwiek podejrzewam, że to sprawa indywidualna. Kurcze , ciężko wstaje się na 4.32 na pociąg. Co prawda mam blisko do stacji, ale to jest najgorsza pora chyba, między 3 a 4 rano. Już inaczej jest koło 5 , wiem to z doświadczenia wyjazdów na filmowanie HETMANA. O 3 rano to człowiek faktycznie ma filharmonię w głowie. Wysuwa się z łóżka bardzo wolno, powoli, niczym fale strumyku, które czeka długa i daleka droga do morza. Coś tam się umyje, trochę się ogoli, zje byle co, w końcu załapie obroty, ale to ciągle jeszcze jest Łabuńka , a nie fale  Dunaju. Oczywiście, pomimo, że wstałem godzinę przed odjazdem pociągu, wybiegłem  dosłownie z domu w ostatniej chwili. Nie wiem co tyle czasu robiłem, sączyłem się z kąta do kąta po mieszkaniu , a spakowany byłem praktycznie jeszcze wieczorem. Z tych względów nie dane mi było w pełni napawać się pięknem rześkiego ranka. Już widniało , a na niebie pojawiła się czerwona łuna zdradzająca nadejście świtu. Ptaki śpiewały, jak szalone, tu kos tam sikorka, a z pobliskiego zoo dochodziło nawet charakterystyczne syczenie bażanta diamentowego. Ale te wszystkie odgłosy tylko się ode mnie odbijały i  brak było czasu żeby je dokładnie chłonąc , ze względu na pośpiech i pamięć ostatniego podejścia kiedy skład zwiał mi sprzed nosa. Na wysokości Białego Domu ( biurowca LHS ) musiałem już ostro biec, ale na szczęście tym razem  dziadówę dopadłem , czyli znalazłem się na pokładzie PESY dokładnie o 4.32. Po chwili konduktor sennie wygramolił się na peron i dał sygnał do odjazdu pociągu. No cóż, byłem nieco zmęczony tym całym pośpiechem , ale za to warunki przewozu miałem luksusowe.

Byłem jedynym pasażerem. Całe pudło do mojej dyspozycji , czułem się jak w salonce. Pomyślałem nawet, ze mam więcej swobody niż w mojej starej KRÓLOWEJ MARYSIEŃCE, którą wymyśliłem przed laty. Takie luksusy były tylko w jej salonce, w wagonach 1 i 2 klasy drzwi od przedziałów w czasie jazdy zamykane były na klucz przez stewardessy , które też sobie wymyśliłem. 99-59-99 to był chyba szyfr do zamka, a może to były wymiary tej hostessy  – już nie pamiętam.  Na pewno ubiór miały nie kolejowy , żadnych PKPowskich emblematów, generalnie był to wariant oszczędnościowy i to bardzo , ze względu na występujące w tych czasach trudności w zaopatrzeniu na rynku tekstylnym. Proponuje wykorzystać coś z tego   do wizerunku pociągu PRZYJAŹNI. Wymyślić taki służbowy strój. Przedziałowa koza miała być pomysłem praktycznym. Chodziło głównie o to, aby pasażerowie nie wynosili z przedziałów telewizorów i nie wykręcali z ustępów żarówek. Nie był to surowy reżim, gdyż  przy drzwiach zainstalowałem ( w wyobraźni )  czerwony guzik i kiedy się na niego nacisnęło pojawiała się taka prowadnica i obsługiwała klienta. Zamówienia z wagonu restauracyjnego też były donoszone bezpośrednio do przedziału, aczkolwiek można było się do niego przemieścić na większą konsumpcję. Ale w szynobusie oczywiście  gastronomia nie funkcjonuje, no bo i komu chciało by się żreć o 4 nad ranem. No jakiś automat do kawy to może by się i przydał , jednak bez przesady. Za dużo się nasłuchałem o czyszczeniu takich urządzeń różnymi środkami chemicznymi, a raz na własnej skórze przekonałem się co to znaczy napić się kawy parzonej na zdechłej myszy na trutce.

Ale mniejsza o to. Podczas mojej przejażdżki na odcinku do Zawady było jeszcze dosyć ciemno ,  a zamojskie Błonia minęliśmy spowite mgłą. Co ciekawe, w Zawadzie dosiadł się jeszcze jeden pasażer, chyba kolejarz , który od razu walnął w kimono. Traktowałem go tak, jakby go nie było. Jego strata , bo to właśnie  od Zawady zaczęło się właściwe przedstawienie. Podziwiać można było  piękno okolicznej przyrody,  do czego  doskonałe wprowadzenie i tło stanowić by mogła   nastrojowa muzyka wydobywająca się z głośników  . Właśnie, szkoda, że nie ma nagłośnienia, a nawet myślę, że kolej pokusić mogła by się o wstawienie telewizorów. To nie są już takie czasy, aby podróżni brali je na plecy ze sobą. W końcu takie wynalazki spotykamy w rejsowych autobusach PKSu np. chełmskiego.

Ale w kursie o 4.32  rzeczywiście nie trzeba żadnego medium, ponieważ widoki przez okno zastępują wszelkie potrzeby ducha, rekompensując widzom zarazem zarwane godziny ze snu. Cały urok polega na tym, ze zwykle jest to przedstawienie dla jednego widza, aczkolwiek  artyści ze spalonego teatru w nim wcale nie występują , wręcz przeciwnie.  W głównej roli widzimy jutrzenkę – , która przed wschodem słońca przemierza niebo na purpurowym rydwanie. Najpierw jest  to proces stopniowego koloryzowania się nieba . Od Zamościa stawało się ono coraz bardziej czerwone , a w Zawadzie było już przygotowane do odegrania: „King of the light”. Statystowały jemu  wszelkiego rodzaju mgiełki i zamglenia. Jeszcze do  Złojca nie było tego za dużo. Za to sam przystanek o świcie sprawiał intrygujące wrażenie. Niby nic specjalnego , ale w półmroku budynek zdawał się być znacznie większy niż go pamiętam. Budowla była już dosyć dobrze widoczna , ale dookoła panowała totalna cisza.   Nie zaćwierkał nawet byle jaki wróbelek.  Co prawda postój trwał tylko chwilę , ale odniosłem wrażenie, jakbyśmy się zatrzymali specjalnie po to, żeby zabrać na pokład hrabiego Draculę, który ulatniał się w ten sposób przed nadchodzącym świtem.

Do Złojca na dworze rządziła ciemność, ale od Złojca przewaga światła stawała się być wyraźnie widoczna. No i te mgły….Obejmowały wszystko, co przewijało się przed moimi oczami. Wzniesienia i pagórki, pola i łąki, rowy i  krzyże św. Andrzeja. W Ruskich Piaskach mignęła mi przed oczami przydrożna kapliczka, której mgła się nie imała. Tak samo było na stacji. Oczywiście pusto i nikt nie wsiadał, a naprzeciwko peronu majaczyły zabudowania miejscowej przepompowni gazu, swego czasu głównego klienta kolei w okolicy. Za to na północnej głowicy czaiła już się na nas prawdziwa flotylla mgiełek porannych. Ale nie dojechaliśmy do niej, ponieważ na wysokości  budynku dworca PESA została zatrzymana przez radio przez dyżurnego ruchu stacji. Zgasły sygnały końcowe. Mechanik wyszedł i zaczął cos dłubać w kabinie. Cholera, zakląłem w myślach. Żebym tylko dzisiaj nie spóźnił się przez te swoje ekstrawaganckie zachcianki do pracy. Ale , po chwili światła zostały naprawione i z impetem MARYCHA wbiła  się we mgłę.

Oj biało było, bo  to przecież nad Wieprzem przejeżdżaliśmy. To taka  rzeka, ale żywa świnia też będzie , tylko, że całkiem dzika i trochę dalej. Tarzymiechy – opustoszały przystanek częściowo zatopiony w białej substancji. Dalej to słońce zaczynało stopniowo nabierać mocy i koloryzować niebo we wszelkie odcienie szkarłatu. Elementy krajobrazu mieniły się  w jego blasku. Wjechaliśmy z ogromną prędkością do lasu, pobielałego od przytorowych tarnin i innych kwitnących chaszczy. Tutaj biel kwiatów zastępowała księżną mgłę, ale gdy tylko uciekły zza okien ostatnie drzewa ujrzałem iście niebiański widok. Purpurową poświatę unoszącą się nad łąkami. Jeszcze ospały budynek izbickiego dworca i w końcu stanęliśmy na pustym , niedawno oddanym do użytku niedużym peronie. Mgła snuła się dosłownie w każdym kacie tej urokliwej miejscowości. W jej objęciach ginęły i gmachy i słupy i drzewa. Wciskała się nawet pod kolejowa wiatę. Gdy tylko ruszyliśmy słońce z coraz to większym impetem poczynało się  jątrzyć na firmamencie. Pojawiły się zwierzęta:  a to bażant wyfrunął z przytorowych krzaków , a to dzik czmychnął w pośpiechu , saren zaś naliczyłem kilka. Najciekawsze widoczki były w momencie przejeżdżania nad ciekami wodnymi, a najbardziej efektowniej było na skrzyżowaniu  lądowo – kolejowo – wodnym w Wólce Orłowskiej i w okolicy zbiornika wędkarskiego w Tuligłowach.

Potem zaczęliśmy zbliżać się do cywilizacji. W Krasnymstawie  Towarowym oczywiście obowiązkowy postój przed semaforem kształtowym na stacji, tutaj zawsze blokada liniowa szwankuje. No a na Osobowym – szok: żywi ludzie! Poczułem się jakbym płynął tratwą po oceanie. Ale w końcu to nawet nie jest przejażdżka turystyczna pociągiem, nie żadna wyprawa KON – TIKI , tylko zwykła podróż do pracy, za chlebem. A na ich widok nawet konduktor  bardzo się ożywił. Z ochotą zaczął wypisywać bilet tygodniowy do Lublina , po czym okazało się, że delikwent ma już bilet tygodniowy wystawiony, takie jaja. Drugi pasażer też jechał do Lublina. Na Dworcu Fabrycznym wsiadła jeszcze jedna osoba , w Żulinie oczywiście pusto, po drodze minęliśmy remontowany przejazd drogowy, a przed Rejowcem poobserwowałem sobie pozostałości po tamtejszej łącznicy. Przyroda się nieco uspokoiła , a w samym Rejowcu przywitało nas wahadło szutrówek prowadzone przez paskudę ST45 –06 i SM48-126 na popychu.

Podróż zakończyliśmy na torze przylegającym bezpośrednio do budynku dworca, gdzie szynobus czekał na kurs powrotny do Zamościa. W ciągu kilku minut pojawił się kibel z Chełma do Lublina , na który czekało tutaj około dziesięciu osób i w dalszą podróż udałem się w mniej cywilizowany sposób , ponieważ w tym przybytku trzęsło jak cholera. Zapełnienie do Lublina umiarkowane i do końca  były miejsca siedzące. Pociąg jednak jest mniej popularny niż sądziłem. A że w pracy załatwiłem wszystko jak należy , z powrotem wracałem już busem drogowym. No cóż, jak trwoga to do boga czy bogini, a jak przyjdzie co do czego to skok w bok. Ale prawda jest taka, że mi się bardzo spieszyło i nie mogłem sobie pozwolić na ekstrawagancje pociągowe, które znacznie opóźniły by mój powrót do domu.

Nie służy  nam ta zaranna KRÓLOWA niewątpliwie . Przede wszystkim razi brak jakiejkolwiek reklamy na dworcu w Zamościu i w Lublinie oraz na poszczególnych przystankach po drodze. Oczywiście aktualny rozkład jazdy wisi, a owszem, tylko, że w nim połączenie oznaczone jest  jako bezpośrednie do Rejowca. Trudno, żeby przeciętny pasażer zastanawiał się czy ten pociąg jest dalej skomunikowany. Kiedy na spotkaniu z władzami kolejowymi poruszyłem ten problem, zostałem zbyty odpowiedzią, że w XXI wieku każdy powinien umieć czytać rozkład jazdy. Brawo – PRowski marketing. Z tym pociągiem mają problem nawet sami miłośnicy kolei, ponieważ o ile łącznik z Zamościa do Rejowca jeździ codziennie , to osobowy z Chełma do Lublina jest tylko pociągiem szkolnym. Znam już takich , którzy kiblowali w Rejowcu do MAGNATA, tego wyjeżdżającego przeszło godzinę później z Zamościa.

No właśnie, o 5.45 z Zamościa odjeżdża bezpośredni pociąg do Lublina, który wybierany jest przez wszystkich rannych podróżnych. A to poprzez dobre skomunikowania, a to kolejarze zaczynają chyba pracę od 8. Na pewno godzina snu przy wczesnym  wstawaniu ma ogromne znaczenie dla każdego. I tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Pociągi z Zamościa do Lublina sprawdzają się generalnie jako łączniki do kursów dalekobieżnych w Polskę oraz w przewozach okazjonalnych, tj. kiedy jedzie się coś załatwić do stolicy województwa. No oczywiście mamy także studentów kuszonych atrakcyjnymi zniżkami i zostaje jeszcze dowóz do pracy kolejarzy, których jest nawet duże grono ( takie czasy )  , ale oni mają już swoje prawa i indywidualny system pracy, chociaż przewoźnik  też w jakimś stopniu na nich zarabia.

Zatem wszelkie znaki na niebie wskazują, że obydwa nocne pociągi są tzw. „zapchaj dziurą” , czyli kursują na zasadzie zapełnienia grafików dla drużyn trakcyjnych. Moim zdaniem w tym przypadku można za jednym zamachem połączyć przyjemne z pożytecznym i wytrasować nocny łącznik z Zamościa do Hrubieszowa , w celu zapewnienia skomunikowania z HETMANEM i MAGNATEM. Było by to bardziej racjonalne wykorzystanie personelu i taboru, ponieważ obecnie funkcjonujące połączenia w praktyce sprawdzić się mogą chyba tylko jako odwózka ze słynnych  krasnostawskich Chmielaków, które niestety są imprezą organizowaną raz do roku. No pozostaje jeszcze indywidualna inicjatywa pasażerów w tym zakresie, ale flaszkę zawsze obalić można na miejscu w Zamościu na mostku koło przychodni kolejowej, a nie tłuc się od stacji do stacji pociągami.

No i pora na zakończenie, które optymizmem nie napawa. KRÓLOWA M. była , jest i… będzie, o czym świadczą przecieki z nowego rozkładu jazdy pociągów. Podobno szynobus ma dalej tak samo jeździć, jak jeździ. Ale jaja! To ja już wolę pociąg do Wiednia!