Przez wertepy i rozdroża

  

Kilka dni temu zostałem dosyć nagle zawezwany do Lublina. Jako, że nie było już czasu na organizowanie transportu drogowego, postanowiłem pojechać pociągiem . Co prawda, każda  podróż koleją  zawsze  mnie rajcuje , ale w tym przypadku perspektywa wstawania „z kurami”  znacznie ugasiła mój normalny entuzjazm.  Mimo wszystko,  wcześnie się położyłem i z trudem o tej 3 nad ranem  – wstałem. Kur co prawda   nie usłyszałem ( ostatnie zamojskie zdaje się wybito prawie 20 lat temu ) , ale za to o pół do czwartej zaczęły odzywać się  miejscowe kosy i inne ptactwo rezydujące w ogrodowych świerkach. Kury zastępcze – pomyślałem , ale i niewątpliwy zwiastun zbliżającej się wiosny. I w pobliskim zoo  wydzierał się w niebo głosy,  pawio –  brzmiący nielot. Zatem , pora wstawać!

Jako , że zbliżała się okrągła , druga rocznica reaktywacji HETMANA,  postanowiłem wyjść z domu nieco wcześniej, żeby zdążyć na odjazd pociągu TLK o godz. 3.50. Oczywiście, nie zdążyłem, potem jeszcze musiałem wracać, bo sobie coś przypomniałem. W rezultacie na stację wpadłem  prawie o godzinie odjazdu pociągu REGIO tj. o 4.04. Na dodatek , dopiero widok z lustra wiszącego w pociągowej toalecie  uświadomił mi , że jestem niezbyt dokładnie ogolony. No cóż, nigdy nie twierdziłem , że ranne wstawanie to sielanka, a poza tym mam długoletnie  doświadczenie w zrywaniu  się z łóżka ale o godz. 5, a nie o 3 . O tej porze właśnie  przechodzi mi ogólna senność i zwykle się budzę. Trening czyni mistrza, ale o  3 to chyba nawet małpy w zoo by się nie dało obudzić. Następnym razem muszę po prostu  , jak w  filmie Barei  – ogolić się przed zaśnięciem.  Apropos tego kultowego filmu: „Co mnie zrobisz , jak mnie złapiesz”…  My z Zamościa mamy proszę państwa bardzo dobre połączenie do Lublina. Już kiedyś o nim pisałem , mniej więcej rok temu. Jako , że pociąg oficjalnie jest nie formalnie chrzczony nazwałem go : „KRÓLOWA MARYSIEŃKA” i planowałem , żeby  dojeżdżał nawet do samego Wiednia , ale ci tam na górze nie chcieli o tym słyszeć i puszczają go tylko do Rejowca. Dobre i tyle. A z tym Wiedniem, to wcale nie taki głupi pomysł. Myślę, że lepszy niż propozycja gospodarzy naszej wioski  , żeby rzucić gawiedzi  jakieś niewiadomo jakie PENDOLINO z Warszawy do Lwowa przez Zamość czy przepraszam –  przez Zawadę, bo zapomniałem, że w Zamościu nie może być torów. No właśnie, oni chcą do Lwowa, ja chcę do Wiednia , a mieszkańcy Zamościa muszą  dojechać do pracy , czyli w najlepszym razie do Lublina – jak nie dalej! Żebyście , wiedzieli ileż to rano wyjeżdża od nas busików czy  samochodzików… Ludzie kombinują jak mogą i nie mają wyboru.  Niestety , przejazd koleją  na 7 rano do pracy z Zamościa do Lublina to nawet dla mnie, jako miłośnika kolei , to nie jest atrakcja, a raczej ekstrawagancja , która na szczęście dosyć rzadko się przytrafia.

No właśnie, punktualnie o 4.04 autobus szynowy ruszył w świat. Na pokładzie aż 3 osoby, ze mną włącznie plus kierownik pociągu. Na początku pojawiły się trudności przy zakupie biletu. Nie tyle związane z zakupem co z wydaniem reszty. Właściwie nad ranem to nawet pamiętałem żeby się zabezpieczyć , ale nie nazbierałem wystarczającej ilości „drobnych” i uznałem , że 50 zł nie jest nie wiadomo jaką  kupą szmalu , żeby wywołać zatory rozliczeniowe. Okazuje się, że jak najbardziej jest. Tamtych dwóch pozostałych pasażerów, to byli kolejarze, którzy jadą za darmo czy tam płacą grosze. No,  ewidentnie przypływu gotówki w kasie nie wywołali swoją  obecnością, ewentualnie były to rozliczenia bezgotówkowe. A dla obsługi jest to pierwszy kurs , na którym niejako zaczyna ona pracę.  W praktyce drużyna konduktorska i maszynista są  podsyłani w pociągu przyjeżdżającym do Zamościa o 23.15 i tak  kiblują do 4 nad ranem. Takie mądre obiegi teraz powymyślali w Przewozach Regionalnych, iż nie ma co się dziwić , że o 4 nad ranem stan kasy wynosi: ZERO! Co by nie powiedzieć, pan kierownik był bardzo przejęty całą sytuacją i usiłował wszelkimi sposobami z niej wybrnąć, ale wiadomo, że z próżnego to i Salomon nie naleje. Nie powiem, żebym był specjalnie tym faktem zbulwersowany, wzruszyłem ramionami mówiąc, że przecież do Rejowca chyba Pan coś utarguje. No pewnie, odpowiedział, ale widać było, ze wprawiłem go swoją sugestią w jeszcze większe zakłopotanie.

Ja tam miałem inne zmartwienie. Ze strzępów głosów dochodzących ze służbowego , kolejowego radiotelefonu wynikało, że w Zawadzie odbywa się proces wymiany SU45 ciągnącej TLK do Krakowa, na inną maszynę, która przybyła tam bezpośrednio z Lublina. Na tej podmienianej zdaje się, że szwankowało ogrzewanie. Bardzo mnie ta informacja uradowała, ponieważ liczyłem na sfilmowanie, bądź co bądź prawie , że jubileuszowego HETMANA. Tymczasem, kiedy tylko wjechaliśmy do Zawady, chyba nawet minutę przed czasem , tj. o 4.14 , pociąg INTERCITY ruszył, tak, że gdy wysiadłem z szynobusu , to pożegnały mnie tylko czerwone sygnały końcowe ostatniego wagonu. Pocałuj mnie w dupę! Taki oto nieformalny przekaz dotarł do mojej świadomości. No cóż, nie lubi mnie chyba , pomyślałem. Istny, uciekający pociąg! Najbardziej żałuję, że nie mogłem policzyć podróżnych. A to jest dla mnie największą misją. Podejrzewam jednak, że nie było ich wielu. A może skład jechał pusty na zasadzie pociągu – widmo! I stąd tak się śpieszyli, z podmianą maszyn w Zawadzie. Trzynaście minut, to niezły czas. Zadowolić się musiałem tylko widokiem SU45-246 stojącej na torze 6 w obrębie peronu. A więc to ona nie chciała grzać składu? Obsługa mogła być niezadowolona , z tego faktu, bo ewentualny pasażer o 3 nad ranem jest mało reagujący na bodźce energetyczne, o czym przekonałem się na własnej skórze. Właśnie , w szynobusie było dosyć ciepło, a ja całą drogę z Zamościa do Zawady siedziałem w kufajce. Dopiero podczas rozmyślania  na temat domniemanego niedziałającego  ogrzewania wagonów na HETMANIE dotarło do  mnie, że w pociągu REGIO jest na tyle ciepło, iż wypada się z zimowej garderoby rozebrać. Tak też uczyniłem, po czym od razu zachciało mi się spać , co realizowałem  z tzw. otwartymi oczami.

Metoda dobra na różnego rodzaju nudnych konferencjach , w lokalnym pociągu całkowicie się nie sprawdza. Zaraz, gdy tylko ruszyliśmy , mój niepokój wzbudziła iluminowana sylwetka szybu rafinerii gazu, stosunkowo dobrze widoczna przez okna przejeżdżającego pojazdu. Przejeżdżałem , praktycznie tuż  po wypadku , jaki  wydarzył się na jednym z pobliskich  polnych przejazdów służącym głównie miejscowym rolnikom. Otóż pewien Niemiec emeryt zaparkował swojego mercedesa bezpośrednio na torach, co skończyło się kolizją. Na pozostawiony samochód najechał rozpędzony do prawie 100 km na godzinę pociąg REGIO MAGNAT z Zamościa do Lublina. Mogło być niebezpiecznie, ale na szczęście żadnemu z prawie 40 pasażerów jadących składem nic się nie stało, za to poważnemu uszkodzeniu uległ  jeden z członów szynobusu SA134-019, który się zapalił. No , różne już hece na styku auto/pociąg się zdarzały , ale głupszego wypadku to chyba nie widziałem. Facet nie mógł dojechać do wieży wiertniczej, wkurzył się, zostawił samochód na środku przejazdu kolejowego i poszedł w jej kierunku po nocy na piechotę.  I weź tu powiedz: TAK polskim łupkom, gdy uszkodzony pojazd zostanie na dłuższy czas wyłączony z eksploatacji. Mam wątpliwości. Na dodatek koszty naprawy pojazdu oszacowano na prawie TRZY i PÓŁ MILIONA  złotych. A o stratach  moralnych  poniesionych  przez obsługę i pasażerów nic nie piszą. Ja na przykład przez wypadek wpadłem w kolejową bezsenność. Kto mi to zrekompensuje?

Na wschód słońca za wcześnie. Widoków zapierających dech w piersiach brak. Pociąg zatrzymywał się na pustych przystankach i stacyjkach. Mijaliśmy spowity mrokiem Złojec, oświetlone ale pozbawione śladów życia Ruskie Piaski czy zapomniane przez Boga Tarzymiechy. Wreszcie , po wjeździe do Izbicy w pojeździe nastąpiło widoczne ożywienie. We wnętrzu pojawił się jeden pasażer. Od razu zaklasyfikowałem go do grupy kolejarzy, po czym okazało się, że podróżny zgłosił się do obsługi w celu nabycia biletu. Kierownik pociągu był w niebo wzięty, ponieważ tym samym mógł się ze mną ostatecznie rozliczyć. Mnie również zaraziła jego euforia.

–         A to się nam udało!

–         To więcej  już nikt nie wsiądzie?

–         No raczej nie, chyba , że w Krasnymstawie.

Tymczasem , w Krasnymstawie do pojazdu władowały się aż dwie osoby! I to młode sztuki, w zasadzie: sztuk i sztuka. Jak podsłuchałem,  mężczyzna nabył bilet sąsiedzki , natomiast kobieta jechała znacznie dalej, ale gdzie to już nie byłem w stanie usłyszeć. Na dworcu Fabrycznym pasażer wysiadł, za to w Żulinie – kolejna niespodzianka! Wsiadły również dwie osoby. Kolej rządzi, nie ma co! Zamieszanie, wzbudziło zainteresowanie jednego z pasażerów jadących od Zamościa, po czym okazało się, że to jest mój stary znajomy z GOK. Okazuje się, że bardzo wielu kolejarzy dojeżdża do pracy do Lublina , przy czym głównie kursem o 5.30 z Zamościa. W tym o 4.04 to statystyczna frekwencja nie odbiega od opisanej. Ponadto jest bardzo duża społeczność , która dojeżdża z Roztocza, na przykład z okolic Bełżca czy Suśca, ale i z innych miejscowości. Jedynym środkiem transportu w tym przypadku jest samochód prywatny. Kolejarze to mają dobrze, w tym sensie, że generalnie przemieszczają się do miejsc w obrębie lubelskiej stacji czy przystanku północnego. W znacznie gorszej sytuacji są postawieni pracownicy zakładów pracy zlokalizowanych w środku  miasta lub na peryferiach. Ponoć do centrum da się dojść z głównego dworca w około 30 minut , natomiast w dalsze rejony w  grę wchodzi tylko dojazd komunikacją miejską, co czasami może być dosyć karkołomne. Różnie z tymi autobusami czy trolejbusami w Lublinie bywa.

Tymczasem przejazd  trakcją spalinową dobiegł końca, ponieważ wjechaliśmy na stację  w Rejowcu. Pociąg został przyjęty na tor 1 znajdujący się tuż przy budynku dworca. W celu kontynuowania podróży, należało przemieścić się w stronę sąsiedniego peronu. Było  to zajęcie bardzo karkołomne i nie polecam takich atrakcji podróżnym z większym bagażem ręcznym lub mniej sprawnym ruchowo. Na przesiadkę przewidziano  bardzo mało czasu. A trzeba wejść do zupełnie nieoświetlonego przejścia podziemnego, gdzie jest tak ciemno jak w zadzie u murzyna. Sam mało co nogi nie skręciłem na śliskich schodach, a przecież ułomkiem to ja nie jestem. Przemieszczać się tam trzeba było zupełnie po omacku, a na dodatek stosunkowo szybko, ponieważ gdy tylko wyłoniłem się na powierzchni drugiego peronu , zauważyłem zbliżającą się od wschodu oświetloną sylwetkę pociągu. Na sfilmowanie stojącego w pobliżu „kanta”      ( ET21)  zostało dosłownie tylko kilka sekund. Co za okropny dworzec, pomyślałem. Po chwili wtoczyła się elektryczna jednostka INTERREGIO z Chełma do Warszawy,  która stanowiła następny etap mojego  specyficznego eksperymentu transportowego. Wyprawa KON – TIKI. Polecam przeczytać książkę napisaną już dosyć dawno przez Thora Heyerdahla opisującą wyprawę z Peru na wyspy Oceanu Spokojnego na tratwie z balsy. Jedna z moich ulubionych książek podróżniczych. Opisanych tam przygód jednak nie uświadczycie jadąc koleją z Zamościa do Lublina. Poza wspomnianym mrocznym tunelem        ( czarna dziura ) po drodze nie było żadnych  perturbacji. Podróż przebiegła całkiem gładko. Pociąg do Lublina składa się z tradycyjnej jednostki elektrycznej wyposażonej jednak w wygodne fotele, wmontowane w miejsce klasycznych plastików. W środku  całkiem przyzwoita frekwencja , aczkolwiek były jeszcze wolne miejsca siedzące. Dopiero pasażerowie wsiadający w Trawnikach musieli już w większości jechać na stojąco.

Jeszcze na peronie zostałem wypatrzony przez kolegę z pracy jadącego z Chełma, mimo, że wcale się z nim nie umawiałem. Znajomy jest stałym klientem i podobno frekwencja  ostatnio się  poprawiła. Ma się ona nijak do symbolicznego zapełnienia   szynobusu z Zamościa do Rejowca. Poranny kurs w Zamościu po prostu się nie przyjął. Większość pasażerów jadących wcześnie w kierunku Lublina, ( w tym kolejarze ), wybiera MAGNATA odjeżdżającego o 5.30. Niestety , dojazd do pracy na 7 do Lublina pociągiem jest ciągle uciążliwy. No,  przyczyna tego stanu rzeczy jest oczywista. Transport drogowy jest znacznie szybszy. Po drugie pociąg dojeżdża tylko na peryferie Lublina i żeby dostać się do centrum lub do innych części miasta trzeba skorzystać z komunikacji miejskiej. No i jeszcze druga strona medalu. Jak zwykle , to kolej daje ciała! Na wszystkich wiszących w Zamościu rozkładach jazdy brak jest jakiejkolwiek informacji o tym , że pociągiem o 4.04 można dojechać do Warszawy czy nawet do Lublina! W tabelach jest tylko o tej porze wpisany Rejowiec.  Sytuacja taka sama, jak w ubiegłym roku. Ale wtedy zwołana została w tej sprawie w Zamościu bardzo ważna konferencja , w której walnie wzięli udział wszyscy zainteresowani przyszłością transportu szynowego w regionie. W programie przewidziano też  zwiedzanie ogrodu zoologicznego , takie…. przyjemne z pożytecznym. Burzliwa dyskusja,  debata, obietnice, wizje  pociągu  ekspresowego  do Lwowa  , a w efekcie  jedynym wymiernym efektem okazał się być uchwalony jednogłośnie przez wszystkich uczestników postulat wpisania do  tabeli rozkładu jazdy wiszącej na zamojskim dworcu adnotacji, że pociągiem o 4 rano można dojechać dalej niż tylko do Rejowca. Poprawka została przyjęta i wdrożona w życie, po czym odbyła się kolejna konferencja podsumowująca dorobek poprzedniej, która zakończyła się wysnuciem całkiem optymistycznych  wniosków, że jest dobrze, ale może być jeszcze lepiej. Po czym przyszła doroczna zmiana grudniowa, w wyniku której  należy się znowu zebrać, żeby wyczyścić białe plamy w rozkładzie jazdy. Należy podpowiedzieć, że wpisując do tabeli kurs o 4.04 jako połączenie do Warszawy uzyska się  całkiem szybki i konkurencyjny czas przejazdu do stolicy, bez konieczności znaczących remontów torowiska. A ponadto muszę już tak prywatnie doradzić, że w obecnym niepewnym czasie trzeba z   ostrożnością  podchodzić do interesów ze stroną ukraińską , ze względu na duże ryzyko. Muszą być odpowiednie zabezpieczenia , akredytywy itp., na co tamci znowu  niechętnie przystają. Trzeba uważać. A wiadomym jest , że to po drugiej stronie granicy wystąpią największe koszty ze względu na ogromną dekapitalizację infrastruktury dojazdowej do Lwowa. Na naszych roztoczańskich szlakach  w sumie to nie ma potrzeby  robić poważniejszych remontów , co najwyżej miejscami szlakową podnieść odrobinę i tyle.

Ale i tak nas nikt o nic nie będzie pytał, władza wie lepiej co nam jest potrzebne do szczęścia. Obradować będą już w najbliższy czwartek, tj. 07.03 , ale bez udziału hołoty tj. za zamkniętymi drzwiami. Część oficjalna w Ratuszu, część artystyczna…No właśnie, ciężko mi jest tutaj coś doradzić. Zamojskie knajpy ostatnio schodzą na psy. To na tej zasadzie, że rzuca się klientom na pożarcie fasadę – piękne stare miasto ale menu prowincjonalne. W Zamościu klient płaci za to , że biesiaduje w  otoczeniu zabytkowych  murów. To idzie w złym kierunku. Dlatego polecam któryś z lokali  na peryferiach. Ruskie pierogi, barszcz ukraiński, flaki. ( Nie no ostatnio wpadłem w nałóg , teraz już Piaski muszę z daleka omijać ) . Ale gdzie tam hetmańskim flakom do tych  piaskowych. Najlepiej  do Piask pojechać  i zamówić do słoika i tu na miejscu odgrzać w wiosce kozackiej. Mam pomysł:  zróbcie: – szwedzki stół. Bądź co bądź, goście będą znamienici. Wypada się zastawić.

Wy tu o żarciu i piciu , a ja przecież jadę do roboty…

Kiedy tak dojeżdżałem  do Lublina przepełnionym kiblem (EN57) postawiłem swojemu towarzyszowi podróży  pytanie : co dalej? Gdzie wysiadać? Kolega , zaprawiony w tych bojach  pociąg opuszczał na ogół  na  dworcu głównym, po czym najczęściej wsiadał  do autobusu linii 13 , planowany odjazd o 6.20 by po 40 minutach znaleźć się u celu podróży, ale dopiero na przystanku. Trzeba było jeszcze przemieścić się przez drogę i do wnętrza  budynku , co zajmowało  5 minut. Tymczasem ja zrobiłem  rewolucje! Wysiadamy na dworcu Północnym i udajemy się na przystanek mzk w oczekiwaniu na autobus linii 34. Do odjazdu zostaje nam całe 10 minut. Jest czas na zrobienie zakupów w sklepie. Ale w Lublinie, co już pisałem , nie jest tak gładko. Autobus nie przyjeżdża, chyba się zepsuł, w każdym razie wypadł z kursu.  Trochę mi głupio, ponieważ obiecałem, że będziemy na 7 , a tutaj taka historia. Następny autobus o 6.40. Tymczasem podjeżdża jakiś inny, już nawet nie pamiętam który numer, i zarządzam , że nim będziemy jechać. Była godzina 6.38. W stosunku do kumpla musiałem zastosować przymus fizyczny. Zaciągnąłem go na siłę do środka wozu. I dojechaliśmy na miejsce przed 7. No taki kawał drogi! Jak na Lublin to rewelacja. To była chwila, gdzieś mi się we łbie jakaś zielona lampka zapaliła , nazwę skojarzyłem itp. Ale ryzyko było.  To już nie chodziło o to czy się spóźnimy do pracy czy nie, bo nasze szefostwo zalicza się do tych  przyzwoitych.  Chodziło o mój prestiż. Obiecałem, że będziemy o 7 i musiałem się z tej obietnicy wywiązać. A znajomy też  szczęśliwy! On jeździ zawsze trzynastką. Mówi , że te lubelskie autobusy są pop….lone. A ja do niego, iż  tak samo myślę. Po prostu, miałem doświadczenie. Bo raz już próbowałem jechać o 6.20 , tyle, że wsiadłem w nie ten autobus co trzeba, potem się zorientowałem i  zacząłem się przesiadać jak głupi z autobusu do autobusu, iż  w końcu przypadkowo dojechałem na miejsce. I teraz się już nie boję jeździć. Ale nie o to  mi chodzi.

Udowodniłem , że da się dojechać pociągiem z Zamościa do Lublina na 7 rano do pracy, nawet jeśli miejsce świadczenia jest znacznie oddalone od dworców kolejowych. I druga sporawa –  czy w tym cholernym Lublinie to nie mogą w końcu zrobić nitki torów kolejowych  do centrum miasta? Przecież to jest masakra. Na ulicach korki w szczycie. Po co było wywalać kasę  na  tramwaj na lotnisko, jak miasto kompletnie zapchane.  Wystarczy  jeden niezelektryfikowany tor po którym przemieszczał  by się wahadłowo  SA134 gdzieś spod zamku do dworca głównego i z powrotem do centrum. To powinien być priorytet a nie  pierdoły.

Ze względu na zakorkowane ulice nie chciało mi się już dojeżdżać na dworzec PKP. Wracałem z Lublina autobusem PKS  wyruszającym o 15.40. To kurs z  Puław, który szczerze wszystkim polecam. Obsługiwany jest przez komfortowe autokary kursujące na trasach dalekobieżnych, m. in . do Kłodzka. Jedzie się trochę wolniej niż busem, ale za to niesamowicie wygodnie. I przede wszystkim wyjazd z centrum miasta. No jakbym miał legitymacje kolejową jak co niektórzy czytelnicy,  to pewnie bym zasuwał na główny lub północny, ale , że nie mam to szukałem czegoś wygodnego a zarazem taniego. Cena przejazdu: 12,40 zł.

Na zakończenie tych godzinek nie mogę sobie odmówić przyjemności odmówienia modlitwy o zamojskim parku. Jakież tęgie to musiały być umysły, które wymyśliły żeby posypać kosmicznym pyłem  parkowe alejki.  Kiedyś, przed modernizacją parku, ścieżki  były wylane asfaltem. Asfalt zdemontowano jako za bardzo nowoczesny i w jego miejsce  posypano cuś co naukowo nazywane jest  żwirkiem , a w praktyce to  zwykłe wsiowe błoto z wszelkimi właściwymi dla błota cechami.  Ni to piasek, ni to glina, no jak byś się nie obrócił, to chodzić się po tym nie da. Ludzie ścieżki  omijają i łażą po trawnikach. A że trawniki też całe w błocie, to rozsądni ludzie teraz po zamojskim parku  wcale nie chodzą. Może o to w tym wszystkim chodzi, żeby tam się nie panoszyć. Tak czy inaczej , po powrocie do domu to moje obuwie wyglądało tak, jakbym pracował w nim na polu przy rozrzucaniu obornika. I wtedy odprawiona została  modlitwa dziękczynna.

I popatrzcie: jechał pociągiem spalinowym, jechał pociągiem elektrycznym, przeprawiał się przez jaskinię z nietoperzami w Rejowcu, eksperymentował z komunikacją miejską w stolicy województwa, wracał super-hiper luksusowym autokarem z Puław, i dopiero  tuż przed wejściem na własne podwórko – obrzucili go błotem.