Akcja toczy się w latach 1972-1978 kiedy mój dziadek pracował w nadleśnictwie, gdzie traktorem transportował drzewo do różnych miejscowości, między innymi do Werbkowic, na przeładunek na wąskotorówkę. Z Werbkowic regularnie były wyprawiane pociągi z transportem drewna, zazwyczaj raz w tygodniu w niedzielę, bądź poniedziałek. Docelowym miejscem przeznaczenia był Łaszczów. Pewnego zimowego poranka dziadek udał się do lasu po ładunek drewna, wyjechał jak jeszcze było ciemno. Do Werbkowic przyjechał około 14:00 i po rozładowaniu drewna na placu miał już wracać do domu. Nadciągała śnieżyca i była możliwość, że zasypie drogi, co dość często się wtedy zdarzało. Jednak zanim wyjechał, dowiedział się, że przed Werbkowicami wykoleił się pociąg. Dziadek udał się z innymi ludźmi wzdłuż torów do miejsca wykolejenia. Jak się okazało było to zaraz za wyjazdem z Werbkowic; a z toru wyskoczył jeden wózek wagonu. Powoli zaczynało się ściemniać, a na dodatek pojawiły się silne opady śniegu. Rozpalono ognisko obok wykolejonego wagonu i zaczęto odkopywać go z pod śniegu. Następnie podłożono podkłady i powoli wstawiono wagon na tory. Szybko się z tym uwinięto i pociąg mógł wjechać do Werbkowic. Dziadek wraz z kolegami wrócił na stację w próżnej węglarce. Po dojechaniu do Werbkowic, lokomotywa zjechała na szopę, a wszyscy ci którzy pomagali usunąć wykolejenie poszli się ogrzać do parowozowni. Za chwilę dowiedzieli się, że śnieżyca jest już bardzo blisko a pociąg osobowy z Hrubieszowa został odwołany. Dziadek postanowił jak najszybciej wracać do domu. Zaraz po tym jak wyjechał z Werbkowic pojawił się silny wiatr i wystąpiły intensywne opady śniegu, ale pomimo tego udało mu się szczęśliwie dotrzeć do domu.