Za górami , za siedmioma rzekami , w samym środku dzikiej puszczy stało sobie małe miasteczko. Ludzie, którzy w nim pomieszkiwali parali się rzemiosłem , dzięki czemu żyli względnie dostatnio. Jako , że na każdego mieszkańca przypadało przeciętnie aż po dwa auta ( jeden z najwyższych wskaźników w kraju sic! ) autochtoni z ochotą podróżowali po całym świecie. Tylko na księżycu ich jeszcze nie widziano. A kiedy nie podróżowali , to przyjmowali obcych podróżnych, bowiem trzeba wiedzieć, że słynęli z niespotykanej wręcz gościnności.
Była tam przed laty linia wąskotorowa: stara jak świat , kręta i zabytkowa. Przezywali ją babcią austriaczką. Ubóstwiali , kochali – ale gdy się tylko trochę zestarzała , to babkę rozebrali. Wybudowali nowoczesną , prostą , przelotową z całkiem sympatyczną stacyjką węzłową. Były i takie lata , kiedy dla każdego bojara podróż pociągiem stanowiła chleb powszedni, ale kiedy narodziły się nowe plemiona – linia okazała się niepotrzebna. Gawiedź wydoroślała i przesiadła się do samochodów. A z pociągów wyśmiewali się do tego stopnia , że wkrótce przestały jeździć , a solidny murowany dworzec zamknięto na cztery spusty, a z czasem wyburzono. Po pewnym czasie tubylcy o kolei zapomnieli, tylko nieliczni przychodzili na stare śmieci z sentymentem powspominać dobre lata. A szlak nie wymagał nawet żadnego remontu, wystarczyło wsiąść do pociągu byle jakiego i jechać, ale cóż…
Otóż przed kilkoma dniami odbyłem do rzeczonego miasteczka ekskursję. Ktoś mi poradził, żeby pod wieczór pojechać na miejsce i przenocować u stróża pilnującego ostatniej kolejowej oazy na tej bezkresnej pustyni rozjechanej gumowymi oponami. A przyszło mi tam podróżować , a jakże – po asfalcie. Gdy w końcu wyczerpany wysiadłem w centrum miasta z autobusu – musiałem jeszcze piechotą przejść z pół wiorsty po chodniku, na którym – w miarę zbliżania się do celu , pojawiały się coraz to większe przeszkody. A to kupa piasku, a to dziura w ziemi czy jakieś skalne progi. W końcu usłyszałem szum wody i wylądowałem po kostki w błocie. Mimo wszystko – radość była wielka, bowiem znalazłem się u kresu swojej podróży. Okolica przypominała bagno, na środku którego znajdowała się bardzo elegancka chata, raczej w stylu gmachu soboru niż budowli kolejowej. W przytulnej izbie w blaszanej kozie palił się ogień. Zastałem tam bardzo wesołą kompanię – nie obyło się bez wypitki. Taki tu panuje obyczaj. Głodnych nakarmić a spragnionych napoić. Zmitrężyłem w ten sposób całą noc, ale nie padłem trupem na podłogę. Chcę zobaczyć waszego smoka! Nalegałem natarczywie . Stare pociągi odjechały dawno do lamusa, ale wczesnym świtem przemyka podobno skład widmo , widywany tylko przez najbardziej odważnych śmiałków . Mamut z przeszłości . Ciężka lokomotywa ciągnąca aż cztery wagony. A w tych wagonach – pusto! I przyszło mi wysłuchiwać szczerych rad ze strony gospodarzy. Nie było mowy o odpoczynku. Żeby zobaczyć smoka wawelskiego przemianowanego ostatnio przez władze królewskie na wielkopolskiego – musisz wstać bladym świtem i iść przed siebie póki droga pozwala. O tej porze będzie jeszcze skuta lodem.
Zatem o piątej nad ranem – pobudka. Słońce smacznie sobie spało, a przyroda również nie miała najmniejszego zamiaru przyłączyć się do mojej ziemskiej pielgrzymki, tylko spoglądała w milczeniu. Krajobraz sępny i dziki. Przede wszystkim ciemno jak u murzyna. Poruszać się trzeba po omacku. Podłoże bardziej niż nierówne. Na szczęście faktycznie – czuję twardy grunt. Gdyby nie było mrozu utonął bym na wstępie w błocie. Tutaj jak w Tajdze przemieszczać się można tylko gdy ziemia zamarznie. Z pewna taką nieśmiałością wędruję więc samojeden do przodu. Mimo wszystko, mam wrażenie, że jestem obserwowany. Ktoś na mnie patrzy z krzaków. Znowu słyszę szmer strumyka. W ciemnościach wyłania się sylwetka. Niby duch niby neandertalczyk. Prawdę mówiąc prawie na niego wpadam. Załatwia potrzebę fizjologiczną , czyli nie zjawa. Szczy na środku mojej ścieżki. Musiałem mijać slalomem jego wodospad. Niewiele brakowało a został bym poszkodowany. Jeszcze mi wieczną zmarzlinę roztopi i ugrzęznę na dobre w tym grajdole. Gapi się na mnie jak bym był wampirem. Co prawda w ciemnościach nie widzę wyrazu jego twarzy i nie potrafię opisać jak wygląda, ale niewątpliwie jeden dla drugiego czujemy się tutaj intruzami. Mam teraz poważniejszy problem. Muszę odszukać wejście na peron, a znajduję się prawie metr poniżej poziomu torów. Taki jest przebieg starego zamarzniętego traktu. Co prawda – nieco dalej funkcjonuje podobno specjalne wejście dla niepełnosprawnych , gdzie wystarczy tylko przeskoczyć przez szynę i wdrapać się na krawędź peronu . Z uwagi na totalny mrok istnieje jednak realne ryzyko. Naprzeciw tego wejścia solidny galimatias – stoją koparki i różne ustrojstwa i w razie ( nie daj Boże ) pomylenia kierunku , mógłbym wylądować na przykład na wywrotce. Przerobili by mnie potem na węgiel bo tam prowadzą sprzedaż opału na masowa skalę , lepiej więc nie kusić losu. Szukam więc po omacku wejścia głównego ,zwłaszcza że pojawia się ku temu sprzyjający klimat. Z zza chmury nieśmiało wysuwa się kawałek księżyca , który odrobinę oświetla podłoże. Muszę teraz wyłuskać ślepiami ze zgniło burych zarośli jaśniejszą grupę kamyków stanowiących drogowskaz do dalszej wędrówki. Coraz mniej mam radości z oczekiwanego spotkania , coraz więcej u mnie chandry i rozdrażnienia. Widać trudy podróżowania zrobiły swoje. Naraz wesołość powraca. Są kamyki! Tędy. Trochę stromo, ale nabieram rozpędu, przeskakuję przez zamarzniętą kałużę , potem wdrapuje się prawie na czworakach, po omacku obmacuję główkę szyny i ląduję na peronie. Wielka radość bo podłoże bardziej stabilne, istna arka Noego, w porównaniu do wcześniejszej przeprawy. Są płyty chodnikowe. Dla mnie, dla człowieka nie przyzwyczajonego do spacerów po bagnie, niechby i częściowo zamarzniętym – nawet krótka podróż po tej drodze przez mękę do pociągu jest nie lada doświadczeniem. A teraz – peron zdobyty, jestem arcymistrzem! Trzeba tylko, po omacku przemieścić się do centrum budowli. Muszę uważać na latarnie, bowiem starym niepisanym zwyczajem, zapalane są zwykle dopiero po odjeździe pociągu. Jak nastanie światłość to znak , że już po HETMANIE. Będąc na dworcu czujesz się jakbyś przebywał za kręgiem polarnym. Możesz podziwiać światło zorzy, ale musisz pamiętać, że jest ono złowieszcze. A zaiste widać światełko w tunelu, ale to są właśnie błędne ogniki. Trzeba przesuwać się pod kontem prostym, w stosunku do tych znaków, na wschód. W przeciwnym razie zwabią Ciebie nad zalew gdzie niechybnie się utopisz. Oto bowiem przez drzewa przebijają elementy iluminacji niedawno wyremontowanego kąpieliska. Nie daję się skusić, tylko brnę po omacku zgodnie z udzielonymi w bazie wskazówkami. Po drodze napotykam jakieś pojedyńcze sylwetki przypominające zmobi. Z początku biorę ich za amatorów odmiennych stanów świadomości, ale obecność walizek i toreb zdradza iż są oni nie mniej ni więcej – tylko amatorami podróżowania koleją. Dokonałem właśnie epokowego odkrycia, bowiem owych delikwentów znajduje się więcej. No dwie , trzy sztuki – jest ciemno i nie wiem czy to oni się przemieszczają czy mieni mi się już przed oczami. Jest życie! Jest życie, ale polska kolej zazdrośnie strzeże swoich największych tajemnic i ukrywa w nieziemskich ciemnościach. Mimo przejściowych trudności spotkanie żywych ludzi traktuję za wielki sukces , a cieszę się jakbym co najmniej na księżycu wylądował a nie na kolejowym peronie. Jak oni się tutaj znaleźli? Podświadomie męczy mnie taka myśl. Fakt, że robiłem podejście od strony północnej , która jest znana tylko rdzennym mieszkańcom okolicy. Są dni , kiedy można przejść ścieżkę suchą nogą, ale to raptem tylko kilka razy w roku. Na ogół tacy śmiałkowie już na wstępie sprowadzani są na glebę przez złośliwe trzęsawisko , obrzucające błotem każdego jak popadnie. Po takiej eskapadzie można co najwyżej zatrudnić się w pobliskim składzie węgla a nie wsiadać do pociągu. Z kolei gdy nie ma opadów , w porze suchej droga zaczyna niemiłosiernie pylić , a unoszące się nad trasą marszruty popioły wulkaniczne duszą w zarodku wszelkie znamiona planowanych kolejowych eskapad. Przy obfitych opadach śniegu – zaspy, przy deszczu metrowej głębokości kałuże, a i któregoś roku zdarzył się tu biblijnych rozmiarów potop, kiedy wał nad zalewem puścił. Słowem : zsyłka na Sybir , ale nie w trakcie bezśnieżnych przymrozków! Wtedy właśnie masz wrażenie, że człapiesz po asfalcie, no i jeszcze te kałuże zaciągnięte cienkim lodem…
Z kolei od południowej strony peronu jest właściwa szosa, która kiedyś była piękna i wyasfaltowana , ale w ostatnim czasie została rozkopana do tego stopnia, że przedzierać się po jej przebiegu są w stanie tylko najwięksi śmiałkowie. Chwila nieuwagi i możesz wpaść do jednej z licznych dziur, trafiają się inne przeszkody: błoto, ciemno, duchy, wampiry, zboczeńcy itp. Bez przewodnika – ani rusz. Co prawda, to zamieszanie spowodowane jest budową jeszcze nowej drogi i następnej , ale niewielka satysfakcja, bowiem w efekcie finalnym układ komunikacyjny zostanie tak skomplikowany, że w celu przemieszczenia się z dworca do centrum miasta – trzeba będzie cofać się aż na Rapy , w zupełnie przeciwną stronę, w kierunku Zwierzyńca i pamiętać, żeby w odpowiednim momencie zawrócić na właściwym rondzie , których kilka ma wkręcać po drodze. Pachnie mi to wszystko diabelską karuzelą.
Nie mam jednak czasu na takie dywagację, które mogą być przedmiotem całkiem odrębnego projektu badawczego. Istotnym jest fakt potwierdzenia obecności na peronie żywych istot , a dalszy etap obserwacji obejmuje , zgodnie z uzgodnionym harmonogramem naukowo – badawczym : odsłuchanie odgłosów kolei. A ta póki co zachowuje złowieszcze milczenie. Gospodarze stacji podczas wieczornej gościny poradzili mi przycupnąć na peronie pod najbliższą tyczką uwieńczoną głośnikiem ( niełatwo ja w ciemnościach odszukać ) i wyszeptać półgłosem litanię do wielebnego HETMANA.
„ O WIELKI HETMANIE KORONNY , królu Roztocza itd.”
Następnie, w celu obcowania z duchami pierwotnych pociągów nie kursujących już od wielu lat należy w myślach wymówić ich nazwy , w kolejności chronologicznej od początków ich panowania. Nie można korzystać z żadnych ściągawek ani rozkładów jazdy, trzeba te składy mieć w duszy. Oczywiście wspominamy nie tylko nazwy oficjalne jak chociażby ROZTOCZE ale i te bardziej potoczne , z których pierwszy przychodzi do głowy na tym terenie oczywiście: BOLEK i LOLEK. Następnie wyliczamy jak w modlitwie – numery parowozów różnych serii , dalej gagariny , wibratory , odkurzacze itp. Nie każdy jest w stanie odprawić pełną modlitwę , ale Ci, którzy w tym doświadczeniu dłużej wytrwają mają przed oczami sylwetki wagonów stojących gęsto na stacjach oraz gromadę kopciuchów przed zamojską szopą czy chełmskim wachlarzem. Co ciekawe – bortatycka rupieciarnia też ostatnio zaczęła się na wizji objawiać, ale to jeszcze tym mało praktykującym i słabo rozmodlonym . Praktykujący regularnie te gusła mogą nawet nozdrzami poczuć specyficzny zapach pary , towarzyszący podróżnym przed wieloma laty. Reasumując, podczas tej pogańskiej spowiedzi towarzyszą nam duchy z przeszłości kolei.
Stoję zatem i dumam pod dworcową latarnią zapominając o bożym świecie a tymczasem …klimat powoli się zmienia . Coś złego wisi w powietrzu , ale pociągu ani widu ani słychu. Odczuwam lęk i niepokój. Co to będzie? Co to będzie? Zdaje się , ze słyszę dźwięk syreny zagłuszany przez szum sosen z pobliskiego lasu. Czyżby to pierwotny HETMAN się objawił? Nie, wyraźnie słychać współczesne odgłosy. Silny podmuch wiatru i powietrze nade mną zaczyna trzeszczeć…. Jakieś szumy , buczenie i w końcu ledwo co słyszalny dźwięk. Odgłos megafonu! Ze środka wylatują fale radiowe Na początku głośnik zaczyna pipczeć, potem stuka a na końcu słyszę miauczącą zapowiedź: „Pociąg pośpieszy…..z Zamościa do Poznania…” I tu dłuższa pauza. „Jest opóźniony 30 minut”. Końcowa fraza ledwo słyszalna niczym kołysanka przed zaśnięciem dla tego kogoś kto zapowiada. Nawet trudno jest rozpoznać płeć spikera. Następnie , ponad minuta przerwy ale napięcie tak rozsadza głośniki, jakby ten ktoś kto siedzi w środku chciał odsłuchać reakcji słuchaczy. I kiedy uczestnicy mają wrażenie , że filharmonia już skończona, znienacka , megafon wypluwa z siebie słowo: „powtarzam”. Początkowe wrażenie jest takie, że ten wyraz przez pomyłkę wypadł z przewodu, bo spiker doznał ataku czkawki. Następuje przerwa, a napięcie rośnie niczym w dobrym horrorze. Już nikt nie ma wątpliwości. Czekamy w przejęciu na drugi akt zapowiedzi. Wreszcie po minucie głośnik zaczyna zmysłowo szeptać: „Pociąg pośpieszy…..z Zamościa do Poznania…” I znowu dłuższa pauza. „Jest opóźniony 30 minut”. Łubudubu – seans spirytystyczny zakończony! Trzeba przyznać , że obie części komunikatu odegrane zostały praktycznie identycznym gender – tonem, iż początkowo przypuszczałem , że to komputer nawija , tak jak na Głównym w Poznaniu. Widać, ze dobry aktor za mikrofonem. No i te złowieszcze chórki , niczym podczas wywoływania duchów. Można się przestraszyć, pogłosu specyficzny – jak z za grobu. Nie boję się – co to nie można sobie pociągiem odjechać? W końcu peron to nie cmentarz, że nie można tu siedzieć po północy.
Tymczasem : znowu sensacja – koniec nocy polarnej , wschód słońca! A to tylko światło w latarniach łypnęło. Poczciwy HETMAN dobrze robi, ze się opóźnia. Teraz będą mógł spokojnie podliczyć podróżnych. Już mi się nie ukryją w mroku. Ale w pierw trzeba rozkontemplować proces włączania latarni. Widnokrąg stopniowo podchodzi blaskiem, odsłaniając poszczególne elementy infrastruktury, głównie peron długi na blisko dwieście sążni. Przez chwilę nastaje istna jasność wiekuista, po czym wnet wszystko blednie i znika w mroku. Za moment kolejne łypnięcie i ostatecznie złociste światło rozstawia wszystkie dworcowe upiory po czterech stronach okazałej budowli służącej do odprawy pasażerów. Jesteśmy świadkami zwycięstwa energii świetlnej nad mrocznym niebytem. A w dworcowym oświetleniu życie zaczyna toczyć się w jaskrawych barwach. Przede wszystkim zaroiło się wokół mnie biednego. Naliczyłem, ze na pociąg czeka aż 5 osób. Sensacja na skalę światową. I to jacy to byli podróżni! Każda osoba dźwigała ciężką walizkę lub była wyposażona w plecak. Toż to rasowi dalekobieżni , jadący może nawet do samego Poznania , ale aż tak dogłębnych badań nie byłem w stanie przeprowadzić. Najbliżej mnie znajdowały się dwie kobiety , które wyraźnie sposobiły się do wsiadania do wagonów. Następnie dwaj młodzieńcy oczekujący w napięciu na wjazd a na końcu facet z teczką przechodzący nerwowo wzdłuż szerokości peronu. Niezła załoga, pomyślałem. Statystyczna. A oni, wyobraźcie sobie – zaczynają się coraz bardziej niepokoić.
– No gdzie ten pociąg, do cholery? Zapytała podróżna swoja koleżankę.
– Nie widać! Znajoma przemieściła się w zacienioną stronę, żeby lepiej wypatrywać okolicę.
– Jedzie! Krzyknęła, a na wschodniej głowicy stacji faktycznie zamajaczyły jakieś wyraźne światła. Zniknęły one przez moment za drzewami, by po chwili pojawić się ponownie i ostatecznie odbić na południe.
– Gdzieś skręcił, to samochód, o jest następny. Faktycznie z peronu widać było oświetlony przejazd na Rapach przez który raz na jakiś czas przejeżdżał zabłąkany automobil.
W tym momencie włączyłem się do rozmowy.
– HETMAN opóźniony, nie słyszała pani jak zapowiadał przez megafon?
– No słyszałam , ale myślałam że jedzie, a poza tym nic nie można było zrozumieć.
Faktycznie w trakcie komunikatu trzeszczało, a dźwięk głosu był tak cichy, że sam ledwo zrozumiałem, a co dopiero osoby stojące te klika metrów dalej. Peron jest rozległy, a megafony tylko dwa przy kupie. Realnie to cztery sztuki po dwa na słupach zlokalizowanych blisko siebie.
No i zrobiło się zbiegowisko. Rzecz jasna nie odbyło się bez złorzeczeń pod adresem przedsiębiorstwa Polskie Koleje Państwowe. Ileż to ja się o nim nasłuchałem. Konkluzja była taka, ze PKP zdziera z pasażerów sporo szmalu za byle jaką przejażdżkę i na dodatek pociągi ciągle się spóźniają. Najmniej burzyli się dwaj młodzieńcy, którzy po powzięciu wiadomości o opóźnieniu wzruszyli ramionami i przemieścili się ku wschodniej części peronu w celu przestudiowania powieszonego tam rozkładu jazdy, który na szczęście nie został jeszcze potargany przez wandali. Jako, że tabele nie zawierają zbyt obszernych informacji, ponieważ przez stację przejeżdża raptem jeden pociąg w ciągu doby ( w obie strony, chociaż wiszą aż cztery tabele pewnie specjalnie dla zabicia czasu ) przystąpili oni do podziwiania konstrukcji stalowej wiaty pokrytej eternitem, z pokaźną dziurą w poszyciu, przez którą niczym przez peryskop można podziwiać gwiazdy. Takie lokalne planetarium. Nie wiem tylko czy byli na tyle dociekliwi, żeby odszyfrować zamieszczone na wspornikach dachu manuskrypty świadczące o zabytkowym pochodzeniu całej budowli. Szkielet bowiem zbudowany jest z szyn stalowych z roku 1916 , zagospodarowanych z rozebranej kolejki wąskotorowej Zwierzyniec – Biłgoraj, a sama wiata najprawdopodobniej znajdowała się wcześniej na stacji Zwierzyniec Wąskotorowy i dopiero po wybudowaniu linii normalnotorowej została stamtąd przeniesiona i rozstawiona na nowo wybudowanym peronie w Biłgoraju, który zresztą też miał różne lokalizacje. Mniejsza z nim! Tamci przycupnęli pod wiatą, dziewczyny a jakże – plotkują za to facet z teczką wyraźnie się wkurwił. Podbiega szybkim krokiem do najbliższego masztu megafonowego i ( dziwna sprawa ) zaczyna krzyczeć jakby do głośnika.
– Ile opóźniony, no gadaj, ile opóźniony?
Przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku laty z bankomatem , kiedy myślałem, że urządzenie wciągnęło mi kartę. Jako, ze baba stojąca za mną w kolejce zaczęła na mnie napierać , odwróciłem się i mówię, że musi poczekać bo mam kłopoty.
– A co się stało?
– No karta nie wychodzi.
– To niech pan tego co w środku siedzi o pomoc poprosi.
Na szczęście ten w środku usłyszał i bankomat wyplunął kartę. Megafon stacyjny niestety był nieczuły na wszelkie groźby. Z kolei Pan nie dawał za wygraną. Wyciągnął z kieszeni telefon i zadzwonił.
– Ile HETMAN opóźniony?
– Dlaczego nie chce mi powiedzieć? Wydawało się mi, że rozmawia z osobą , która zajmowała się obsługą rzeczonego megafonu.
– To wyraźnie mów a nie śpisz i marudzisz pod nosem! Najpierw gęga tak, że nic na peronie nie da się zrozumieć a potem nawet nie chce powiedzieć jakie jest opóźnienie. Co sobie myśli? Pasażer krzyczał do telefonu, a na całej stacji było wyraźnie słychać jego głos.
W końcu wkurzony bez reszty zakończył rozmowę i rozpłynął się w mroku. Tymczasem, głośniki zwarzone nocnym chłodem milczały jak zaklęte. Pasażerki rozłożyły się ale na stojąco pod latarnią, a pasażerowie w dalszym ciągu skupieni byli na podziwianiu niewyszukanej estetyki peronowej wiaty. W pewnym momencie jeden nawet przykucnął. Oj przydała by się choćby i byle jaka ławka na tym przybytku, tudzież inne poślednie siedzisko. Poranne stanie na peronie ma tez swoje zalety. Przede wszystkim można dobrze się dotlenić opróżniając jednocześnie głowę z resztek snu. Załatwić potrzeby fizjologiczne za to nie ma za bardzo gdzie bowiem najbliższy czynny ustęp dworcowy znajduje się w promieniu 50 kilometrów w kierunku zachodnim a w kierunku przeciwnym to ho, ho i jeszcze dalej, chyba w Rejowcu. Trzeba zgłosić wniosek racjonalizatorski, żeby kolej zamieszczała na dole rozkładu jazdy powieszonego na peronie stosowna informację w tym zakresie. Jak można napisać, że najbliższa kasa znajduje się w Rejowcu, to tak samo da się przecież dopisać informację, że najbliższa toaleta też tam jest. Trzeba wyraźnie podkreślić, że w Biłgoraju wycięli wszystkie stacyjne krzaki, są za to pagórki z piasku , stosy płytek betonowych i ogromne hałdy węgla ale w trakcie można się utopić w głębokich kałużach. Na stojąco nie da się za to przespać odjazdu pociągu i bardzo dobrze bowiem ten potrafi pojawiać się na naszej żelaznej drodze znienacka. Tak jak wtedy, kiedy wszystkich zalał już poranny spokój a okolica poza peronem sprawiała wrażenie wymarłej. Oświetlenie właściwe ale paleta barw skąpa. Od bladej szarości do szarej bladości. Horyzont równomiernie zaciągnięty rozmydloną mgiełką. Okazało się jednak, że wywołane wcześniej prze ze mnie duchy parowozów podróżnym sprzyjały. Najpierw namacalna leśna cisza przeszyta została ostrymi tonami krakania wrony. Zanim wszyscy się obejrzeli, zza łuku, hen daleko, gdzie tylko wzrok sięgał , na wschodzie – wyskoczyły trzy małe świetliki. Następnie, nastąpiła gwałtowna, świetlista eksplozja. Kula światła , zaczęła momentalnie się przybliżać , niczym powiew z wybuchu atomowego.
„Pociąg pośpieszny z Zamościa do Poznania wjeżdża na tor 1”. Dopiero głos z megafonu uświadomił wszystkim , ze to nie zorza polarna tylko coś bardziej przyziemnego. Tym razem zapowiedź była bardzo wyraźna i brzmiała donośnie, tak, ze przez moment nie był jej w stanie nawet zakłócić nieziemski stukot kół pociągu. W oka mgnieniu , w iluminacji ze światła peronowego mignęła sylwetka zielonego konia , którym okazała się być lokomotywa serii SU46 nr 053 a za lokiem sznurek czterech wagonów w majtkowym malowaniu INTERCITY a la barchany kasjerki Krystyny.
O suka jobana w rot, pomyślałem, a megafon z wrażenia chwilowo zaniemógł po czym wyrzucił z siebie ostro – „powtarzam”. Mechanik – chojrak, chcąc się popisać przed stojącymi na peronie pasażerami, tak zaciął batem kobyłę, że ta na podjeździe wskoczyła w szalony galop, iż mało co nie wylądowała z całym składem poza ukresem peronu. Na wysokości wiaty musiała jeszcze mieć stówę na liczniku, bo wiatr zrobiła taki , że prawie zwaliła mnie z nóg. Maszyna z wagonem stanęła chyba za peronem , po długiej drodze hamowania, przy akompaniamencie serenady zgrzytów hamulców wagonów przypominających odgłosy piekielne. Gdy pociąg zatrzymał się ostatecznie – megafon przemówił ponownie: „pociąg z Zamościa do Poznania wjedzie na tor 1”, ale nikt go nie słuchał bo pasażerowie zajęci byli małą przebieżką do skrajnego zachodniego sektora, gdzie stały wagony. Tymczasem z bany wyskoczył kierownik i zaczął przeraźliwie świstać na palcach. Podróżni ledwo co zdążyli wygramolić się do środka a tu zaczynał się następny akt przedstawienia. Najpierw dwa potężne słupy mazutu niczym pył wulkaniczny wystrzeliły z komina lokomotywy , a następnie rozprzestrzeniły się równomiernie nad stacją krążąc jak legendarne harpio – kruki. Odgłosy z silnika zaczęły się łamać przechodząc z wolna w coraz to szybsze obroty. W niedługim czasie poszycie kadłuba wprawione zostało w intensywne drgawki. Raptem maszyna ruszyła jak odrzutowiec ciągnąc gwałtownie za sobą wagony: pierwszy, drugi, trzeci i czwarty. W oka mgnieniu skład pociągu rozpłynął się w mroku, ale przez długi jeszcze czas słychać było rytmiczny koncert pracy silnika spalinowego. Okruchy tych odgłosów docierały jeszcze na stację przez kilkanaście minut. A potem światło zgasło i nastąpiła totalna ciemność.
Długo nie zagrzałem tu miejsca, ale przez jakiś czas jeszcze zastanawiałem się nad losem poirytowanego pasażera, który wcześniej wykrzykiwał na megafonistę. Nie widziałem go wsiadającego do pociągu, chociaż akcja odbywała się w zaiste ekspresowym tempie i mogłem ten moment przegapić. Podejrzewam jednak , że oddalił się ze stacji zniechęcony perspektywą dłuższego oczekiwania, przypuszczając zapewne , że wielkość opóźnienia ulegnie znacznemu zwiększeniu. Ostatecznie opóźnienie zmniejszyło się nawet do dwudziestu minut. Trudno tu mieć jakieś pretensje do osoby siedzącej za mikrofonem, bowiem sprawa była rozwojowa i tego jak zachowa się w danej chwili dana lokomotywa nie jest przewidzieć chyba nawet sam Pan Bóg. Za to członków zarządu spółek CARGO i INTERCITY wypadało by zaaresztować bladym świtem w ich domach, przewieść pod eskortą do centrum miejscowości, wypuścić na środku miasta i zagonić na dworzec. Zobaczyli by na własne oczy, jak się czeka na opóźniony pociąg. Szczególnie rażące dla mnie jest brak egzekwowania przez INTERCITY kar umownych od CARGO za awarie zdekapitalizowanych lokomotyw, które są wynajmowane do obsługi składów TLK. Dowodzi to także , że podział PKP na odrębne teoretycznie podmioty jest pozorny, bowiem wszyscy starają się sobie nie szkodzić w ten sposób – iż jedni drugich kryją.
Mimo wszystko lubię te nasze koleje żelazne. Zatem pasażerom życzę aby pociągi się nie spóźniały, pracownikom by nie musieli zapowiadać opóźnień przez megafony, a naszym czytelnikom – jak najmniej relacji o opóźnieniach . A wszystkim – z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia i Nowego 2014 Roku – wszelkiej pomyślności zarówno w życiu osobistym, jak i zawodowym.