Nie rozwalajcie nam pieców

  

Od dłuższego już czasu kolejowe wróbelki ćwierkają o planach wyburzenia budynku dworca PKP w Szczebrzeszynie. Jest to stuletni, drewniany obiekt o walorach historycznych, który wybudowany został jeszcze przez Austriaków. Jego zniszczenie w majestacie prawa będzie aktem wandalizmu i barbarzyństwa, ale nie o nim tym razem będzie ta moja historia. Pretekstem do napisania tego tekstu jest zachowany wewnątrz obiektu stary, węglowy piec. Chyba jeden z ostatnich dworcowych na Zamojszczyźnie. No może jeszcze na dworcu w Werbkowicach się coś takiego znajdzie. Ten szczebrzeszyński kaflowy piec jeszcze na początku naszego wieku był rozpalany w zimie, dzięki czemu dworcowa poczekalnia zapełniała przyjemny klimat osobom oczekującym na pociągi. Sam akurat nie mam wyraźnych wspomnień związanych z tym miejscem, ale słyszałem wiele relacji. O samym Szczebrzeszynie obiecuję jeszcze coś napisać, a prawdę mówiąc nie mam pewności czy ten budynek jeszcze tam stoi. Na pewno dworzec w Szczebrzeszynie  zasługuje na odrębne  opracowanie. Teraz jednak skupię się na bardziej znanych mi piecach z innych stacji. A okazja jest nie przeciętna. Od prawie dwóch miesięcy dokuczają nam silne mrozy a pociągi, głównie  te INTERCITY często się spóźniają lub jeszcze częściej zostają odwoływane i zainteresowani muszą  na wietrze i mrozie oczekiwać na zastępcze autobusy. Co tu mówić o piecach jak na przykład w takim Szczebrzeszynie nie ma gdzie się przed śniegiem schronić. W starej oponie? Czy może kolejowym wychodku? Na niektórych przystankach przynajmniej zamontowano wiaty, ale marny z nich pożytek w taka aurę jak obecnie.

Początek stycznia 2017 r. przyniósł załamanie w ruchu pociągów dalekobieżnych nie tylko na Zamojszczyźnie. Zdarzały się i takie dni, kiedy w Podkarpackim Zakładzie Intercity sprawna była tylko jedna lokomotywa gama. Składy były ciągle odwoływane na odcinkach prowadzonych trakcją spalinową. W przypadku pociągu IC MATEJKO wszystko zaczęło się wieczorem, 5.01.2017 r, kiedy z powodu awarii lokomotywy zawrócono pociąg zestawiony aż z 3 wagonów wypełnionych  pasażerami do Rzeszowa Głównego i zamiast niego uruchomiono autobus. Od święta Trzech Króli normą stało się odwoływanie tego pociągu na odcinku: Rzeszów – Zamość – Rzeszów i dopiero od kilku dni MATEJKO zaprzestał odwalać te bohomazy i  jak przystoi Mistrzowi  grzecznie kursuje  po torach. Pytanie: ile potrwa ten dobrobyt? Tydzień, dwa? Mogę przyjmować zakłady. Oczywiście fanaberie gamy skutkowały gwałtownym spadkiem frekwencji i jak donoszą nasi korespondenci – w wagonach obecnie zrobiło się pusto. Przyczyny całych tych perturbacji nie są zbyt skomplikowane. Nowe – stare bo już nie takie dziewicze, lokomotywy serii SU160 stworzone przez Zakłady PESA nie nadają się do eksploatacji i powinny czym szybciej zostać odstawione w krzaki dla dobra pasażerów , jak i samych kolejarzy. Oczywiście teraz, przez kilka dni jeżdżą, ale idę o zakład, że za tydzień znów zastrajkują bo przyjdzie odwilż i  zaczną  się cyrki z autobusami. Sprawa będzie przez nas jeszcze wielokrotnie wałkowana a i tak na dłuższą skalę nic się nie mieni. Chcesz jechać pociągiem to musisz poczekać na autobus, bowiem komunikacja autobusowa nie wyrabia się w rozkładzie ułożonym z myślą o ruchu pojazdów szynowych. Z jednej strony – cieszymy się, że pociągi jeżdżą szybciej, szczególnie iż niedawno wyremontowano u nas spory odcinek torowiska. Autobusy do poszczególnych stacji czy przystanków dojeżdżać muszą przecież drogami bitymi, nakładając niejednokrotnie sporo kilometrów, co rzutuje na zerwanie planowanego dla pociągów rozkładu jazdy. O ile z Zamościa wyjazd jest względnie punktualny gdyż opóźnienie nie przekracza z reguły 10 minut ( generuje je konieczność obsługi przystanków  Wschód i Starówka  ) , to na dalszym biegu już  znacznie wzrasta. Na przykład: w Biłgoraju osiąga już czas równy  godzinie, by w Rzeszowie dobić do dwóch. Podróżni oczekujący na MATEJKĘ muszą czekać na niego na mrozie, zarówno w Szczebrzeszynie, Zwierzyńcu, Tereszpolu czy Biłgoraju jak i w samym Zamościu. Co prawda mamy w Zamościu na dworcu przy ul. Szczebrzeskiej poczekalnię, ale zamknięta jest ona na cztery spusty. Myślę, że nawet nieogrzewana  mogła by czasami ulżyć ludziom czekać na autobus. PKP INTERCITY jeszcze wiele razy nas zaskoczy, szczególnie przy niekorzystnej aurze. Co prawda PKP PLK się zlitowała i posadowiła dwie wiaty na peronie, ale w zimie marny z nich będziemy mieć pożytek. Owszem, w okresie letnim spełnią nasze oczekiwania ale nie teraz, niestety. Budynek dworca należy do Urzędu Miasta, który tłumaczy się brakiem kasy na jego remont. Trzeba jak najszybciej tę sprawę rozwiązać, ponieważ kiepska to jest wizytówka Zamościa. Sporo podróżnych jeździ przecież pociągami Przewozów Regionalnych, które praktycznie kursują bez żadnych perturbacji, ale ludzie też często dłużej czekają, na przykład turyści przyjeżdżający odwiedzić nasze zoo – obserwowałem takich również w okresie zimowym. Ogród zoologiczny jest przecież ogromnym generatorem ruchu turystycznego i również w porze zimowej stanowi atrakcję. Przyciąga mieszkańców  stolicy województwa.  Przy dużym oblodzeniu dróg najwygodniej jeździ się do zoo koleją Zamknięta na cztery spusty poczekalnia jest marną wizytówką miasta. I to powinna być wystarczająca argumentacja dla gospodarzy grodu, żeby coś z tym fantem zrobić, ponieważ nie o samą kolej w tym chodzi, aczkolwiek naświetlę  to wszystko jeszcze z punktu widzenia kolejowego.

Te nieprzyjemne okoliczności klimatyczne przywołują u mnie pewne wspomnienia. Działo to się ponad 20 lat temu, a dokładnie na przełomie listopada i grudnia 1993 r. Zima wtedy zaczęła się wcześnie i była mroźna i śnieżna. Aura bardzo podobna do współczesnej, z tym, że już pod koniec listopada mróz, śnieg i wiatr – jak w styczniu. W tym okresie jako student dorabiałem w roli ankietera Głównego Urzędu Statystycznego i zostałem skierowany do przeprowadzenia badań ankietowych na terenie kilku miejscowości zlokalizowanych w granicach obecnego powiatu tomaszowskiego. W tamtym okresie  powiatów nie było ale za to mieliśmy województwo zamojskie. Chcąc – nie chcąc, pewnego bardzo mroźnego ranka musiałem zwlec się z łóżka w rodzinnym domu w Zamościu i udać się do miejscowości Hrebenne. Na termometrze rano ponad – 20 stopni! Powietrze rześkie, dzień zapowiada się słonecznie, a ja maszeruję na zamojski dworzec. Z Zamościa wyjeżdżam o 7.03 poć. rel. Hrubieszów – Stalowa Wola Rozwadów w postaci SP32 i 3 wagonów Bh, szczelnie napełnionych podróżnymi. W Zawadzie sporo wysiada, tak jak ja i biegiem  do sąsiedniego składu rel. Warszawa Zach. – Bełżec w postaci SP32 i trzech klas: dwójki, jedynki, dwójki – wszystkich  z przedziałami. Ludzi sporo, trudno wręcz znaleźć wolne miejsce. Pociąg rusza już o 7.20 a Rozwadów jedzie  za nami do Zwierzyńca w odstępie piętnastominutowym. Od Zwierzyńca podróżnych w wagonach ubywa, a w Suścu wysiadają  chyba wszyscy. Mam wrażenie, że do Bełżca jadę w opuszczonym pociągu – widmo. Przez okno podziwiam piękne leśne krajobrazy. W samym Bełżcu oprócz mnie wysiadają  jeszcze chyba tylko dwie osoby. Najpierw biegnę do sklepu po drożdżówki a potem krążę trochę po stacji, gdzie manewruje jakaś SM48. Wagonów towarowych jest sporo. Zimno, więc kieruję się do stojącego w oddali składu z lokomotywą SP42 na czele. Ten pociąg jedzie do Przeworska i składa się z czterech wagonów a każdy jest inny. Nie pamiętam już dokładnie układu ale ryflak, bonanza, dwójka przedziałowa oraz mieszaniec kl. 1 – 2. Podróżnych sporo ale znalazłem nawet wolny przedział kl. 2, gdzie w spokoju mogę  przygotować się do pracy. Z każdej szczeliny w wagonie unoszą się kłęby pary. Jest ciepło, ale nie gorąco a syk w instalacjach nawet mi przeszkadza. Wkurza mnie. W końcu o 10.12 ruszamy leniwie na południe. Przez okno jeszcze fajniejsze widoki niż wcześniej przed Bełżcem. Sosny przykryte białymi czapkami, gdzie nie  gdzie szybują wypłoszone skrzydlate drapieżniki: jastrzębie lub myszołowy. W Lubyczy Królewskiej wysiada kilka osób, tyle samo wchodzi do wagonów. Pociąg sunie się dalej sennie jakby był ciągnięty przez konie. Kulig na całego a w wagonie kłęby pary. Z rzadka maszynista zatrąbi i tylko czasami dochodzą do mnie wibrujące dźwięki silnika SP42. W końcu wtaczamy się na zasypaną  śniegiem stację Hrebenne.

Przed pamiętającym jeszcze ostatniego cara budynkiem dworca stoi grupka ludzi. Dyżurny ruchu wyprostowany na baczność. Z lewej strony od pociągu ogromna, metalowa i stylizowana tablica z nazwą stacji. Z prawej strony spora sterta węgla. A na wprost – prehistoryczny dworzec niczym ze stuletniej pocztówki. Taki widok zastaję  po opuszczeniu wagonów, z których ciągle  przez każdą szczelinę wydobywają się kłęby pary. Tylko parowozu mi tu brakowało, fakt, iż kilka lat wcześniej przyjechałem tu pociągiem prowadzonym przez kopciucha. Chyba nic się nie zmieniło od tamtego czasu, z tym, że wtedy było upalne lato i trudno porównać wrażenia. Dworzec zasypany śniegiem a z dachu zwisają ogromne sople. Niestety, nie mam czasu na głębszą refleksję bowiem muszę czym prędzej przemieścić się do centrum miejscowości. Dyżurny lizakiem podaje sygnał do odjazdu i wibrator ostro rusza w kierunku Siedlisk i Werchraty. Ja w tym czasie już jestem na tyłach dworca i udaję się oblodzoną, leśną drogą do najbliższych zabudowań, które mam wskazane na liście jaki dostałem od pracodawcy. Wędrując lasem jeszcze długo słyszę stopniowo gasnący  charakterystyczny dźwięk silnika lokomotywy. Na szczęście brak opadów, nie ma wiatru więc maszeruje się przyjemnie leśnym, śnieżnym duktem. Kiedy już dochodzę do centrum to najpierw słyszę a potem widzę przejazd następnego pociągu z tym, że w przeciwnej relacji: Przeworsk – Bełżec, w Hrebennym planowo  o 11.13. Skład analogiczny: SP42 i 4 klasy, również w kłębach pary. I kto tu mówi, że kopciuchów nie ma! Są , tylko ekologiczne. Przez cały dzień wizytuję kilka gospodarstw domowych, gdzie przeprowadzam stosowne ankiety, wypytując o różne aspekty związane z gospodarką rolną oraz aktywnością ekonomiczną. Wszędzie bywam bardzo gościnnie podejmowany. W trakcie przeprowadzania wywiadu w pewnym gospodarstwie podrywam się gwałtownie z fotela. Ogromny łoskot oznacza przejazd pociągu osobowego z Bełżca do Przeworska, o którym w ferworze zajęć zupełnie zapomniałem, a na dodatek nie spodziewałem się torów biegnących tuż za domem. To był skład planowo odjeżdżający z Hrebennego o 14.38. Okazuje się, iż domownicy doskonale znają rozkład jazdy pociągów, jak i kolejowe realia. Bałaj  jest tu jedynym oknem na świat, a przez długie lata były czynione starania o budowę peronu w centrum miejscowości, niestety kolej broniła się przed tym wszelkimi metodami i to skutecznie. Pomyśleć, że co jak co, ale we współczesnych czasach nie było by z tym problemów. Gorzej z Bałajem ale peron by mieli. Życie nie rozpieszcza. Dowiaduję się, że ponoć pociągi czasami zatrzymują się nieformalnie na  wiosce. Trzeba wiedzieć kiedy i z kim jechać. Za to ruch towarowy ponoć nie jest za duży. Bardzo rzadko coś tędy jeździ. Zbliża się zmrok a ja muszę odwiedzić jeszcze dwa gospodarstwa. Na szczęście wioska nie jest zbyt rozległa, ale jeszcze trzeba dotrzeć na dworzec znajdujący się na uboczu w środku lasu. Jedno z domostw jest usytuowane w pobliżu cerkwi, gdzie musze się wspinać, po stromej i oblodzonej drodze. Do drugiego trzeba się przemieścić w stronę granicy, boję się, iż przekroczę ją nieopatrznie. Ten drugi dom okazał się być w praktyce…ziemianką, ale całkiem  przytulną!  Nie można narzekać na warunki w niej panujące. W końcu mogę udać się na stację, ale jest już zupełnie ciemno. Brodzę w śniegu  idąc  jakąś drogą biegnącą częściową przy torach ale w pewnym momencie muszę wejść na torowisko. Na szczęście stacja jest dokładnie oświetlona i doskonale widoczna z daleka. Przypuszczam, że nic mnie tu nie rozjedzie, co najwyżej wilki rozszarpią. Gdzieś w pobliżu wyje  pies, a może to….basior? Nie ma chwili na zastanowienie,  przemieszczam się powoli a nie chciał bym utkwić na takim pustkowiu. Lisów to już kilka widziałem przy torach. W końcu dochodzę do stacji, ale tu niespodzianka. Muszę zeskoczyć z torów, ponieważ…. pociąg na horyzoncie! Na szczęście zawraca. Okazał się być lokomotywą SM48 z Bełżca. Tamara przyprowadziła 1 węglarkę z węglem, którą podstawiła na rampę, po czym zmyła się z powrotem. A mi do pociągu zostało już niecałe pół godziny. Na szczęście do dyspozycji mam dosyć  przestronną i solidnie  nagrzaną poczekalnię! I to jest to, czego mi było trzeba. Na zewnątrz ponad – 15, a w środku przyjemne ciepło.  Nabywam bilet do Zamościa, który musi być wypisany ręcznie, ze względu na liczne przesiadki i odpoczywam.Rozbieram się i siadam na ławce. Nic mnie nie obchodzi. Czas na relaks. Bardzo znośne warunki jak na miejsce na końcu świata, gdzie diabeł mówi dobranoc. Jest schludnie i czysto, nikt mnie niepokoi. Pociąg ma być planowo o 18.13 ale łapie kwadrans opóźnienia o czym informuje mnie dyżurny ruchu będący jednocześnie kasjerem. W końcu wjeżdża skład,  którym zabieram się do Bełżca. Na czele oczywiście kociołek, który tym razem donośnie wibruje przecinając ciszę leśną. Nie ma wielu podróżnych, jedzie się wolno, sennie i spokojnie. Nawet pary mało w środku ale przedział nagrzany.

W Bełżcu czekam planowo godzinę do odjazdu następnego składu udającego się w kierunku Zawady. To rzeźnia rel. Bełżec – Warszawa Zach z wagonami do Kędzierzyna Koźle odczepianymi na stacji Zwierzyniec Towarowy. Na początku udaje się do poczekalni gdzie oczywiście huczy rozpalony do czerwoności piec węglowy, ale nie zagrzeję tu długo miejsca ponieważ pomieszczenie jednak jest ciasne i kręci się tam sporo ludzi. Drzwi na wylot z obu stron. Ciągle ktoś nimi  przechodzi, kolejarze też latają jak szaleni. Nie podoba mi się ale z drugiej strony: czekać tu można jakby co, chociaż i miejsc siedzących mało Ja nie muszę tu przebywać, ponieważ mój pociąg jest już dawno podstawiony. SP32 i 6 klas. Fifty – fifty: Stolica i Śląsk, jednak w warszawskiej części większe napełnienie, z tym, że nie ma dużo ludzi. Ruszamy punktualnie o 19.45, po drodze niewielka wymiana podróżnych, głównie się dosiadają. W Zwierzyńcu Towarowym odczepiają część kędzierzyńską usytuowaną na końcu składu. Na początku z boku 5 pudeł, które przybyły z Hrubieszowa. I ten skład właśnie na nas najeżdża od tyłu.  W Szczebrzeszynie mijamy osobowy rel. Zamość – Kraków Płaszów i wtedy widzę jak z  komina niewielkiego drewnianego budyneczku dworca uchodzą kłęby dymu. Piec w poczekalni buzuje na całego – wyobrażam to sobie, kojarząc niewielkie pomieszczenie pełniące tę funkcję. W końcu dojeżdżam do Zawady gdzie muszę opuścić przytulne wnętrze przedziału, ale nie martwię się tym za bardzo. Po prostu udaję się czym prędzej do  bardzo znajomej mi poczekalni, gdzie zajmuję ulubione stanowisko na zapiecku, o którym już chyba kiedyś pisałem. Oj, jak tu przyjemnie, nie obchodzą mnie nawet manewry na zewnątrz. A w siarczystym mrozie  odbywa się  łączenie składów z Bełżca i Hrubieszowa i punktualnie o 22.09 jeden już pociąg wyrusza w kierunku Rejowca. Niegdyś kursował tu łącznik Zawada – Zamość wyruszający po 22 w stronę hetmańskiego grodu, ale odkąd uruchomiono bezpośrednie połączenie po 17 z Bełżca do Zamościa pociąg ten został skasowany ze względu na niską frekwencję. Nie mogłem nim wracać ponieważ z Bełżca wyrusza planowo na pół godziny przed przyjazdem Bałaja. Taki urok, słyszałem, że to na złość ułożyli  ponieważ ktoś  ważny  z Podkarpacia nie lubił się ze swoim odpowiednikiem z  Lubelszczyzny i chodziło o to, żeby Bałaje wozili swoich po swojej linii. Współczesne realia mamy  analogiczne, zmieniły się tylko nazwy i pieczątki. Trudno, trzeba poczekać na HETMANA, ale nie długo. Punktualnie o 22.35 objawia się w całej okazałości, z osiem pudeł, a ja ładuję się do wagonu barowego gdzie jeszcze kupuję herbatę i tak kończy się moja pierwsza zimowa wyprawa urzędowa. Co prawda powrotna podróż troszeczkę się dłużyła, ale czekałem na przesiadki w godziwych warunkach, więc nie mogę narzekać.

Już następnego dnia wybrałem się zatem na kolejną, statystyczną eskapadę, do Majdanu Nepryskiego. Dla niewtajemniczonych napiszę, iż miejscowość ta zlokalizowana jest w pobliżu stacji Długi Kąt. Na początku był mały zgrzyt, ponieważ nie miałem czym dojechać, czytaj: nie było tam pociągu. Ten o 7 to za wcześnie po tak pracowitym dniu poprzednim,  a z kolei na pociąg odjeżdżający z Zawady o 12.28 nie było łącznika z Zamościa. Ostatecznie, zostałem do Majdanu Nepryskiego wywieziony samochodem. Zrobiłem co trzeba i wieczorem ok 17 przemieściłem się z ręką na sercu na miejscową stację. Ciemno jak u murzyna, ani żywego ducha. Budynek dworca zamknięty na cztery spusty, chyba już wtedy nie było tu obsady dyżurnego ruchu, tak mi się wydaję. Na drzwiach wiszą kłódki, dochodzę do poczekalni i doznaję szoku. Drzwi otwierają się, a tam…cieplutko. Pali się w piecu. Pomieszczenie bardzo małe, mieszczą się tam może ze dwie ławki, ale kafle prawie czerwone. Świeci się jakaś przytłumiona żarówka, nastrój intymny. Na okienku kasowym wisi kartka, że bilety do nabycia w pociągu, ale to ciepło robi swoje. Przytulne gniazdko dla zbłąkanego wędrowcy. Pamiętam, jak dzisiaj , że siedziałem tam ponad pół godziny w oczekiwaniu na tę osobówkę, która po 17 wyruszała z Bełżca do Zamościa i zastanawiałem się kto mi tak pięknie napalił. Podejrzewałem krasnoludki, bo nikogo tam nie było w pobliżu. Ale Ameryka, myślałem. Ale mi dobrze. Jaka wygoda. Za przeproszeniem zapyziała stacyjka w krzakach, dworzec niczym barak, zamiast poczekalni  wnęka, ale na warunki nie można narzekać. Przespać  całą noc można w tej dziurze, tak przyjemnie. Bo co człowiekowi w zimie do szczęścia potrzeba? Ciepłego kąta. Domownicy myśleli, że zmarznę po drodze, nie wierzyli mi gdy im opowiadałem co widziałem i jak rozkosznie  mi tu było. Kultura europejska i bezpośredni pociąg do domu. Nie był zbyt zatłoczony ale na końcowej stacji w Zamościu  sporo podróżnych z 3 wagonów wysiadło.

I w końcu przyszedł czas na Susiec. Tą miejscowość zostawiłem na koniec, ponieważ stwierdziłem, iż najłatwiej tam będzie dojechać a duży dworzec PKP zagwarantuje mi znośne warunki oczekiwania na powrotny pociąg. I nie pomyliłem się oczywiście, wewnątrz poczekalni było ciepło niczym w saunie. Wręcz za gorąco. Powrót do Zamościa składem po 17 upłynął w przyjaznej i przyjemnej atmosferze. Sama praca wbrew pozorom bywała często stresująca i dogodne warunki dojazdu pozwalały na rozładowanie napięcia. Pewnego razu na przykład komputer wylosował do badania 92 letnią staruszkę. Ankieta dodatkowa i pytania dotyczyły szeroko rozumianej strefy aktywności erotycznej. Czy z mężem czy bez męża? Babka pomieszkiwała w kurnej chacie zamkniętej oczywiście na cztery spusty. Sytuacja kłopotliwa, a na dodatek idiotyczne pytania. Walę więc do sołtysa, sołtys ściąga syna, pojawia się jeszcze sąsiad. Znają oni obejście i jakimś cudem lądujemy całą grupą przed leciwą respondentką  siedzącą w piernatach na łóżku. Zobacz kogo Ci przyprowadziliśmy – śmieją się wszyscy, a kobita zaintrygowana.  Zapowiada się przedstawienie. W normalnych warunkach sam bym wypełnił ankietę, bowiem staruszka zupełnie nie kontaktowa i trudną ją też jest podejrzewać o jakąś nadzwyczajną aktywność w sprawach damsko – męskich.  Tymczasem muszę improwizować bo publika słucha. Przemówienie trwa kilka minut, opowiadam o państwie, statystyce i ważności badań. Streszczam z przejęciem o co chodzi. Wszyscy kiwają głowami, aż w końcu u  babki  następuje olśnienie. Sprawia wrażenie , jakby załapała, widzę błysk w czerwonym oku. Łapie sołtysa za rękę i tak powiada: musi to nasz Zenek! No i na tym się skończył wywiad. Tamtego  w Suścu też sporo emocjonujących ankiet było, aczkolwiek w pozytywnym znaczeniu. Pamiętam na przykład bardzo sympatyczną panią doktor, którą przepytywałem w gabinecie lekarskim. Ogrom wrażeń, także byłem bardzo zadowolony, że mogłem  w godziwych warunkach powrócić do Zamościa.

A teraz współczesny obrazek z soboty, 28.01.2016 r. z godz. 16. Na tor 1 wjeżdża REGIO KASZTELAN do Lublina. Na peronie stoją dwie   osoby, jedna wsiada a druga ją odprowadza. Wewnątrz ułana też pustki. Wolna sobota. Po parkingu dla taksówek krząta się młoda dziewczyna, która okazuje się być Ukrainką, dobrze mówiącą po polsku. Straszne u Was dziadostwo w Zamościu, daleko Wam do poziomu naszej kolei.  A o co chodzi – pytam się. A czy jest tu jakaś poczekalnia? Nie ma – odpowiadam. To znaczy jest ale nie czynna! No właśnie, nawet nie ma gdzie usiąść. No ale są ławki na peronie, polecam przyjezdnej, pod wiatą. Nie chcę tam siadać bo jeszcze zamarznę. Wolę już tu postać. A dokąd pani jedzie? Przyjechałam pociągiem z Lublina o 15.37 i mają po mnie przyjechać, ale muszę jeszcze trochę poczekać. Miałam kupiony bilet na Ukrainie, ale tylko do Zamościa. Nie wiedziałam, że są jeszcze inne przystanki bo bym do centrum pojechała. No nic pani nie pomogę, trzeba stać. U nas to nie do pomyślenia, żeby poczekalni na głównej stacji nie było…

No właśnie, a u nas to nie do pomyślenia, żeby poczekalnia działała nawet na większej stacji. Wcale nie chodzi mi tylko o ten nieszczęsny dworzec w Zamościu przy ul. Szczebrzeskiej i o trwający już od pewnego czasu spór między Posłem a Prezydentem o tym czy otworzyć czy nie otworzyć. Najgorsze w tym wszystkim jest to, iż nie jest to przypadek odosobniony. No bo gdzie znajduje się najbliższa, działająca i ogrzewana poczekalnia. W Lublinie i w Chełmie, chociaż tę drugą chyba też ponoć chcą zamknąć. A standardem obsługi podróżnych są te nieszczęsne, plastikowe wiaty, które w zimie są o dupę potłuc. W Biłgoraju nie ma drogi dojazdowej do peronu, trzeba brnąć w błocie, ale stawia się nowe ławki. Gdzie indziej stawia się wiaty – bardzo dobrze, ja nie mam nic przeciwko temu, tylko niech do kogoś  w końcu tam na górze dotrze, że ten klimat wcale tak się u nas nie zmienia i że zimy mamy ostatnio ostre. W trakcie chłodów są również okresy wzmożonych przewozów, na przykład: Boże Narodzenie czy Ferie. Dodatkowym argumentem niewątpliwie jest duża awaryjność lokomotyw spółki PESA. A co zrobić? Nie wiem?

„Miły Panie my prostacy, a cóż wiemy – nieboracy”.

W końcu jest tylu fachowców w centrali PKP. Może jakiś fundusz na uruchamianie ogrzewanych w zimie poczekalni w okołodworcowych budynkach, tak, żeby uniknąć sytuacji z jaką mamy do czynienia w Zamościu.

„Ksiądz pana wini, pan księdza,
A nam, prostym, zewsząd nędza”.

Chodzi mi o to, żeby po prostu opłacało się w takie obiekty inwestować ale tylko w tej części, która bezpośrednio związana będzie z obsługą ruchu podróżnych. Nie  o remonty kompleksowe budynków, ale, żeby  zrobić dobrze marznącym na mrozie ludziom. Rozwiązania systemowe powinny być takie, żeby nawet opłacało się rozpalić ten nieszczęsny piec kaflowy w Szczebrzeszynie z zapychanym już na pewno  przewodem kominowym. W przeszłości podobno bardzo dobrze ciągnął!  I proszę mi tutaj nie pieprzyć ( miałem bardziej dosadnie napisać ) o smogu. W latach osiemdziesiątych jeździły parowozy i nikomu to nie przeszkadzało. Mówi się dużo o paleniu węglem w piecach, a nie nagłaśnia o zwiększającym  się z roku na rok ruchu samochodów osobowych, których ciągle przybywa. A walczyć z tym można też przy udziale komunikacji publicznej nie tylko w skali makro jak w Warszawie czy Krakowie ale i w skali mikro. A żeby działała ona tak jak Pan Bóg nakazał, to pomyśleć trzeba o poprawie standardów obsługi w zimie na wielu  stacjach, przynajmniej tych węzłowych i końcowych. I koło się zamyka.