Antycypacja

  

„Zawiadamia się poróżnych obywających lot do Warszawy, że na fniosek przeczstawicela jednostki siapierskiej lot zostanie przełożony na dzień utrejszy. Przepraszamy i do zobaczenia utro na pokładzie samaliotu”

To zapowiedź na lotnisku w Bangkoku  z serialu Zmiennicy w reżyserii  Stanisława Barei, odc. 6 pt. „Prasa szczególnej troski”.

„Uwaga, uwaga, zawiadamia się podróżnych, że odlot samolotu do Krakowa zostaje przełożony na dzień jutrzejszy. Informujemy ponadto, że za 18 minut odchodzi z Dworca Centralnego express Wawel relacji Kraków. Różnice ceny biletów obojga relacji wypłaci kasa centralna LOT w Warszawie po przedstawieniu biletu kolejowego oraz ostemplowanego w krakowskiej ekspozyturze LOT biletu lotniczego. Życzymy szczęśliwej podróży.” A to zapowiedź z Okęcia  z filmu j.w. odc. 5 pt. ” Safari”. W tle  widzimy biegnący na postój taksówek  tłum podróżnych z ciężkimi walizkami.

Zmienników nakręcono w 1986 r. Scenariusz napisany został przez Stanisława Bareję oraz Jacka Janczarskiego, a serial wyjątkowo trafnie przedstawia realia  lat 80 – tych i w doskonały a zarazem  dowcipny sposób pokazuje absurdy schyłkowego okresu PRL. Ale czy na te dzieło patrzeć należy tylko w aspekcie historycznym? Uważam, że nie, bowiem zawartych w nim jest sporo prawd uniwersalnych a także pokazana nasza narodowa  mentalność. Mamy inne czasy, zmienił się  system, ale układy i kolesiostwo  liczą się tak samo a może i bardziej niż w przedstawionym przez autorów produkcji okresie.  Może jesteśmy bogatsi, mamy lepszą technikę czy bardziej nowoczesną komunikację ale pewne problemy jak były –  tak są doskonale zakonserwowane i co najgorsze: nie zanosi się na jakąkolwiek zmianę w najbliższej perspektywie.

 Pytanie: czy dzisiaj można by nakręcić taki serial odnoszący się do czasów współczesnych dla niektórych czytelników będzie  retoryczne, ale dla mnie odpowiedź jest oczywista.  Nie można, ponieważ brakuje takich artystów jak Bareja czy choćby aktorów występujący w jego filmach. Natomiast, z przykrością należy stwierdzić, iż współczesnych absurdów jest aż nadto. To nie jest kanał filmowy, dlatego skupię się na sztuce przeniesionej z życia, na zdarzeniach zaobserwowanych  w ciągu ostatnich kilku dni  w okolicznościach  związanych  z podróżami.

Nie ukrywam, że kiedy po raz pierwszy oglądałem Zmienników w roku 1988  najbardziej rozśmieszały mnie sceny kolejowo – lotnicze, szczególnie zapowiedzi dotyczące pociągów czy samolotów. Gong w formie uderzenia łyżeczką o szklankę od herbaty czy w butelkę wódki wiszącą na sznurku. Kryśka przynieś szklankę dźwiękową z magazynu bo się stłukła, to już trzecia w tym tygodniu…Pobudzało to moją wyobraźnię, a były przed laty takie śmieszne sygnały dźwiękowe np. w Zawadzie, które przypominały jęk zarzynanej kury a i współcześnie  by się pewnie też kilka przykładów znalazło. Ot, chociażby stoję sobie nie dawno na przystanku Zamość Starówka  a tu odbywa się  zapowiedź wjazdu pociągu.  Czy z uprzednim dzwonkiem czy bez dzwonka to nie pamiętam, bowiem  skupiłem się  na przebiegu, który był  dosyć  zabawny i strasznie mnie zaintrygował. Od razu skojarzyłem sobie serial, ale już nie pamiętam, który odcinek – jeden z początkowych. Jest tam scena, w której pokazano stanowisko do zapowiadania na Dworcu Centralnym w Warszawie obsadzone przez spikerkę, która mówi zupełnie niewyraźnie. „Hmmm, ach. hm, fffy, hhhm, ffchy”. „No słyszy  Pan, pociąg z Berlina odjedzie z opóźnieniem”. Tutaj podobnie – co prawda męski głos, ale bardzo cichy, a na dodatek  głośnik jest już sam z siebie wyjątkowo wyciszony, tak, że praktycznie zrozumiałem tylko jedno słowo: pociąg. Reszta była wyszeptana i zupełnie niezrozumiana mimo, że natychmiast  się poderwałem i podbiegłem pod megafon. Prawie wlazłem na słupa, ale i tak nic nie zrozumiałem. Intymnie się zrobiło, to fakt, ale czy przyjedzie czy opóźniony czy kocham cię – za cholerę nie usłyszysz. Trzeba pouczyć spikerów, żeby na Starówce się wydzierali do mikrofonu albo wstawić tam syntezator zapowiedzi.

Podróż ułanem z Zamościa zapowiadała się bardzo komfortowo. Na Starówkę podjechał pusty, razem ze mną wsiadła jeszcze jedna osoba – przedstawiciel młodzieży. Jak zwykle najwięcej ludzi wparowało na głównym, ale i tak było to raptem z 10 sztuk. Widać, że mentalność zamojska jest też rodem z ubiegłej epoki – każdy dmucha na zimne i woli przyjechać na Szczebrzeską, gdzie od zawsze był dworzec. Patrząc na wydarzenia z przełomu roku – nie dziwię się  ludziom wcale. Pusto po drodze – koniec tygodnia. Jednak na wstępie kierownik pociągu zaznaczył, że w Rejowcu będzie przesiadka. Od razu antycypowałem, że wydarzy się coś niedobrego. Im bliżej stacji węzłowej tym bardziej człowiek rozbił się podekscytowany. Konduktor informował o przesiadce każdego pasażera przy zakupie lub sprawdzaniu biletów. I w tym miejscu należy zaznaczyć, że znakiem współczesnych czasów jest bardzo przyjazne podejście do klienta ze strony załogi, ale trzeba też podkreślić, iż to jest charakterystyczne głównie dla Lubelskiego Oddziału Przewozów Regionalnych, a już niekoniecznie dla INTERCITY – o czym będzie później stosownie napisane.

Moje podejrzenia się częściowo sprawdziły, bowiem w Rejowcu pociąg nasz wjechał na tor przy peronie pierwszym, a jednostka elektryczna do Lublina stała przy peronie drugim. Oczywiście z szynobusu wyroił się  tłum , niektórzy z walizkami i tobołami w pośpiechu , po czym stado podróżnych skierowało się natychmiast do niewygodnego przejścia podziemnego rodem z poprzedniej epoki. Oczywiście od razu ten obrazek mnie rozśmieszył, bowiem skojarzyłem sobie cytowaną już tutaj na wstępie scenę ze Zmienników, kiedy ludzie z tobołami rzucili się na lotnisku do taksówek. Prawie pełna analogia, kiedy tylko bus z Chełma się zatrzymał, głos w megafonie, nawiasem mówiąc bardzo wyraźny ,  kobiecy – zmysłowo zapowiedział, że pociąg do Lublina właśnie rusza, co wyraźnie podkręciło tempo maratonu. Zdążyli jednak wszyscy, a najśmieszniejsze w tym, że maszynista z konduktorem też lecieli, czyli  teoretycznie jechaliśmy na jednym wózku, a w zasadzie na kilku ale w jednej grupie. Nawet  osoby niezorientowane w topografii okolicy poddali się natychmiast presji większości, śpiesząc w ślad za resztą. Już jak się wszyscy rozlokowali, pojawiło się pytanie o przyczynę takiego stanu rzeczy. Odpowiedź była błyskawiczna i pojawiła się natychmiast ze strony obsługi: brak sprawnych szynobusów. A zasadność zapytania nie wzbudziła niczyjej wątpliwości….

Od Rejowca do Lublina podróżowaliśmy legendarnym EN57-1333, nie mylić z 1313 – tak oznaczona była taksówka – duży fiat w Zmiennikach. I w tym miejscu przez przewoźnika popełniony był i dalej jest popełniany błąd. Przejście z dosyć wygodnego i wyciszonego ułana (SA134) do zdezelowanego kibla (EN57) stanowi zbyt duża terapię szokową. Jak już koniecznie się mamy przesiadać to proszę w Rejowcu nam podstawiać turbo – kibla, czyli jednostkę zmodernizowaną. Podróżuję się nim względnie przyjemnie czego nie można powiedzieć o tradycyjnym kiblu. Wystartował z Rejowca tak gwałtownie, aż kierownik dający sygnał do odjazdu przewrócił się na podłogę. Huk niczym w odrzutowcu, może trzeba pasażerom zafundować jakieś zatyczki do uszu. Sam siedziałem jak trusia, na dodatek oprócz hałasu po pokładzie rozchodziła się nieprzyjemna woń, dosłownie z kibla. Może miejscowi są przyzwyczajeni jeździć nim na przykład z Trawnik do Lublina ale dla podróżnych  z ułana w Rejowcu nastąpiło dosłownie porównanie dwóch systemów. Nie bądźcie  Peweksami Panie i Panowie z PR, to chyba Stanisław Tym coś podobnego powiedział, ale podobne  odgłosy docierały do moich uszu z pokładu pociągu, o ile oczywiście przebiły się przez hałas pracy silnika. Ale niewygodny ten wagon, narzekała siedząca obok mnie pasażerka. Dlaczego nie jedziemy szynobusem, chyba się zepsuł? Słucham? Proszę głośniej, bo nie słyszę! Babciu zobacz,  tam pisze, że pociąg  wyprodukowany w 1968 r. A przecież jest ustawa, która zabrania propagować symbole PRL-u? Dociekała jakaś stosunkowo młoda pasażerka. Niestety, takie były wrażenia, a sam niemal ogłuchłem i dlatego w drodze powrotnej ( a miałem być stosunkowo krótko w Lublinie i ten czas jeszcze skróciłem ) postanowiłem jechać do Rejowca turbo – kiblem i tam poczekać godzinę na przesiadkę do ułana. Tak też uczyniłem i okazało się, że zupełnie słusznie. W planie KANCLERZA do Rejowca przyjechał opóźniony zresztą o 15 minut ten sam EN57-1333, którym jechałem wcześniej. A podróż turbo – kiblem, odj. 15.50 z Lublina Północnego uważam za dosyć komfortową. Oczywiście przejazd  1333 też może stanowić dużą atrakcję dla miłośnika kolei, ale to już okazyjnie, specjalnie trzeba jechać, odpowiednio ubrać i przygotować psychicznie a nie tak w drodze do i z pracy. Ciekawi mnie też jakie wrażenia z podróży kiblem zamiast szynobusu będą mieć osoby niepełnosprawne lub o zmniejszonej ruchliwości a także podróżni z większym bagażem ręcznym. Przecież w każdym rozkładzie jazdy wskazany jest pojazd niskopodłogowy. A może to ja  naoglądałem się tych starych seriali i teraz mam takie głupie wymagania i roszczeniową postawę?

A proszę bardzo – inni redaktorzy okazywali  niedawno swoje niezadowolenie na boxie z podróży koleją : „Z około 30 osób oczekujących na pociąg mniej więcej 20 kręciło się albo po jednej albo po drugiej stronie torów w oczekiwaniu na pociąg”. A tymczasem pociąg nie nadjechał. Działo się to w ubiegłą niedzielę w dniu 29.06, tj. w ostatnim dniu długiego weekendu związanego ze świętem Bożego Ciała. Wiele razy opisywaliśmy tutaj sytuację z odwołanymi w zimie pociągami INTERCITY do/z Zamościa. Główną przyczyną były awarie lokomotyw SU160. W ostatnim czasie maszyny jakby przestały się psuć i pociągi kursowały w miarę punktualnie. Dyskutowaliśmy nawet o tym na ostatnim spotkaniu miłośników kolei, aczkolwiek pojawiały się pewne antycypacje iż tak różowo być nie może i w końcu jakaś gamoń się zepsuje. No i wykrakały… Co prawda awarii nie było, ale pojawiły się zatory w okolicach Katowic, w rezultacie których pociąg ANTARES z Wrocławia do Rzeszowa przybył z opóźnieniem około 3 godzin co spowodowało jego odwołanie na dalszym odcinku do Zamościa z wprowadzeniem komunikacji zastępczej. Co za tym idzie na odcinku Zamość – Rzeszów odwołany został pociąg jadący w przeciwnym kierunku  do Poznania. Właśnie do podróży nim szykowały się na poszczególnych stacjach spore grupy podróżnych. Po pierwsze chaos informacyjny. Nikt nic nie wie. Pytania spływały nawet do mnie, a co ja mogłem zrobić – nic, tylko odradzić podróż. Swoim gościom zresztą już od dawna powtarzałem, żeby nie przyjeżdżać koleją. Samochodem, autobusem, rowerem – proszę bardzo, ale za żaden pociąg odpowiedzialności nie mam zamiaru ponosić i odradzam! Oczywiście, nie wszyscy mnie słuchali, co z perspektywy skończyło się dla mnie pozytywnie, gorzej z ich wrażeniami. Ja miałem dokładną relację nie ponosząc żadnego ryzyka, dlatego dla przyzwoitości muszę przynajmniej podzielić się z innymi tymi wrażeniami. Sam mistrz Bareja nie powstydził by się takich opisów…

Okazało się, że komunikacja zastępcza wyruszyła jednak z Zamościa względnie punktualnie. Czegoś się nauczyli, bowiem wcześniej dyspozytorzy załatwiali na ogół podróżnych jednym obiegiem autokaru, co w analizowanym przypadku przyniosłoby  opłakany skutek. I tak nie wszystkim było do śmiechu.  Co prawda opłacało się teoretycznie czekać na pojazd  zastępczy po szlaku  przejazdu. Pojawiły się za to innego rodzaju emocje. Było więcej chętnych niż wolnych miejsc. Z Zamościa i tak jechały dwa autokary. Tak się szczęśliwie złożyło, iż w każdym z nich rozlokowany został nasz specjalny tajny agent, który na bieżąco dzielił się wrażeniami. Pierwszy reporter wsiadł w Szczebrzeszynie.

„Siemiradzki na dwa autobusy, w Szczebrzeszynie 20 minut opóźnienia, jeden autobus pełen, drugi zapełniony prawie do połowy. Kierowcy oczywiście nie znają trasy i błądzą, szukając przystanków. Ale wkrótce będą mieli kłopot z głowy  w Biłgoraju wszystkie miejsca zajęte, a konduktor nie przewiduje przyjmowania stojących. W Zwierzyńcu zabrali ludzi bez biletów, ale od Biłgoraja tylko z biletami, a i tak braknie miejsc. Stojących nie przewidują. Nie wezmą wszystkich, dużo osób zostanie. Co do kierowcy i konduktora, to nie mają nawet mapy… Druga sprawa jest taka, że w miastach nie ma oznaczeń kierujących na stacje – Szczebrzeszyn jest tu wyjątkiem.”

Drugi reporter ulokował się w Biłgoraju – na szczęście wykupił bilet przez internet ze znacznym wyprzedzeniem. „W Biłgoraju do drugiego autobusu wpuszczani byli tylko pasażerowie mający bilet. Z pierwszego kierowca wyszedł i powiedział, że nie ma miejsc i nikogo nie wpuści do środka. Pasażerowie zirytowani faktem, że zamiast pociągu jest autobus zaczęli się kłócić z kierowcą, któremu puściły nerwy i odpowiedział co bardziej krewkim pasażerom, że zaraz wcale nie pojadą a następnie  uciekł do autobusu… Następnie  podjechał  drugi i nastąpiło wielkie zdziwienie – brak sprzedaży biletów. Ktoś zdążył w międzyczasie kupić przez telefon i wsiadł. Wśród narzekań i wulgaryzmów pozostawionych pasażerów udaliśmy się do Stalowej Woli, po drodze faktycznie pasażerowie pro publico bono pracowali jako nawigacja aby dojechać najpierw do Stalowej Woli Centrum później do Rozwadowa.  W Rozwadowie podział na te osoby które jechały dalej – zostały w autobusach, natomiast dla tych co mieli po drodze przesiadki (bądź wysiadali) przygotowano busa, gdzie musieli się przesiąść. Część osób z Rozwadowa bez biletów także posadzono w busie aby mogli kupić bilet. Autobusy pojechały bezpośrednio do Rzeszowa, natomiast my busem do Tarnobrzega, tam miałem przesiadkę przez co narobiłem trochę zamieszania dla konduktora, szczęśliwie dla mnie na miejsce dotarliśmy 20 minut przed TLK Staszic. W samym Tarnobrzegu czekało około 10 osób na KKZ co było dalej nie wiem, ale  raczej już w taką podróż się nie wybiorę jak dziś”.

Relacje reporterów praktycznie się pokrywają: „W Rozwadowie dodatkowy bus, no no. Pasażerowie, którzy wiedzą, jak dojechać na stację zostają nawigatorami. Ludzie strasznie narzekali na dojazd do stacji w Biłgoraju. Nawet miejscowi mają z tym problem – dziwna ślepa droga i brak oznaczeń. I narzekali na stan „stacji” – ludzie muszą przechodzić przez tory, ktoś niepełnosprawny dziś się zwłaszcza z tym mordował”.

A mówiłem: nie jechać pociągiem na spotkania w klubie miłośników kolei, ale nie słuchają…

 Jak nam  przekazano Siemiradzki w stronę Krakowa wystartował ostatecznie  z Rzeszowa z opóźnieniem, które łącznie wyniosło 1 godzina 50 minut. A autobusy na starcie wyjechały, prawie punktualnie. Obydwa autobusy jadące jako KKZ były zupełnie nieoznakowane – żadnej tabliczki informującej, co to jest i dokąd jedzie. Niezły cyrk! Chociaż redaktorzy dostrzegli też pozytywy. „Na plus należy policzyć, że informacja PKP IC na 40 minut przed godziną odjazdu miała pewną informację, że KKZ z Zamościa na pewno wyjedzie bez znaczącego opóźnienia. Co prawda na dwie godziny przed – takowej informacji nie było”. Drugi redaktor pisze: „Jednocześnie były także plusy takiej wycieczki z Biłgoraja do Stalowej Woli – poczułem się jakbym znowu był w szkole i jechał z wycieczką klasową na dwa autokary.”

Proszę, zawsze trzeba umieć dostrzec jakiegoś plusa, nawet jak jesteśmy osaczeni przez same minusy. A czego brakuje mi w tych opowieściach? Obrazka z dyżurni jak siedząca przed pulpitem  dyżurna ruchu wciska guzik, łapie za łyżeczkę i rytmicznie obija nią szklaneczkę z herbatką po czym wygłasza zapowiedź następującej treści: „Zawiadamia się podróżnych planujących  podróż z Biłgoraja do Poznania, że odjazd  zostanie przełożony na następny tydzień. Przepraszamy i  prosimy o wcześniejsze wykupienie biletów w przedsprzedaży. Podróżny pamiętaj, zapowiada się dobra podróż!”. To już jakby film kręcić, bowiem sztuka żyje swoim życiem i czasami trzeba pewne rzeczy ubarwić, żeby przekaz był uniwersalny, itp. Ale pamiętam taką tabliczkę autentycznie wiszącą na peronie w Rejowcu: „Podróżny baczność! Strzeż się pociągu!” To też można w filmie wykorzystać.

A tak brzmi odpowiedź na zgłoszenie nieprawidłowości dokonane przez jednego z podróżnych: „Szanowny Panie. W imieniu Spółki PKP Intercity serdecznie dziękuję za czas poświęcony na kontakt z nami. Bardzo cenimy opinie naszych Klientów, gdyż dają nam one możliwość doskonalenia poziomu obsługi Podróżnych. Dzięki uwagom takim jak te, skierowane do nas przez Pana, możemy stale wprowadzać zmiany na lepsze.
Pana uwagi zostały od razu przekazane do odpowiedniej jednostki administracyjnej w naszej Spółce, która na bieżąco weryfikuje i analizuje otrzymane zgłoszenia. Będziemy wdzięczni za wszystkie komentarze i propozycje usprawnień. Bardzo przepraszamy za utrudnienia i mamy nadzieję, że były to zdarzenia incydentalne.” W poprzednim systemie to się nazywało: książka skarg i zażaleń, a odpowiedzi jak już były to konkretne. Widziałem pisma o odsunięciu nietaktownie zachowującego się wobec podróżnych kierownika pociągu i skierowanie go do obsługi pociągów towarowych. Jedno z takich odpowiedzi opublikowano nawet kiedyś w lokalnej gazecie ( nie pamiętam już czy w tygodniku Zamojskim czy w Sztandarze Ludu a chodziło o kierownika pociągu Hrubieszów Miasto – Kędzierzyn Kożle. Przynajmniej było komu się poskarżyć, a teraz kolej jest tak rozproszona, że odpowiedzialność ginie. Kierowcy autobusów zastępczych mogą mówić co chcą, ponieważ nie są w żaden sposób związani z przewoźnikiem, natomiast wśród konduktorów INTERCITY występuje chyba dosyć duża rotacja i standardy obsługi nie zawsze są przestrzegane, ale najważniejsze – nie ma opracowanych żadnych planów awaryjnych. Pracownicy w przypadku sytuacji kryzysowych pozostawieni są sami sobie i nie mając często precyzyjnych lub jakichkolwiek informacji muszą zmierzyć się z wkurzonymi pasażerami. System jest tu generalnie bardzo głupi, powinny być wprowadzone odgórnie ze strony finansującego, tj. budżetu państwa jakieś dotkliwe kary za odwoływanie pociągów co wyeliminowałoby takie patologiczne zastępcze zapchaj – dziury . Odszkodowania dla podróżnych za spadek komfortu przewozu też znacznie zdyscyplinowały by przewoźników. Nikt o tym nawet nie myśli, pod tym względem mamy znacznie gorzej niż za tzw. komuny. Wtedy już jak miał jechać pociąg to wcześniej czy później pojechał, chyba żeby jakieś trzęsienie ziemi czy tornado. A teraz to nie znasz dnia ani godziny…

Ostatnią podróż, jaką pragnę opisać odbyłem całkiem niedawno. Z Zamościa do Warszawy planowałem jechać pociągiem REGIO, wyjazd o 12.10 z przesiadką w Lublinie na skład IC. Jednak stosunkowo długi czas oczekiwania w Lublinie wynoszący prawie 2 godziny skutecznie zniechęcił mnie od takiego rozwiązania. Wybrałem bezpośredniego busa z Zamościa do Warszawy i wcale tego nie żałuję ponieważ podróż odbyłem w stosunkowo przyzwoitych warunkach. Mogę powiedzieć, że nawet zostałem pozytywnie zaskoczony bowiem antycypowałem negatywnie. Trzeba jednak podkreślić,  był to przejazd  poza szczytem przewozowym. Wracać miałem w piątek po południu i dlatego wybrałem kolej. W pociągu zawsze jest  więcej miejsca – pomyślałem i miałem racje. Tuż przed odjazdem nabyć już mogłem tylko bilet bez wskazania miejsca siedzącego, ale i tak cieszyłem się z możliwości odbycia podróży. Śpieszyłem się do domu i chciałem przemieścić się bez zbędnej zwłoki,  bez względu na okoliczności. Tłok  taki, iż na Dworcu Centralnym ledwo wcisnąłem się do przedsionka ostatniego wagonu pociągu TLK Gałczyński rel. Szczecin – Przemyśl.  Zaskoczył mnie stan wagonów składu jadącego praktycznie przez całą Polskę. Były one mocno wyeksploatowane i zniszczone, ale do pozytywów należy zaliczyć otwierane okna oraz krzesełka umiejscowione na korytarzu na których próbowałem się ulokować, aczkolwiek chodzący ludzie w końcu mnie do tego zniechęcili. Ostatecznie , w początkowym etapie podróży rezydowałem w przedsionku na dodatek w towarzystwie jakiś dwóch sokistów o których musiałem się ciągle ocierać. Na szczęście w Pilawie wysiedli i troszeczkę się rozluźniło, dzięki czemu mogłem zająć miejsce na korytarzowym siodełku. O wodzie w toaletach oczywiście nie można było nawet marzyć, ale generalnie nie było źle i wkrótce dopadły mnie bardzo przyjemne odczucia.

W Lublinie przewidziana była rozkładowo przesiadka na szynobus Kanclerz do Zamościa. Dosyć spory czas na nią przewidziany, wynoszący prawie 40 minut zapewnił mi komfort psychiczny w początkowym  stadium podróży, kiedy zaprzątały mi głowę problemy z usadowieniem czterech liter. Niestety, w miarę poprawy komfortu jazdy wynikającego  ze spadku zapełnienia, pojawiać się zaczęły niepokoje związane z dodatkowymi postojami. Pociąg kilka razy zatrzymał się na dłużej. Okazało się, że pomiędzy Dęblinem a Lublinem czynny był tylko jeden tor, stąd te ciągłe przystanki, na których przepuszczaliśmy nawet pociągi osobowe ( regio ) jadące z przeciwka. W końcu , kiedy pociąg na dobre  utknął w Motyczu wkurzyłem się porządnie. Niech pan zgłosi do konduktora przesiadkę, poradził mi jeden z podróżnych, którego zagadnąłem rozpytując o przyczynę długiego postoju. Ale w jaki sposób? Tłok był tak duży, że nie zrobili nawet kontroli biletów. Widać, że obsługa nie oglądała Zmienników, bowiem była tam scena, jak kontroler biletów,  co prawda w tramwaju –  wchodzi dosłownie ludziom na głowy przemieszczając się niczym małpa z wykorzystaniem wszystkich uchwytów i poręczy. I było faktycznie   jak w filmie. Niestety, kierownik pociągu Gałczyński nie miał takiej wizji, aczkolwiek usprawiedliwiać go nieco mogła dosyć pokaźna aparycja. Ze 130 kg. Może i dobrze, że nie łaził mi po plecach. Zatem jak zawiadomić kierownika? Wpadłem w panikę, bowiem sądziłem iż pociąg do Zamościa odjedzie mi w Lublinie dosłownie przed nosem. Zdarzały się już takie historie w przeszłości. W końcu, nie wytrzymałem. Widząc w oddali światła jadącego z przeciwka składu,  na postoju technicznym wyskoczyłem z ostatniego wagonu i  dźwigając pokaźną torbę szybko przebiegłem  w kierunku  czoła pociągu. Gdy dobiegałem kierownik podawał już sygnał odjazdu. Podróż z Warszawy do Zamościa jest przeznaczona tylko dla ludzi o mocnych nerwach i dobrej kondycji fizycznej! Kierownik pociągu niechętnie ale zgłosił telefonicznie konieczność przetrzymania ułana  w Lublinie. Musiałem, nawet  wachlować  zakupionym w Warszawie biletem na regio. Mamy remont torów, rozłożył początkowo bezradnie ręce. A co mnie to obchodzi – odparłem. Tu się o wszystko trzeba kłócić. A w Lublinie z TLKi – istny desant. Na zamojski pociąg wyskoczyło kilkadziesiąt osób. Był oczywiście bieg z przeszkodami, bowiem szybnobus odjeżdżał z legendarnego, aczkolwiek niedawno wybudowanego peronu 1b, który jest pozagradzany jak tylko można jakimiś siatkami. No dajcie spokój, ale stres! Chcesz jeździć koleją – najpierw obejrzyj Zmienników Barei. Dosyć już tych podróży, przynajmniej na razie. No ale może nie będą już więcej antycypował.