Podróż tylko dla ludzi o mocnych nerwach, czyli HETMAN-em z Krakowa do Zamościa

  

Nie byłem zadowolony, że musiałem opuszczać Kraków, ponieważ  miał w sobie jeszcze wiele uroków, których nie dane mi było  w pełni doświadczyć   w czasie, krótkiego 5 dniowego pobytu. Niestety czas powrotu do domu zbliżał się nieubłaganie. Jazdy  busem nie brałem nawet pod uwagę, z racji tego, iż  oczywiście komfort podróży ma dla mnie ogromne  znaczenie. Coś za coś. Busy jeżdżą szybko ale są za to mało  wygodne. Na ogół:  ciasne. Godzinę, dwie jeszcze bym przeżył , ale sześć…. Nie jestem fakirem ani chińczykiem.  W trakcie pobytu szkoliłem się  intensywnie a i miałem do zabrania  spory bagaż podręczny.  Pojazdy te z reguły są mało pojemne , dzięki czemu trzeba z dużym wyprzedzeniem robić   rezerwację i przechodzić   wszelkiego rodzaju ceregiele z tym związane, których zwyczajnie nie znoszę. Dochodzą jeszcze problemy z upchnięciem ekwipunku  a różnorakich  tobołków to mi nie brakowało. Bagaże i małe i duże. Ostatecznie  do wyboru pozostały  dwa warianty: autobus o 14.10 albo pociąg o 14.48. Powrót autobusem PKS relacji Katowice – Zamość wydawał się być najbardziej optymalnym rozwiązaniem. Takie były też plany wstępne. Należę jednak do osób, które podejmują decyzje praktycznie w ostatniej chwili. Wszystko zależało zatem  od mojego ogólnego samopoczucia, a że było one nader przyzwoite, postanowiłem zaryzykować i wrócić do Zamościa HETMANEM. Podróż co prawda miała trwać o godzinę dłużej w porównaniu do wspomnianego kursu autobusowego , ale przejazd  na gumowych kołach przetestowałem już w trakcie jazdy z Zamościa do Krakowa. Generalnie to wspomnienia z tej ekskursji zachowałem przyjemne. Oczywiście nie obyło się i bez zgrzytów.

Autobus na stanowisko  w Zamościu przy ul. Hrubieszowskiej podjechał o godz. 11.00 z 15 minutowym opóźnieniem, ponieważ wcześniej kierowca uciął sobie towarzyską pogadankę z kolegami z pracy w budynku dworca PKS. Mieliśmy ten stracony czas nadrobić w drodze. No i nadrobiliśmy z minutę , po czym  pojazd rozkraczył się na dobre tuż po przekroczeniu granicy administracyjnej  miasta Zamościa , na zakręcie w miejscowości Płoskie. Doturlaliśmy się jakoś do najbliższego przystanku  podmiejskiego i kierowca zaczął szarpać się z bezpiecznikami, które topiły  się jeden za  drugim. Coś z elektryką nawaliło , nieważne. Grunt , że wóz  nie nadawał się do dalszej jazdy. Może i dobrze, bo chociaż  wizualnie na pierwszy rzut oka prezentował się  ponadnormatywnie przyzwoicie , to po wejściu do  środka zastałem  obraz nędzy i rozpaczy. Z zewnątrz bova , wewnątrz: stodoła. Był to bowiem ten biały  autosan , który udaje autokar klasy de lux. Po prostu sporo się już chyba w życiu najeździł. Może nawet kartofle w nim wozili , nie wiem, jakoś nie bardzo mi przypadł do gustu, więc chyba dobrze, że się zepsuł. Czekaliśmy z godzinę i zajechał po  nas słynny zielony mercedes. Ten mimo, że sprawiał zewnętrznie wrażenie pojazdu miejskiego a la tarabaiło , to od środka wydał mi się nawet wygodniejszy od swojego poprzednika. Problemem tylko był huk silnika, przydały by się wyciszenie względnie zatyczki do uszu. Nie można było rozmawiać przez telefon , no i ogólnie nieco otępiałem po jeździe. Pojazd szarżował za to jednak dzielnie , z powodzeniem nadrabiając utracony czas. Pojawiły się za to inne problemy, natury fizjologicznej. Otóż zachciało mi się sikać i to jeszcze jak czekaliśmy na podmianę w Płoskiem. W autobusie było zimno , na zewnątrz wiało i mocno lało , no i się mi zachciało, nie wiem dlaczego. Wprawdzie było wtedy wystarczająco dużo czasu , żeby wyjść i załatwić się za przystankiem , ale ogólne okoliczności ku temu sprzyjające nie były. Przystanek o starej , blaszanej typowo pekaesowskiej konstrukcji przylegał od tyłu bezpośrednio do ogrodzenia prywatnej posesji. Ściany czołowej nie było, tylko  dwie boczne. Niby można się schować , ale niestety: autokar zatrzymał się był wyjątkowo niefortunnie, tak, że wystawał lekko z przodu przed początek przystanku , no i z tyło rozumie się, że to samo , bo pojazd długi. Na przednim siedzeniu , tuż obok kierowcy rozsiadła się starsza pasażerka – widać, że znajoma kierowcy. Z kolei w tylnej części rezydowała jakaś młoda dziewczyna. Obydwie z nudów bacznie lustrowały okolicę, bo kierowca był zajęty procesem naprawczym układu elektrycznego. On na nic więcej uwagi nie zwracał , ale nie było jak się schować za ten przystanek nie będąc narażonym na ciekawskie spojrzenia każdej z pań  i  gdy tak zastanawiałem się, której to damie dostarczyć owe  ekscytujące doznania , to nadjechał pojazd zastępczy i trzeba było w ekspresowym tempie się do niego przemieścić. Zdawałem sobie sprawę , że kierowca będzie się śpieszyć , w celu nadrobienia opóźnień i postoje zostaną zredukowane do minimum. I tak było w Szczebrzeszynie oraz w Zwierzyńcu, ale na szczęście w Biłgoraju czekały  na stanowisko ze 3 osoby, więc oświadczyłem kierowcy, że wyskakuję do kibla i że ma na mnie poczekać. Sprzeciwu nie było i zdążyłem nawet na  czas, kiedy skończył sprzedawać bilet  ostatniemu  wsiadającemu, tak, że nie musiał na mnie nawet specjalnie czekać. Jaka ulga. W razie braku zrozumienia planowałem się na niego dosadnie wydrzeć , ze mnie to nic nie obchodzi itp. no ale najgorzej by było oczywiście jakby odjechał beze mnie z moim bagażem. Tego się mimo wszystko obawiałem –  jest we mnie taki podświadomy lęk przed kierowcami z PKS-u. Jak się okazało –  bezzasadny.

Podróżnych w środku za dużo nie było. Znajoma kierowcy wysiadła gdzieś po drodze przed Biłgorajem. Była jeszcze dziewczyna i jakiś pasażer, no i te 3 osoby, które dosiadły się w Biłgoraju. Bardzo lubię podróżować w takich dogodnych warunkach. Ostra jazda aż do samego Tarnobrzega i po drodze chyba już nikt się nie dosiadał. I wyobraźcie sobie, że w Tarnobrzegu nadrobiliśmy tę godzinę opóźnienia plus jeszcze załapaliśmy się na 30 minutowy planowy postój! Tutaj wsiadło kilka osób, a  w pobliskim Połańcu był kolejny długi postój, już chyba ponadnormatywny, bo zgodnie z rozkładem to autobus miał tam nie czekać. Kierowca tłumaczył się, że do Krakowa już nie będziemy nigdzie kiblować i to dlatego tak długo. Dziwne obyczaje. Oczywiście w samym Krakowie zastaliśmy ogromne korki dzięki czemu po mieście do centrum jechało się prawie godzinę i generalnie wyszła – tak jak na wstępie:  godzina w plecy. Przeznaczenie. Na dodatek po wyjściu z autobusu , który zajechał na dworzec podziemny totalnie zgłupiałem , mimo, ze wydawało mi się, iż znam dobrze te okolice Krakowa. No fakt, że ostatni raz byłem w mieście chyba z 18 lat temu , więc mogę  tym uzasadniać  swoją dezinformację. Przez jakiś czas nie wiedziałem jak się zachować. Na początku myślałem , że wybudowali  zupełnie  nowy dworzec kolejowy i tory idą tunelem pod ziemią coś na kształt Centralnego w Warszawie. Potem specjalnie poświęciłem jeden wieczór, żeby przekonać się , że jest całkiem odwrotnie  i że perony znajdują   tam gdzie były te kilkanaście  temu, a stary budynek dworca jest zamknięty na cztery spusty. Nawiasem mówiąc weź tu znajdź w tym gąszczu nowoczesności poczekalnię i kasy. Idziesz i wchodzisz do jakiegoś centrum handlowego i myślisz o zakupach a nie zwiedzaniu dworca. Dzięki temu spędziłem parę godzin na lataniu po tych wszystkich sklepach a tylko kwadrans na peronach. Pojeździłem kilka razy schodami ruchomymi i znowu na zakupy. Nie , takie bajery to nie dla mnie, bo przepuścić mogę całą kasę.  Z tych to względów po namyśle  ostatecznie zadecydowałem, że do domu wracać będę pociągiem z dworca w Płaszowie – jak za bardzo starych,  dobrych czasów.  W dawnych latach  było i tak, że HETMAN jadąc z Katowic nie przejeżdżał w ogóle przez dworzec Kraków Główny , tylko obwodnicą towarową do Płaszowa, gdzie miał jedyny przystanek w grodzie nad Wisłą. Podróżni z centrum miasta docierali na stację w Płaszowie we własnym zakresie. I ja właśnie ostatnio zrobiłem to samo, zwłaszcza, że nie miałem daleko z miejsca zakwaterowania.

Płaszów od czasów moich ostatnich wizyt niewiele się zmienił. Budynek zawsze sprawiał wrażenie zapyziałej  stacyjki.  Mały, ale widoczny  z daleka  gmach przyjazdów i odjazdów. Nie to co na głównym , który przytłacza mnie  swoją nowoczesnością sprawiającą wrażenie pewnej wirtualności , gdzie to człowiek musi się pilnować , żeby nie zabłądzić i nie zatracić  sensu wizyty. Na pewno dobrze dla mieszkańców , że wszystko skupione w kupie : i pociągi i autobusy i sklepy, ale  podstawowa funkcja miejsca jest tak głęboko schowana i przykryta siecią placówek handlowych, że podróżny czuje się w tym wszystkim nieco stłamszony. Ach te prawdziwe , stare dworce kolejowe. Na Płaszowie –  plac przed budynkiem na którym  stoją taksówki. Wąsaty taksówkarz o mały włos mnie nie przejechał. Żyć , nie umierać. Z boku jakieś stragany , gdzie można kupić normalne drożdżówki , a nie te okropne,  przesolone krakowskie rogale. Brakowało mi tu tylko starej komunistycznej fontanny, bo jeden miejscowy lump się trafił , żeby wypełnić ten sielski obrazek wszystkimi niezbędnymi kolejowymi elementami. I na dodatek ten spokój. Nie ma wielu  podróżnych , jak na porządną stacje nie przystało. Hołota to niech sobie na głównym wsiada, ja potrzebuje czekać na pociąg w luksusowych warunkach. Chcę czuć, że ten pociąg uruchomiony został  specjalnie tylko dla mnie, a nie tłoczyć się  po różnych pakamerach, nawet nie wiem jak nowoczesnych ze skórzanymi kanapami, gdzie tylko czekają, żebym wydał pieniądze. Nie potrzebuję żadnej COCA COLI, MEDIA MARKTU ani garniturów po kilka tysięcy za sztukę. No i nie mam zamiaru tracić czasu na szukanie kas biletowych. Oczywiście , że można sobie wcześniej zarezerwować i kupić bilet chociażby przez internet, ale ja lubię sobie zostawić swobodę wyboru do  ostatniej chwili.  Na Płaszowie przynajmniej nie musiałem  zastanawiać się gdzie znajduje się kasa biletowa. Wchodzę do poczekalni, a tam: klasyka gatunku. Na ścianie  mozaika a la wczesny Gierek, w koncie ławka, w gablocie  wisi rozkład jazdy. Żadnych elektronicznych gadżetów. Jedno okienko otwarte a przed nim… kolejka. Stoją trzy osoby. Prawdę mówiąc, zanim jeszcze dotarłem do budynku dworca  – ogarnął mnie dziwny niepokój. Zastanawiałem się poważnie – czym też będę się zajmował podczas prawie dwugodzinnego oczekiwania. Czy przypadkiem nie zanudzę się na śmierć? Ostatecznie doznałem  niewielkiego  opóźnienia , dzięki któremu miałem tylko oczekiwać tutaj półtorej godziny, z czego pół zeszło mi na staniu w kolejce przed kasą. Stara kolej zawsze dostarczy człowiekowi rozrywki. Najpierw młoda  dziewczyna zmieniała na bilecie datę wyjazdu nad morze , na co zeszło jej z 10 minut, chociaż kasjer wychodził z siebie silnie gestykulując w trakcie przedstawiania różnych wariantów wyjazdów. Potem  jakiś facet kupował bilet szukając najtańszej oferty i po otrzymaniu dokumentu  stwierdził, że dostał najdroższą. Wyszło na to, że nastąpił błąd w komunikacji i sprzedający  zrozumiał zupełnie odwrotnie. Trochę to zeszło zanim umowa przewozu została ostatecznie skwitowana. Na końcu ktoś kupował bilet turystyczny ale oczywiście z jakimś bardzo dużym wyprzedzeniem , no nie wiem: pół roku albo i więcej co oczywiście spowodowało perturbację, bo przecież u nas rozkłady jazdy układa się tylko z miesięcznym wyprzedzeniem. Ależ to ludzie mają wymagania, szkoda, że na Marsa nie chciał pociągiem pojechać! Przez cały okres oczekiwania na swoją kolej przechodziłem nerwowo wokół okienka , tudzież wyglądałem nieśmiało przez drzwi dworcowe na perony. Za bardzo nie chciałem się oddalać , bowiem do kasy czaił się jeszcze jeden osobnik  , stojący na zewnątrz budynku i zaglądający  nerwowo przez okno więc  bałem się, że stracę kolejkę. No zachciało mi się podróży retro , to mam za swoje – na głównym działa zapewne więcej kas, pod warunkiem, że byłbyś w stanie je  zlokalizować, pomyślałem. No , ale w końcu przyszła moja kolej  i mogłem nabyć stosowny papierek  upoważniający mnie do podróżowania HETMANEM. Nie jest to taka prosta sprawa, bo najpierw trzeba wydrukować bezpłatną  miejscówkę, a dopiero potem –  na odrębnym dokumencie właściwy bilet. Znalazło się nawet jeszcze miejsce przy oknie. Prawdę mówiąc pewnie bym się nawet nie zreflektował , że można mieć takie wymagania, bowiem bardzo rzadko jeżdżę pociągami objętymi rezerwacją, ale mężczyzna prze de mną zgłosił analogiczne  żądanie i ja to podchwyciłem. Zatem stanie w kolejkach ułatwia życie, bo można się ciekawych  rzeczy nauczyć. Na odchodne sympatyczny ticket – boy  wręczył mi jeszcze samoprzylepną odznakę: „25 lat Solidarności” , z uwagą, że to zalecają przyczepiać na piersi. Podziękowałem  i nalepiłem na obwolucie do biletu – na pewno  mi to nie pomoże w podróży, pomyślałem. Co ciekawe – chyba tylko ja czymś takim zostałem zaszczycony. Była to chyba nagroda dla najmniej upierdliwego pasażera. Szczerze mówiąc preferuję bardziej kolejowe gadżety. Już by jakiś rozkład jazdy albo smycz na gwizdek ( do pendrive ) dali a to niech sobie na czoło nalepi i siedzi w tej kasie.  

W końcu mogłem zasiąść na peronowej ławce i zająć się konsumpcją suchego prowiantu , w który wyposażono mnie na drogę w miejscu gdzie rezydowałem w Krakowie , a który okazał się być wcale nie taki suchy. Ogólnie na peronach bardzo mi wszystko przypadło do gustu. Stan chyba jak za poprzedniej mojej wizyty przed wieloma laty. Cień znalazłem pod niewielką wiatą o konstrukcji z końca lat 70 ubiegłego wieku. Nieduża , aczkolwiek solidna budowla. Siedzenia wygodne – drewniane , dobrze, że nie zawitały tu jeszcze wszechobecne niebieskie plastiki. Lekko zanieczyszczone pyłem kolejowym, ale byłem przygotowany na gorsze doznania. Siedziało się komfortowo. Płytki chodnikowe na peronach nawet w zadowalającym stanie, gdzie nie gdzie  porośnięte  z lekka trawą i różnym ziółkami. Tory brązowe, tłuczeń brunatny, białe pasy ostrzegawcze wymalowane na płytach także zardzewiałe. Stara kolej.

Raz na jakiś czas dało się słyszeć krakanie wrony, pojawiła się nawet sroka . Brakowało tylko sarenek. Radowała mnie ogromnie   taka ekologia, zapewniając odpoczynek przed daleką podróżą. Klimatyczny hydrancik dopełniał obrazu całości. Wyobraziłem sobie, że to jest żuraw do parowozów.

Na torze odstawczym odpoczywał pokaźny rząd siódemek Intercity, w tym jedna zielona EU07 nr 173. Traktowałem je podświadomie niczym  tabor retro, a ta zielona to  była dla mnie szczególnie cenna, gdyż stanowiła odpoczynek dla oczu . Patrząc na nią doznawałem specyficznego relaksu. Z drugiej strony stacji odstawione nowoczesne jednostki EN77 kursujące do Krynicy. W tą stronę za bardzo się nie oglądałem. Nie dość , że zasłoniły budynek dworca to takie brzydkie stworzenia. W drugą stronę, na północ przyjemnie było  patrzeć, chociaż i tutaj czegoś  brakowało. Jedyne oznaki życia stanowiły wrony i wspomniana sroka. Krajobraz nieożywiony. Nic nie kursuje, a spodziewałem się sporego ruchu towarowego. Dopiero po jakimś czasie przypominałem sobie , że wszelkie brutta przejeżdżają  po dalszych torach, które są niewidoczne  z peronu, a dworzec przeznaczony jest głównie do odprawy pociągów osobowych. Po jakimś czasie stacja się rozruszała  i pojawiły się pociągi. Najpierw osobowe REGIO, jeden za drugim. W obydwie strony. Potem przyjechał TLK z Warszawy oraz TLK z Przemyśla do Wrocławia złożony z 5 nowoczesnych wagonów. Pośpieszny z Warszawy skończył bieg i wagony zostały odstawione na tory postojowe przez manewrową SM42 w barwach INTERCITY. Tego mi trzeba było a czas zleciał tak szybko, że wkrótce zerwałem się na nogi po usłyszeniu zapowiedzi wjazdu HETMANA. Z tego wszystkiego zupełnie zapomniałem, że tym razem mam jechać pociągiem. Ledwo się spakowałem a skład już wjechał.

A chciałem jeszcze zrobić pamiątkowe zdjęcie przez co o mały włos się nie spóźniłem. Władowałem się pośpiesznie   do pierwszego wagonu  za lokomotywą  i oczywiście musiałem przejść przez cały pociąg, żeby znaleźć swoje miejsce w ostatnim wagonie , ale na szczęście skład nie był długi: tradycyjny czteropak. W końcu zająłem miejsce w wagonie przy oknie, w przedziale  znajdowały się już trzy podróżne. Pierwszy wagon za lokomotywą wyjątkowo zatłoczony, w końcowych dwójkach względny luz. Jedynka całkiem pustawa, tylko nielicznie kolejarze. Zanim się tam doczołgałem z wszystkimi bambetlami, pociąg już stosunkowo ostro łupił do przodu, tak, że ominęły mnie doznania wzrokowe związane z rupieciami stojącymi ewentualnie na pobliskiej lokomotywowni. Co prawda w Krakowie już nie byłem, ze: ho ho…, ale czasami przejeżdżałem przez stację  HETMANEM i kojarzę fajne widoki przez okno. Jakieś zardzewiałe tendry od parowozów, stare lokomotywy itp. Nie tym razem, chyba , że ten burdel już posprzątali. Pociąg tym czasem pruł  do przodu. „Witamy w podróży” napisali wielkimi literami kolejowi marketingowcy na podgłówkach. Z taką szybkością to można jeździć, pomyślałem. Skład tymczasem ostro zahamował i stanął. Przez otwarte okno słychać było  głośny  śpiew słowika. Może jakiś specjalny postój dla umilenia podróży? Ni to stacja, ni nie stacja, coś rozkopane, ale i sporo drzew w okolicy. Po 5 minutach wyminął nas kibel ( EN57 ) jadący w stronę Krakowa. No i zaczęła się bonanza. HETMAN : to przyśpieszał, to znów zwalniał. Na przystanku Szarów znowu praktycznie stajemy bo akurat trwają tam prace modernizacyjne zarówno w obrębie samej  budowli jak i na sąsiednim torowisku. Dalej do Kłaja widać przez okno: koparki, nowe warstwy tłucznia  oraz pracujących na tym wszystkich ludzi. Następnie przez dwa przystanki jedziemy tylko jedynym czynnym torem, bo nad drugim nie ma jeszcze sieci trakcyjnej.

Turlamy się w ten sposób do Bochni gdzie mamy mijankę z TLK UZNAM relacji Przemyśl – Wrocław. Po drodze widać totalną torową rewolucję, ale na większości odcinków został do modernizacji jeszcze ten jeden tor po którym właśnie przejeżdżaliśmy. Po rewitalizacji  znów będą tu ograniczenia, w takim samym zakresie, bo trzeba będzie zmodernizować drugi. Z kolei od Bochni jechaliśmy po jednym torze już odbudowanym, a po drugim nie było nawet śladów. Jeszcze wiele pociągów tędy przejedzie, zanim  go odtworzą.  Od Rzezawy pociąg nawet nieco przyśpieszył, chociaż sam przystanek kompletnie rozbebeszony. Wzdłuż torów stawiane są bariery dźwiękochłonne. Następne przystanki niby zmodernizowane, aczkolwiek ograniczenia prędkości dokuczają w podróży. Gdzie niegdzie tylko widać zachowane stare budynki kolejowe z charakterystycznymi komóreczkami i gołębnikami, które oparły się tej ogromnej pierestrojce. Są to oczywiście  obiekty nie związane z utrzymaniem ruchu kolejowego, tylko mieszkalne.  Nagle zazielenił się w oknie gagarin M62M-1705 stojący z szutrówkami i wagonem roboczym na bocznicy w środku lasu. Po chwili wjeżdżamy powoli na stacje Brzesko Okocim, gdzie pociąg planowo zatrzymuje się, aczkolwiek sama stacja jeszcze „nie ruszana”. Od Brzeska kilometr szybkiej jazdy , następnie znaczne zwolnienie bo jakieś roboty ziemne i znowu kilometr na pełnym gazie. Przez okno nie widać żadnych prac. Po chwili jednak pociąg staje tuż obok drogi szybkiego ruchu osłoniętej długim rzędem barier dźwiękochłonnych.

„ Dopiero w 1936 roku Sejm zniósł prawo do stosowania kary chłosty w stosunku do służby przez panów. Wcześniej to jak byłeś na służbie to mógł cię sprać batem a ty na to miałeś tylko prawo poskarżyć się do Pana Boga”.

 Z sąsiedniego przedziału dochodzą strzępy dosyć ciekawej rozmowy, której jednak nie mogę dokładnie podsłuchać , ponieważ skład po chwili rusza powoli skutecznie ją zagłuszając. Turlamy się bardzo wolno przez stację BIADOLINY, która przechodzi totalną modernizację. Oj biada, biada, bo wszystko trzeszczy, telepawka , śruby jeszcze niedokładnie poskręcane. Wpadamy w tunel zbudowany z barier dźwiękochłonnych. Nic nie widać i na dodatek wolna jazda. Po pewnym czasie tunel zanika a my dostajemy gwałtownego uniesienia. Znów szarża wśród lasów, bo nowa trakcja na obydwu torach. Myślałem, że mijamy wiadukty drogowe po których przebiega autostrada, a tymczasem były to specjalne przejścia dla zwierzyny leśnej. Stado słoni swobodnie by po nich przebiegło. Czasy takie, że zwierzętom dogadza się bardziej niż ludziom. Toż tu trzeba całą sawannę afrykańską wyhodować , żeby w pełni zamortyzować takie obszerne budowle! Torowisko z obydwu stron odgrodzone siatkami zabezpieczającymi. Ciekawe tylko czy zwierzątka ktoś przeszkoli, że trzeba nad torami spacerować po mostach?  Znowu zwalniamy przed dużą stacją BOGUMIŁOWICE. Na żeberku odpoczywa czarny M62M-1077 oraz stonka LOTOSU.

Na stacji stoi elektryk z beczkami. Ileż to ciekawego taboru można zobaczyć podczas tej eskapady? Postanawiam robić zdjęcia , szczególnie, że jazda przez poszczególne stacje odbywa się przy  dużym spowolnieniu. Tymczasem pociąg przystanął na wspomnianej stacji.

„Jest dużo narzędzi , których przeznaczenia nikt już  nie jest w stanie określić, na przykład…” Obok w przedziale cały czas trwa ciekawa  dyskusja naukowa, której nie mam czasu się przysłuchiwać a na dodatek bieg pociągu całą ją zagłusza. Tylko podczas postojów remontowych  mogę delektować  się niewielkimi jej  urywkami. Z kolei w trakcie postojów planowych robi się zamieszanie , ludzie przechodzą , przez co i tak  nic nie można zrozumieć. Zawsze trzeba szukać jakiś pozytywów, gdyby nie modernizacja magistrali tych wszystkich  rzeczy bym się nie dowiedział. Tylko  nieplanowane robocze postoje dają mi niewielki obraz tego całego dyskursu. Po chwili zorientowałem się , że rozmowa jest międzypokoleniowa ale pociąg zaraz ruszył i znowu straciłem wątek. Po przejechaniu stacji HETMAN oczywiście nabiera wigoru, przejechaliśmy most pokonując  jakąś dużą rzekę. Jedziemy pod nową trakcją, ale ona tylko jest nad naszym torem, bo nad drugim dopiero wieszają.  Spowolnienie, bo wjeżdżamy na stację. Wychylam się przez okno i widzę na horyzoncie żółtą , prywatną stonkę . Planuję ją sfotografować, ale pociąg zaczyna meandrować po torowisku i pojazd zostaje zasłonięty wagonami. Mijamy go z drugiej strony a ja zdążam tylko odczytać numer: 2161. Przejeżdżamy przez  stację Tarnów Mościce. Suniemy  obok starej , zardzewiałej długiej wiaty peronowej. Wkrótce zapewnie jej nie będzie, szkoda, że nie zdążyłem sfotografować. Do Tarnowa wjeżdżamy powolutku, bo chociaż tory wyremontowane , to trakcja wisi tylko nad jednym. 

Przy nastawni wygrzewa się gagarin M62M-012 z RAIL POLSKA.

W Tarnowie zastajemy całą stację rozkopaną, tak, że czynne może tylko ze 2 tory. Od Tarnowa zasuwamy szybko po starym, nie remontowanym  torze, ale po 2 – 3 kilometrach raptownie zwalniamy. Jakaś dziura w drodze i stawiają bariery dźwiękochłonne, znowu długi pas. Wrażenie jak z przejazdu tunelem. A szkoda, bo dla odmiany jest szybka jazda po wyremontowanych torach. Wjeżdżamy do lasu i stajemy. Mijanka z luzakiem SM42 , tym razem z CARGO. Z sąsiedniego przedziału słyszę opowieść o niegodziwym kierowniku co to ścigał kogoś w zakładzie pracy, ale jak go ścigał i czy go złapał to już się nie dowiedziałem bo pociąg niebawem rusza. Mijanka przeprowadzona została nad wyraz sprawnie.  Dojeżdżamy do stacji i normalna sprawa –  zwalniamy. Powolutku , nie ma sensu się śpieszyć.

Tak jakby chcieli mi ułatwić sfotografowanie wahadła z beczkami siarkowymi, ale tylko od czoła, bo po chwili pociąg gwałtownie przyśpiesza i z fotografowaniem popychadła mam trudności.

Jedziemy pordzewiałym  torem, drugi jest właśnie demontowany. Oczywiście szybkość  się stopniowo wytraca.   Zwalniamy obok jakiejś ogromnej hałdy tłucznia w środku lasu. Przyśpieszamy i znowu zwalniamy bo kolejna górka ze żwiru, ale już nieco mniejsza od poprzedniej. Znów przyśpieszamy, mijamy leśne bagna pokryte pięknymi białymi kwiatkami. Czarna Tarnowska: ładny drewniany dworzec i stary peron, stacja nie remontowana. A tuż za stacją nowe torowisko na ukończeniu. Jedziemy raz wolniej , to znów szybciej. Jakby drezyna ręczna prowadziła te wagony i pociągający co jakiś czas pasowali  po dużym wysiłku. Wtem doznajemy widocznego przyśpieszenia, mimo , że  ślady trwającego remontu znajdują się obok nas. Znów most nad sporą rzeką i długa prosta z odpowiednią  szybkością. Tylko jeden tor sprawny. Spowolnienie , bo wjeżdżamy do Dębicy. Wolniutko a mimo to występują  turbulencje.

A Dębica strasznie rozgrzebana. Tylko jeden peron czynny, drugi już zmodernizowany ale nie ma jeszcze rozjazdów do niego prowadzących.   

„A Tarasa Bulby nie czytałeś? (…) Już Caryca Katarzyna miała problemy z Ukraińcami. (…) A czy za ZSRR Ukraina nie była państwem? (…) Przecież to Federacja była”. Odgłosy zażartej  dyskusji politycznej tłumi skutecznie zgrzyt wagonów   po ruszeniu ze stacji. Od Dębicy ostra jazda po wyremontowanym torze. Tak powinno się jeździć! Niestety w Lubzinie spowolnienie i dalej już tradycyjnie. Ropczyce rozgrzebane, nieczynny wejście do tunelu z peronu oraz fajny ryflak jako wagon roboczy.

„Trzeba było poprawić wszystkie maszyny aby nie strzelały do własnych samolotów”.Postój nieplanowo i z sąsiedniego przedziału znowu dochodzą strzępki rozmowy tym razem chyba o stanie wojennym.

Do Sędziszowa Małopolskiego jedziemy wolno z powodu remontu torów. Stacja Sędziszów Małopolski jednak nie poprawiana, mamy tu mijankę z pociągiem REGIO w postaci EN57. Następnie toczymy się po nie remontowanym torowisko ale bardzo powoli. Po 2 – 3 km zaczynają  się jakieś wykopki obok torów, nawożona jest ziemia. Może przygotowują drogi dojazdowe dla ciężkiego sprzętu? Przepiękne widoki przez okno. Pagórki pokryte krzakami dzikich bzów i różnych kalin. Znowu wjeżdżamy na odcinek jednotorowy. Drugi tor jeszcze nie ułożony , posadowione nowe słupy ale brak trakcji.

Od widocznej ceglanki ostra jazda bez trzymanki aż usiadłem z wrażenia. Dojeżdżamy do Rzeszowa. Przed Rudną Wielka mechanik zwolnił, a gdy tylko przejechaliśmy przez przystanek znowu szarpnął klasy. Po drodze pociąg płoszy stada bażantów. Z przyzwoitą prędkością lądujemy wreszcie na stacji RZESZÓW. Uff , pierwszy etap podróży ulega zakończeniu. Nie było tak źle, choć wkurzały mnie te  wahania prędkości. Raz wolno, raz szybko, jakby występowały kłopoty z maszyną. Mimo wszystko podróżnych , z którymi miałem przyjemność się zetknąć wcale to nie wzruszyło. Oddani byli sobie tylko znanym zajęciom. Jedni  czytali  ksiązki lub różne gazety, inni bawili  się telefonami lub innymi gadżetami. Gdzie niegdzie trwały zażarte dyskusje na różne tematy. . Nawiasem mówiąc towarzystwo z sąsiedniego przedziału tak się rozgadało, że nie mieli wcale zamiaru wysiadać. Rzuciłem tylko okiem, że było to przypadkowe spotkanie kilku osób, które prawdopodobnie więcej się nie zejdą. Takie oto są uroki podróżowania koleją , w szczególności w wagonach przedziałowych. Ja przyznam się, że wcale nie odczuwałem zmęczenia, a to ze względu na ciekawe obserwacje związane z procesem modernizacji infrastruktury. Trzy godziny jazdy z Krakowa do Rzeszowa zleciały błyskawicznie. W Rzeszowie robię wypad z pociągu i rozpoczynam poszukiwania pojazdu kolejowej komunikacji zastępczej. Mam na to 20 minut. Pociąg przyjeżdża o 18.11 a autobus do Zamościa wyrusza stąd o 18.30. Przed budynkiem dworca tłok – stoją jakieś lepsze autokary , ale na oko nie podchodzą mi one pod zamojskie. Postanawiam zaopatrzyć się w suchy prowiant. Zostało 10 minut do odjazdu. Na podjeździe  chyba ukraiński ikarus.

Nagle – EUREKA! Toż to mój AUTOHETMAN! Pierwsza myśl, która mi przyszła do głowy – trzeba szybko odszukać szalet publiczny. Na szczęście w pobliżu rzeszowskiego dworca znajduje się takowy. Schodzi się w podziemia. Pisuar bardzo tani bo tylko złotówkę. A w Biłgoraju kosztuje aż dwa złote. Ci sitarze to na wszystkim zdzierają! Z drugiej strony w takim Biłgoraju zapewne chodzi się w krzaki, których w okolicy dworca nie brakuje i stąd zwiększone koszty utrzymania wymuszają taką a nie inną odpłatność. Nieważne. W Rzeszowie można nawet wziąć prysznic za dychę. Nie skorzystałem. Po pisuarze spacerkiem  podchodzę do autobusu , który wbrew pozorom nie jest taki rozklekotany na jakiego wygląda. Na dodatek , z tyłu znajduje się…. ustęp! Wydałem więc niepotrzebnie złotówkę  w Rzeszowie, a na dodatek przez to działanie nie chciało mi się już więcej w podróży i nie mogłem przetestować tej autobusowej toalety, aczkolwiek wszedłem do środka i ją zlustrowałem. Ciasna , ale od biedy może być. Druga sprawa , że chyba mało który podróżny zdawał sobie sprawę z obecności takowegoż przybytku, bowiem przez całą drogę nikt z niego nie skorzystał. Trzecia sprawa, że podróżni byli raczej przypadkowi, niejako z łapanki, więc pewnie nikt nie zdawał sobie sprawy, że to „pociąg” a nie autobus.  Ruszamy punktualnie o 18.30 z 10 klientami na pokładzie. Oprócz kierowcy  rezyduje tu jeszcze przemiła kierowniczka , którą pamiętam jeszcze ze składów wagonowych przyjeżdżających do Zamościa. Zajmuje się ona kontrolą i sprzedażą biletów, a także pełni funkcję pilota, bowiem jak zdążyłem się zorientować –  kierowcy często zmieniają się. Autobus jest nowym nabytkiem zamojskiego PKS-u i został sprowadzony około miesiąca temu naprzód z Norwegii. Faktycznie , po raz pierwszy widzę ten wynalazek. Jest to, jak podsłuchałem ,  9 letnia scania, bardzo dobrze zakonserwowana , z ocynkowaną karoserią. Trzeba przyznać, że fotele są dosyć wygodne a ich rozstaw dla mnie odpowiedni. Zdecydowanie , jest to najbardziej komfortowy  autobus z wszystkich trzech opisanych w relacji,  którymi miałem przyjemność podróżować  w związku z wyjazdem do Krakowa. Samochód  jak to przez Rzeszów wlecze się w korkach, za miastem już lepiej ale musimy zjeżdżać z głównej drogi , bo trzeba pomanewrować po rampie kolejowej zlokalizowanej w pobliżu przystanku Głogów Małopolski. Wysiadła tu jedna osoba. Jedziemy cały czas w pobliżu torów. To mnie jednak nie wzrusza i skupiam się głównie na czytaniu lektury, w którą zabezpieczyłem się profilaktycznie jeszcze w Krakowie przed przejazdem. Podobno AUTOHETMAN ma być z założenia klimatyzowany.  Są nawiewy nad siedzeniami , które schładzają ci głowę, jak  w dawnych sanosach , są uchylne klapy w dachu, okien nie można otworzyć. Oj,  od biedy idzie wytrzymać, ale  prymitywna to klima. Tymczasem , w Kolbuszowej o dziwo wsiada jedna osoba. Następnie , skręcamy z głównego traktu i wjeżdżamy do lasu. Przystanek Nowa Dęba mijamy tak jakoś z boku . Autobus przejeżdża przez tory  i  musi wjechać w typową drogę leśną. Z niej trzeba wycofać i zawrócić z powrotem. Oczywiście na przystanku nikt na nas nie czeka. I tak musiał by stać na przejeździe drogowym , bo bliżej dojechać się nie da. Dobrze, że na poligon nas nie wywieźli. W Tarnobrzegu opuściły nas trzy osoby, ale na mieście. Przed dworcem PKP jest przystanek autobusowy , na którym stała nawet pewna starsza kobieta, ale podróżować z nami to nie miała ochoty.

Co? To pociąg? Nie rozumiem! A dlaczego tak drogo?

To kluczenie w pobliżu torów staje się nawet dla mnie  wkurzające, ale dobrze, że jest jeszcze dostatecznie widno aby czytać książkę. Autobus tymczasem bierze kurs na Stalową Wolę , ale żeby dojechać do stacji kolejowej Rozwadów  musi nawracać  krętymi drużkami. Kierowniczka zgłasza podjazd przez radiotelefon dyżurnemu ruchu i po chwili autobus parkuje w pobliżu budynku dworca PKP. Ogłaszają 4 minuty postoju. W międzyczasie w środku następuje pewna rotacja, tak, że straciłem rachubę. Od Rozwadowa jedzie 8 osób, wysiadły chyba ze dwie a dosiadło się trzech kolejarzy, którzy wracają stąd z pracy. Jedna osoba opuszcza nas  w centrum Stalowej Woli. Autobus jedzie na Nisko a następnie przez Zarzecze , przekracza SAN i dalej bierze kurs  na ostatnich „siciarzy”. Drogowskaz pokazuje 50 km do Biłgoraja ale jedziemy nie za szybko. Droga kręta i wąska i spory ruch. Mijamy Kurzynę i dopiero o 21.45 wjeżdżamy do Soli. Tymczasem  start o 20.35 z Rozwadowa! Pociąg przez ten czas dobijał by już do przystanku w Zwierzyńcu. A przemieszczamy się  chyba najkrótszą trasą , aczkolwiek niekoniecznie wygodną. Cóż wzdłuż torów przejechać się nie da. Tam jedne wielkie bagna, dużo żurawiny lub gęsty las. Linia kolejowa wybudowana została stosunkowo niedawno , w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, jest prosta i dobrze utrzymana  i stanowi najszybsze połączenie pomiędzy Stalową Wolą a Biłgorajem. Po kwadransie zawijamy na Placu Wolności w Biłgoraju, gdzie wysiada jedna osoba. Trzeba przyznać, że przystanek jest w sumie dobrze pomyślany, ponieważ sprawnie zajeżdża się tu  z obwodnicy – mijając całe miasto. Jestem w domu , pomyślałem  nastawiając  się psychicznie do szybkiej jazdy. A tymczasem autobus w Panasówce zakręca na Tereszpol i dostojnie sunie na luzie  przez teren zabudowany w kierunku wiaduktu kolejowego położonego w centrum miejscowości. Przejazd ten wywołuje ożywienie wśród siedzących na ławkach lokalsów pijących na ogół piwo lub mocniejsze lokalne trunki. O tej porze nie ma tu za dużego ruchu, ale czemu on tak się kula z wysiłkiem. Okazało się, że mamy ograniczenie prędkości do trzydziestki. Zawracamy przy urzędzie gminy , bez żadnego zainteresowania ze strony miejscowych tam koczujących i leniwie płyniemy z  powrotem do skrzyżowania w Panasówce. Kwadrans w plecy! Potem znowu szybka jazda przez lasy Roztocza, w centrum Zwierzyńca wysiada jeden pasażer , ale autobus na rondzie zawija znowu na prawo  i mamy następną wycieczkę  w kierunku torów  zajeżdżając  tym razem prawie pod przejazd kolejowy na Rutce.  Zawracamy  na placu przed urzędem miasta. No niech to szlag, a gdzie tam… – jeszcze  gorzej zacząłem przeklinać pod nosem. Z kolei pasażerka siedząca koło mnie aż się popłakała z wrażenia. Co on wyprawia ? Słyszę od podróżnego jadącego z Kolbuszowej, który koczował gdzieś za mną z tyłu. Tylko stałych bywalców nic nie wzrusza i plotkują sobie wesoło o pracy – widać, że podróżują AUTOHETMANEM często. Następny zajazd w Brodach , pod zabytkowy, drewniany dworzec w Szczebrzeszynie. Autokar wypełnia sobą całą dziurawą uliczkę dojazdowa a na placu przed stacją nie może się wyrobić i wjeżdża nawet na tory. Oczywiście nikt tutaj na nas nie czeka. Analogiczna sytuacja w Zawadzie i slalom pomiędzy dziurami do wiaduktu. W końcu wjeżdżamy do hetmańskiego grodu. Cel osiągamy punktualnie o godz. 23. Uff, jaki jestem zmęczony. Jadąca obok dziewczyna tłumaczy się komuś przez telefon, że są remonty i dzisiaj zamiast pociągu pojechał od Rzeszowa autobus. Z kolei pasażer z Kolbuszowej też przez telefon deklaruje się, że za tydzień nie przyjedzie  , bo kiepski  dojazd. Mnie w ogóle odebrało mowę. Niby fajnie , bo zwiedziłem  te nasze stacje,  co sam przecież prywatnie lubię robić, ale już od Rozwadowa podróż stała się bardzo  męcząca. Generalnie za długo się jedzie tym wynalazkiem i jakbym miał już komuś z zewnątrz polecać odbycie podróży do/z Krakowa firmą zewnętrzną to wskazał bym  pospieszny kurs PKS rel. Zamość – Katowice – Zamość. Pomimo przeżytych perypetii związanych z kłopotami technicznymi to ogólne wrażenie jest takie, że tu podróż trwa  szybko. Przejazd kolejowa komunikacją zastępczą niemiłosiernie się dłuży. Na dodatek oferta PKSowa jest korzystna cenowo. Koleją 62 zł ( miejscówka bezpłatna ) , autem 49. Jak już ktoś chce jechać pociągiem to proponuje z Krakowa do Lublina TLK i dalej do Zamościa szynobusem REGIO. Wyjazd o 16.30, przyjazd do Zamościa o 23.48, a więc i tak szybciej niż przez Rzeszów. Nie stwierdziłem obecności w autobusie podróżnych jadących HETMANEM ze Śląska. Niestety, dzięki takiej polityce z przejazdu skorzystały głównie osoby przypadkowe, albo kolejarze uprawnieni do bezpłatnych świadczeń, a ci ostatni też na stosunkowo krótkim odcinku. Jak widać przewoźnika to zupełnie nie wzrusza i dalej brnie w zaparte. Dla INTERCITY najważniejsze jest skasowanie dopłaty z budżetu. Tych środków w Polsce nikt przecież już nie rozliczy. Szkoda, że stoczyliśmy się na takie komunikacyjne dno.