Pociąg pielgrzymkowy 2004

  

Cofam się w czasie do jednej ze swoich ulubionych pielgrzymek. W dniu 6.11.2004 r. kolej uruchomiła jednorazowy kurs na trasie: Hrubieszów Miasto – Częstochowa, który na odcinku do Stalowej Woli zatrzymywał się na wszystkich stacjach i przystankach, a bilety były ogólnodostępne , do nabycia w kasach i u konduktora. Obowiązywała taryfa osobowa. Z Zamościa wyruszyłem o godz. 5.35. Pociąg zestawiony był z trzech wagonów klasy drugiej, prowadzonych przez lokomotywę SU45-172. W Zamościu do składu wsiadło około piętnastu osób. Na pokładzie z Hrubieszowa przybyło około dwudziestu, które rozlokowały się w pierwszych dwóch wagonach. Zająłem miejsce w praktycznie pustym ostatnim. Specyficznego gwaru, tak charakterystycznego dla współczesnych pielgrzymek nie zaobserwowałem, życie towarzyskie toczyło się w pierwszej części pociągu. Na tyle: cisza i spokój – tym lepiej dla mnie! Mogłem spokojnie zająć się prowadzeniem obserwacji.

W Zawadzie zasiliła nas piętnasto-osobowa grupa pątników, w Niedzieliskach wsiadły trzy osoby a w Klemensowie – dwie. Szczebrzeszyn: zero, w Zwierzyńcu dołączyła jedna osoba. Na przystanku linii kolejowej nr 66 w Szozdach zasiliło skład aż ośmiu podróżnych, w Tereszpolu: dwie osoby a w Woli Dużej – tradycyjnie nikt się nie dosiadł. W Biłgoraju przewidziany był aż dwudziestominutowy postój, z uwagi na brak przebiegu za jadącym przed nami pośpiesznym do Wrocławia. Na pokładzie pojawiło się ostatecznie dziesięć osób. Krzyżowaliśmy z gagarinem 758, który luzem wyruszył w stronę Zwierzyńca. Wreszcie o 6.58 startujemy dalej. W Dąbrowicy nikt nie wsiadał, w Ciosmach czekały dwie osoby, w Hucie Krzeszowskiej: ani żywej duszy! Postawiłem nogę na peronie kilka minut przed wpół do ósmej.

Opuszczona stacyjka w środku lasu i pociąg – widmo, na szczęście: poświęcony. Przyroda z wrażenia jakby zamilkła. Wszakże to już kalendarzowa jesień, ale nie ma przymrozku. Promienie słońca nie bez trudu przebijają się przez opadające mgły. Słychać tylko słabnący stukot oddalającego się składu, który długo jeszcze będzie się unosił nad puszczą. Tu zakończyłem kolejowy etap pielgrzymki, a rozpocząłem: pieszy.

To była bardzo interesująca stacja położona mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Biłgorajem a Stalową Wolą. Rzadko tu jednak zaglądałem, pozostają mi w pamięci głównie widok z okna wagonów przejeżdżającego bez zatrzymywania w nocy HETMANA do Zamościa. Rozświetlony peron, krótki skład osobówki z Biłgoraja ( Bolek i Lolek – dwa wagony i lokomotywa ) i tłum młodych ludzi, którzy wylegli z wagonów zapalić papierosy lub zwyczajnie pogadać w oczekiwaniu na wolną drogę swojego pociągu, który miał tu wydłużony postój z uwagi na konieczność krzyżowania pośpiesznego. Jeszcze w maju 2000 r. kierownik pociągu do Rozwadowa specjalnie dla dyżurnego ruchu z Huty pobierał w kasie w Zamościu nowy rozkład jazdy, ale czy stacja funkcjonowała do czerwca 2001 r. ( kiedy zawieszono przewozy osobowe na linii nr 66 ) to nie jestem pewny. Działała na zasadzie mijanki ale w ubiegłym wieku przyjeżdżały tu także składy towarowe, aczkolwiek nie było tego okropnie dużo.

W niewielkiej poczekalni raczej rzadko kiedy bywał ruch i gwar. Okolica zalesiona a Huta Krzeszowska jest niewielką miejscowością. Mimo to działała tu kasa biletowa – widać kwadrat okienka oraz ślady węglowego pieca. Kojarzę jeszcze ławki i prymitywny ścienny rozkład jazdy.

Stacja jak widać bardzo ciekawa i warta odrębnego opracowania na łamach LKN-u. Kiedyś się tym zajmę, dlatego tylko pobieżnie zaprezentuję zastaną infrastrukturę, gdyż bezpośrednio po opuszczeniu wagonów zająłem się skrupulatnym zwiedzaniem i fotografowaniem.

Oprócz budynku stacyjnego były jeszcze wtedy zachowane obydwie nastawnie. Tak wyglądała głowica zachodnia stacji. No i to klimatyczne drzewko, tu kiedyś był las! Potem była kolej, następnie – złomowisko a niedługo będzie…łąka.

Równie malowniczo prezentowała się nastawnia na wschodnim biegunie stacji, od strony Biłgoraja. Budowla została już starannie zamaskowana roślinnością.

O godz. 8.15 po torze szerokim przejechało brutto prowadzone przez lokomotywę ST44-2045 spółki PKP LHS. Skład dudnił już wśród lasów na kwadrans przed przejazdem. Najbliższy posterunek ruchu dla toru LHS znajduje się w Hucie Deręgowskiej oddalonej o kilkanaście kilometrów, Hutę Krzeszowską przecina tylko tor szlakowy.

Tuż po przelocie szerokiego, hen daleko na zachodzie rozległ się długi i donośny ryk syreny gagarina. To znak, że po torze normalnym zbliżał się ciekawy pociąg. Dopiero po dwudziestu minutach, o godz. 8.35 minął mnie transport próżnych węglarek prowadzony przez zamojskiego klasycznego gagarina nr 360. Ekspedycję pieszą rozpocząłem od zwiedzania miejscowości, a w zasadzie od poszukiwania sklepu, którego oczywiście nie znalazłem. Śpieszyłem się z powrotem do stacji, a i tak w oddali przez drzewa zamajaczyły mi zielone węglarki, niby z charakterystycznym logo Bogdanki. Czyżby o 9.20 zwiał mi ładowny Połaniec? Takie miałem wtedy myśli. A może jakiś farbowany lis po szerokim – co wydaje się bardziej prawdopodobne biorąc pod uwagę okres niezbędny na dokonanie przebiegu do/z Biłgoraja. Ten czas przecież uwzględniłem w swoich kalkulacjach – wybierając się do wioski, a tu znajome brutto na horyzoncie. Zielone węglarki po szerokim – teraz to norma, ale nie w tych czasach! A może to była zjawa….Trudno powiedzieć, bowiem widziałem tylko jego gołe ….deriery ( po francusku: dupa).

Z uwagi na duże prawdopodobieństwo występowania zjawisk nadprzyrodzonych postanowiłem jak najszybciej przemieścić się do cywilizacji, tj. do Biłgoraja. Po drodze pustynia ludzka. Nikogo nie spotkałem. Może: na szczęście. Tylko ja, pociągi i przyroda. Na zdjęciu duet ST44 nr 2033 i 2021 tuż za wiaduktem nad drogę prowadzącą w kierunku miejscowości Ciosmy. Godz. 10.20, bezchmurne niebo i w tym miejscu zatrzęsienie grających jeszcze koników polnych. Na początku listopada to raczej obserwacja rzadko spotykana. Z uwagi na ryzyku zabłądzenia postanowiłem trzymać się ściśle linii kolejowej nr 66. Przez pewien odcinek, kiedy tory szły na wysokim nasypie musiałem nawet maszerować po torowisku, górą – prawie w koronach drzew. Poniżej gęstwina krzaków i bagna.

W końcu nasyp obniżył się i dotarłem do nieczynnego przystanku Ciosmy, na którym co prawda zatrzymał się rano pociąg pielgrzymkowy. Był to chyba pierwszy planowy postój od czerwca 2001 r.

Zrobiło się na prawdę ciepło – babie lato, sójki skrzeczą i znowu skaczą peronowe koniki. A o 12.55 dwa rasowe konie nr 2039 i 2068 pogoniły z próżnymi węglarkami ze Sławkowa do Hrubieszowa.

Bardzo sympatyczny biwak na peronie, odgłosy lasu wspierały mnie na duchu, aż chciało się tu dłużej zabawić , poopalać i coś przekąsić. Niestety, najtrudniejszy odcinek dopiero przede mną. Musiałem przedzierać się przez widoczny na horyzoncie las. Początkowo próbowałem tak jak Pan Bóg przykazał. Były leśne dukty, zamieniające się w dróżki , ale zaczęły złowieszczo odchylać się od szlaku kolejowego. Kiedy tylko odbiłem bezszelestnie przeleciał pociąg rudowy prowadzony przez zespół szerokotorowych ST44 nr 2037 i 2061. Następnie, gdy już całkiem utraciłem widoczność, postanowiłem zawrócić i udawać parowóz.

Teren podmokły: torfowiska, bagna, żurawiny – ścieżki się kończą i trzeba wędrować po nasypie na którym kłują jeżyny. Dosyć ekstremalne środowisko. W lesie tymczasem jakieś dzikie wrzaski, sarny beczą, ptaki skrzeczą i już słyszę, że po szynach zbliża się coś ciężkiego. A ja nie mam gdzie się podziać – na szczęście dobiegam do jakiejś kupy tłucznia zasypanej u podstawy nasypu. A tu zza łuku wyskakuje normalnotorowy gagarin nr 854, wówczas flagowa maszyna szopy w Bortatyczach ze składem węglarek, relacji: Ropczyce – Bełżec, jak się później okazało. Nawet nie zatrąbił. Wybiła godz. 14.20, jestem dalej przy tym łuku, na szczęście dobre duchy sprawują na de mną pieczę.

Coś mnie natchnęło, nie można przedzierać się przez chaszcze a i po torze na którym nie ma widoczności niebezpiecznie kontynuować poniewierkę. A tu znienacka wytacza się po szerokim brutto węglarkowe w stronę Sławkowa prowadzone przez gagariny nr 2035 i 2061. Pociągi dosłownie wyminęły się w lesie. Sytuacja potencjalnie ryzykowna.

Po tych ekscesach mogłem spokojnie dotrzeć torami do coraz bardziej utwardzonego terenu wokół nich. Las wkrótce skończył się, nasyp znowu zaczął wspinać się w górę, na szczęście wzdłuż niego wytyczone były polne dróżki. Dąbrowica na horyzoncie! Słychać rp1 i w oddali majaczy już znajoma sylwetka lokomotywy i to po torze normalnym. Punktualnie o 15 mija mnie ładowny skład węglowy z Jaszczowa do Polańca prowadzony przez znajome zamojskie iwany o nr 358 i 862. Jeszcze tylko kilka metrów wzdłuż torów i tuż przed wioską, opuszczam szlak i kieruję się skrótem po trakcie w stronę Biłgoraja. Robi się zimno, coraz więcej chmur zwiastuje zbliżające się opady. Zrywa się nieprzyjemny wiatr. Pogoda iście górska. Musiałem jak najszybciej zakończyć peregrynacje i umykać w bezpieczne miejsce. Na szczęście padać zaczyna dopiero wtedy, gdy znajduje się już w mieście. Wyruszam z Biłgoraja do Zamościa busem o godz. 16.20. A gagariny uwidocznione na ostatniej fotce przyprowadziły o 19.30 do Zamościa skład węglowy dla ciepłowni. Następnie do 21.05 stały przy peronie na torze 1 i dopiero wtedy udały do Zawady a dalej do Rozwadowa, skąd nad ranem do Zamościa przyprowadziły kolejne wahadło z węglem. Odnotowałem też pociąg z Zamościa do Wrocławia z godz. 17.40 w składzie: SU45-190 BBBA. Ponadto zauważyłem, że wyburzone zostały zabudowania przystanku osobowego w Niedzieliskach.

Był to bardzo sympatyczny a za razem ekscytujący wypad. To co wtedy zobaczyłem, zrobiło na mnie silne wrażenie, które na trwale zapisało się w pamięci. Dochodzi dodatkowo ciekawa dokumentacja fotograficzna. Zmieniały się czasy, zmieniały się i pociągi. Była jeszcze jedna wyprawa pielgrzymkowym do Huty Deręgowskiej na podobnych zasadach, a potem to już coraz gorzej to wyglądało od strony organizacyjnej i taryfowej, także zaniechałem tych specjalnych przejazdów. Pozostały tylko akcje fotograficzno – filmowe na miejscu, w Zamościu i okolicy.