Z nieba leniwie spadają duże płatki śniegu. Pokrywają wszystkie elementy otaczającego mnie dworcowego krajobrazu. Jest dosyć mroźno. Nie wiem ile stopni, ale odczuwam ujemną temperaturę. Rękawice, szalik i czapka stanowią nieodzowny składnik garderoby. Kalesony pewnie też by się nie zmarnowały, aczkolwiek , zdaje się, że ich to nie posiadam. Niestety. Ale mniejsza o nie. Stoję sobie na odśnieżonym , zamojskim peronie i obserwuję zimowe środowisko. Przycupnąłem tuż obok wyjścia na miasto, pod starym żurawiem do wodowania parowozów. Jest on już od dawna nieużywany i zwisają z niego sople lodu. Przede mną koczuje duża, zróżnicowana wiekowo grupa ludzi. Czekają na pociąg , prawie tak jak ja. Tylko, że oni zamierzają jechać nim dalej, a ja znajduję się w tym miejscu w charakterze obserwatora z ramienia Unii Europejskiej. Tak, tej Unii, która powstanie przeszło 15 lat później. No dajmy na to , w przybliżeniu siedemnaście. Albo , dokładniej: 16 i 9 miesięcy.
Oczywiście, nawet mi się nie śni o żadnym zjednoczeniu, żyję przecież niczym w kraju rad, chociaż zastanawiam się , po co ja tu stoję. I tak stoję i marznę, ale nie jestem samotny. Towarzysze podróżni wydają się odwzajemniać moje odczucia do obowiązującej pory roku. Co niektórzy pokasłują , inni zacierają ręce, są nawet tacy co podskakują. Zniecierpliwienie narasta. Dla rozgrzewki przystępuję z nogi na nogę, w końcu postanowiłam przemieścić się w kierunku zachodnim. Tymczasem, oczekujący rozstępują się , żeby przepuścić jadący od dworca wózek bagażowy , który właśnie wjechał na peron. Jest on dobitnym sygnałem zbliżającego się pociągu, ponieważ służy do przewozu bagaży wyładowanych na stacji z brankardu lub wagonu pocztowego. Pojazd ten toruje mi drogę na drugi koniec peronu, bo zrobiło się tu dosyć tłoczno i normalnie musiał bym się rozpychać między zmarzniętymi ludźmi. Spora ich grupa wraca z pracy , mogą być zmęczeni i podenerwowani, więc lepiej tego towarzystwa nie drażnić. Nie dość, że oczekujących jakby przybyło , to ściemniło się i porządnie zawiało śniegiem. Niestety, pociągu ciągle nie widać. I to nie jednego, ale dwóch składów mi tutaj brakuje. A zbliża się już godzina 16. Co jest do cholery?
W końcu słyszę wytęsknioną, ochrypłą gwizdawkę parowozu. Gwizdnął z wielką łaską , na odczepnego. Jakby był jeszcze bardzo daleko od stacji, podczas gdy w rzeczywistości mijał przejazd na Błoniach, jak to się niebawem miało okazać.
Pociąg osobowy z Zawady do Hrubieszowa wjeżdża na tor 2, proszę zachować ostrożność! Donośny aczkolwiek przyjemny dla ucha , kobiecy głos wydobywa się z pobliskiego megafonu. Oczekującym tego jego potrzeba. Po zapowiedzi na peronie panuje ożywienie. Ludzie przestają się garbić, poprawiają garderobę i chwytają w dłoń porzucone bagaże. Milkną wszelkie rozmowy i daje się obserwować w grupie jakieś takie oficjalne napięcie , jakby to bardzo ważna delegacja miała przyjechać oto pociągiem.
Tymczasem, na horyzoncie , na zachodzie pojawia się świetlista łuna reflektorów . Na początku biorę ją za halucynację – niewyjaśnione zjawisko optyczne. Trzeba przyznać, że z daleka wygląda złowieszczo, niczym błędny ognik. Strzygoń przemieszcza się bardzo wolno, na totalnym luzie . Wkrótce rozpoznaję rozmazane ciemne kształty wiatrownic parowozu. Prędkość do tego stopnia minimalna , iż przypuszczam, że pojazd jest zepsuty. Na rozjazdach prawie , że się zatrzymuje, by po chwili , po zaledwie trzech buchnięciach z kotła – potoczyć się jeszcze parę metrów , a następnie znowu spowolnić. Gdy już praktycznie obumiera i nie daje znaków życia – jeszcze raz słyszymy : puf, puf, puf. I znowu nabiera rozpędu niczym piłka lekarska kopnięta przez małoletnie dziecko , by po kilku metrach zatrzymać się na wysokości współczesnego schroniska CARGO. Taniec śmierci! To jeszcze nie jest meta, ponieważ nie wszystkie wagony prowadzone przez piekielnego, czarnego stwora zmieściły się w ukresie. Głośne syknięcie w kotle i czajnik znowu puszcza dymy , a następnie resztkami sił odskakuje do przodu, ciągnąc za sobą dalszą część pociągu. Na finiszu, buczy niczym dziurawy bojler, a gorąca para zrasza krawędź peronu.
Co niektórzy , wybiegają szczęściu naprzeciw . Szybkim krokiem przemieszczają się w kierunku nadjeżdżającego pociągu i jego ostatnie diabelskie podrygi wprowadzają ich w dezorientację. Parowozokształtny demon sprawia psikusa, jakby się z ludźmi droczył. Co mądrzejsi z nich stanęli jak wryci w peron, ze zdziwieniem przyglądając się flegmatycznym ruchom dziurawego czajnika . A w nim zagotowała się już chyba cała woda. Strasznie syczy, chce poparzyć widzów ukropem, ale już nie może. Kobieta stojąca w drzwiach pierwszego wagonu, która już od dłuższego czasu usiłowała opuścić ledwo toczące się żelazo, szybko zeskakuje ze stopni na dół. Za nią jeszcze ze trzy osoby. A pociąg ciągle się turla do przodu. No pijany całą drogę tak od Zawady jedzie! Wykrzykuje do maszynisty na odchodne. Nie robi to na nim żadnego wrażenia , stoi w drzwiach budki patrząc na nią obojętnym wzrokiem i paląc papierosa. Za to pomocnik , wkurzony. Wyciąga łopatę i straszy kobitę , że ją spali w piecu. Siadaj – Bobo Jago , krzyczy! Nie no scena mrożąca krew w żyłach, a tu taki mróz! W tym momencie skład, a właściwie kondukt kończy swoją doczesną wędrówkę i pociąg zatrzymuje się ostatecznie. Słabo słyszalny zgrzyt hamulców. Mechanicy znikają w czeluściach kabiny, jakby zapadając się do piekła.
Niektórzy oczekujący w pośpiechu wsiadają do wagonów, z kolei inni nie wykazują jakiegokolwiek zainteresowania przybyłym pociągiem. Nie rozumiem tych drugich, ponieważ skład prezentuje się całkiem przyzwoicie, jak na lokalne warunki. Na czele wspomniany kopciuch Ty2, którego można opisać krótko: czarny – sycz. Z kotła wydobywają się wszelkie sykliwe oraz inne nieartykułowane dźwięki. Jego ciemna powłoka sprawia wrażenie nie z tej ziemi. Tuż za nim wibruje spalinowa lokomotywa serii SP42, również czarna jak noc. Widać , ze często „pitigrili” z kopcącymi sadzą typami. Wygląda jak łachudra! Następnie osmolony wagon drugiej klasy, dalej jedynka brudna do tego stopnia, że prawie nie widać żółtego pasa nad oknami. Potem jeszcze jedna dwójka wysmarowana dymem czartowskim i na końcu bagażowy , który z daleka przypomina… parowóz. Z brankardu wyładowywane są jakieś pakunki, ale i chyba coś tam wsadzają do środka. Z daleka nie widać, bo na dodatek ze wszystkich szczelin w wagonach uchodzą spore ilości pary. Wagony z zewnątrz tak nieczyste, od środka wydają się być w miarę przyzwoite. Wszystkie z przedziałami, są firanki. Siedzi sporo ludzi, ale tłoku nie ma. Frekwencja zadowalająca , jak byśmy powiedzieli w dzisiejszych czasach. A są to wagony kursujące w nocnym dalekobieżnym do Warszawy, które po przybyciu nad ranem do Hrubieszowa robią sobie dzienną rundkę do Zawady i z powrotem, żeby się trochę jeszcze wyeksploatować a nie stać bezczynnie w tamtejszym parku wagonowym. Stacja macierzysta: Warszawa Szczęśliwice.
Podwójna trakcja parowo – spalinowa na tym ówczesnym REGIO z Zawady do Hrubieszowa to również nie jest niczym nadzwyczajnym. W ten sposób podsyłany jest parowóz z Chełma na pociąg dalekobieżny ( coś na kształt współczesnego INTERREGIO ) do Kędzierzyna Koźle, odjeżdżający z Zamościa o 17.25. Kopciuch jedzie z Zawady do Zamościa , gdzie jest odczepiany od pociągu i zjeżdża na zasiek węglowy w celu obrządzenia. Pociąg do Hrubieszowa od Zamościa prowadzony jest już tylko przez SP42.
No właśnie, czas mija, a tu widać problemy z odłączeniem smolucha. W zasadzie bardziej to słychać, gdyż mechanicy chyba odczyniają nad nim czary. Z daleka wygląda jakby wymawiali odpowiednie słowa zaklęcia. Po zbliżeniu się do tego nabożeństwa okazuje się, że są to raczej przekleństwa i to takie siarczyste, że nie śmiał bym je tutaj Wam zacytować, nawet po tylu latach. Oj nie był to okład na uszy, nie! Wręcz przeciwnie. Parowy belzebub rzeczywiście wygląda na takiego, który potrafi wyprowadzać ludzi na manowce , ale bez przesady. Chodzi o to, że lokomotywa nie chce się odczepić. Zakleszczyła się trwale ze stonką , bo coś tam zamarzło czy co innego. Dokładnie nie wiem, bo maszyniści z parowozu krzyczą na ludzi , którzy się gapią na proces separowania, że to jest niby tych ludzi wina, iż maszyny się trzymają i nie chcą puścić . Nie wolno się patrzyć! Także lepiej tam nie podchodzić. Wyzywają , że aż uszy zatyka. Ci z wibratora , nieco młodsi od swoich chamskich, tj. chciałem powiedzieć – chełmskich kolegów z czajnika , są bardziej wyluzowani , ale też krzyczą z kolei na tamtych , żeby się odczepiać. No odczepcie się w końcu od nas! Jechać! Jechać! Mimo sygnalizowanych ostrzeżeń, przy parowozie robił się nie małe zbiegowisko.
Szczęk i szczęk, wrzask i jęk…Odczepili ten parowy sprzęt. Nagle huk, para buch! Większy buch, być by mógł! Lecz w bojlerze wody brak. Taki obciach, że aż żal.
Już mi się zaczęło rymować z tego zimna, brrrr!
Zamierzałem sobie dłużej postać przy tym prawdziwym gejzerze energii , ogrzewając się podmuchami ciepła wydobywającymi się z jego korpusu zwłaszcza, że dworcowy bufet akurat nieczynny. Wywiesili kartkę , że przyjęcie, bądź inwentaryzacja lub lakonicznie : lokal nieczynny. Coś takiego. Innych również wciągnęło odbywające się tutaj dosyć widowiskowe przedstawienie. A i bez niego – spowity parą zmurszały parowóz wyjątkowo klimatycznie prezentował się na tle śniegu. Miał w sobie nie dającą się w słowach opisać magię, która przykuwała uwagę . Niby zwyczajna , nie wyróżniająca się dwójka , czarna jak noc a jednak, potrafiła pozytywnie zainspirować otoczenie. Niestety , zimową sielankę nagle mąci pani dyżurna ruchu taką oto zapowiedzią.
W dni dzisiejszym pociąg osobowy do Kielc zostaje odwołany ze stacji Zamość. Wprowadzona zostaje komunikacja zastępcza : osinobus – stoi przed budynkiem dworca PKP. Uprasza się podróżnych chcących odbyć podróż pociągiem do Kielc o niezwłoczne udanie się we wskazane miejsce . Zachowują ważność bilety kolejowe. Planowy odjazd osinobusu godz. 15.55. Życzymy przyjemnej podróży.
No właśnie – gdzie są Kielce? Z tego zamieszania prawie nie zauważyłem, że na torze 1 nie ma składu , który o tej porze powinien się tam znajdować. Chodzi o kielecką SP42 oraz 3 wagony. Przedziałową dwójkę, jedynkę oraz bezprzedziałową Bh. Że też wcześniej nie stwierdziłem ich nieobecności! A przecież w Zamościu nie ma drugiego peronu czy innych torów do odpraw pasażerskich. Dopiero głos z megafonu uświadamia mi jaki jestem nieuważny. Mniejsza o mnie, ale towarzystwo na peronie zachowuje się, jakby ich demon z parowozu opętał. W zasadzie to chyba była wina pani dyżurnej. Zapowiedź bardzo wyraźna, donośna, ton rozkazujący – nie tolerujący sprzeciwu. Nie dziwię się, że wszyscy ulegli. No i ta teatralna dykcja! Medium o niespotykanej mocy.
Zainteresowani podróżą rzucają się szturmem do wyjścia na miasto, wprost pod nadjeżdżający parowóz, który odczepiwszy się w końcu od reszty pociągu stojącego na torze 2 , flegmatycznie rusza do przodu. Ledwo zatoczy się z pół metra, musi się zatrzymać, żeby nie staranować biegnących przez przejście ludzi. Mechanik zaczyna gwizdać, ale świstawka odmawia posłuszeństwa , chociaż momentami sprzęt jeszcze pieje jak wykastrowany kogut. Ludzie tymczasem prą na miasto, nie bacząc na kolosa. Bądź co bądź , godzina się zrobiła 16.10 – kwadrans po rozkładowym odjeździe Kielc. Dwójka cofa ze 20 centymetrów, po czym znowu pełznie do przodu , fałszując niesamowicie przy tym uszkodzoną syreną. Łu, łu, łu, łu , łu , łu….. , słychać szybkie – urywające się tony, niczym we współczesnych alarmach samochodowych. Dwie staruszki z tobołami jednak chcą przejść przed parowozem i zaczynają okładać bagażem podręcznym jego bufory. W tym momencie lokomotywa zajmuje już prawie pół przejścia. Co ciekawe przyjechała wiatrownicami do przodu, podczas gdy zwykle kopciuchy wjeżdżały od Zawady do Zamościa niejako od tyłu – tendrami . Ale mniejsza o to. Babki nie dają za wygraną i przedostają się na drugą stronę , a jedna to nawet usiłuje zepchnąć przeszkodę do tyłu. Kto by pomyślał, niby taka słaba, spracowana …może nawet rencistka. I wcale się nie boi, jeszcze się odgraża. Parowóz minimalnie porusza się jednak do wschodu , w kierunku nastawni dysponującej. Musi zjechać na melinę , nabrać wody. Okazuje się, że nie wszyscy przeszli. Odgrodzone zostały ze cztery osoby , które nie dają jednak za wygraną . Rozpoczyna się dziwaczny wyścig, kto będzie szybciej po drugiej stronie. W tym momencie na parowozie świstawka chyba całkowicie odmawia posłuszeństwa, więc pomocnik zaczyna sam gwizdać do tych ludzi. Może na cmentarz was podwieźć, idioci! Gwizdanie wychodzi mu chyba lepiej niż RP1 w naturze z tej dwójki, na której pracuje. W sumie to pierwszy i ostatni raz coś takiego widzę i słyszę. Przedstawienie jak w teatrze.
A przed dworcem zbiegowisko. Naprzeciwko wejścia do poczekalni stoi wspomniany osinobus. No gdybym powiedział, że pierwszy raz w życiu widzę ten wehikuł , to bym skłamał. Spotykałem go w miarę często, ale po raz pierwszy w roli pojazdu kolejowego jadącego w zastępstwie za pociąg i to bardzo ważny bo dalekobieżny.
Tu przerwa w opowiadaniu na przypis dla podniesienia poziomu , ale i faktem jest , że w tamtych czasach taki mądry to ja nie byłem. Prawdę mówiąc całkiem niedawno dowiedziałem się dlaczego ten pojazd oficjalnie był tak nazywany. W młodości myślałem, że to od osi.
Cytuję za Wikipedią : „Osinobus – polski samochód do przewozu większej liczby osób, produkowany przez PPHU Osiny na bazie kolejnych modeli samochodu ciężarowego Star 28/29, z zabudowaną kabiną pasażerską w miejsce skrzyni ładunkowej. Pierwszy autobus został zmontowany w Osinach (kopalnia rudy żelaza w Osinach) na własne potrzeby – transportu. Ponieważ na rynku brakowało podobnych pojazdów, konstrukcja spotkała się z dużym zainteresowaniem i jej produkcja szybko stała się dominująca w przedsiębiorstwie przekształconym w PPHU”.
I to by się zgadzało, ponieważ na szesnaście lat przed Unią Europejską, osinobusy służyły jeszcze do przewozów pracowniczych, aczkolwiek w jakichś zabitych deskami PGRach. W takim mieście jaki Zamość – mogły się pojawiać co najwyżej tranzytem . I dlatego ten stojący przed dworcem wprawia mnie w takie zdumienie. Za pociąg? Niemożliwe! A jednak -tak!
W kabinie kierowcy na wysokości siedzenia dla pasażerów wstawiona jest duża biała tablica kierunkowa z wysmarowanym czarną farbą napisem: KIELCE. Obok pojazdu – zamieszanie. Przy wejściu do części pasażerskiej tłoczą się podróżni. W wąskiej pakamerze na nadwoziu stara trudno jest się wszystkim pomieścić . Niektórzy nawet siadają innym na kolanach. Ludzie pchają się z siatkami i innymi tobołami. Są problemy z dużymi bagażami. Jakby nie mogli ich w domu zostawić? Nie , muszą walizki zabierać, akurat wtedy kiedy pociąg odwołali. Dlatego panuje silna ciasnota.
Proszę Pana ja mam miejsce w klasie pierwszej , ja nie będę jechała w tym tłoku, skarży się kobieta w eleganckiej etoli z rudego lisa. A to proszę szanowną panią do kabiny , proponuje konduktor, a dostojna dama czym prędzej się tam ładuje.
W części przeznaczonej dla hołoty przejście blokuje tęgawa matrona, licząca chyba z pięć pudów żywej wagi. Trzeba się przez nią przeciskać. Baba na dodatek jest bardzo pyskata i każdego opieprza dokoła. A to jej ktoś na odcisk nadepnął, następny siatkę wygniótł, inny znowu beret potargał. W końcu jakoś się chyba wszyscy rozsiedli , na tyle na ile się dało , ale wehikuł wcale nie rusza. Pasażerowie wcale nie poganiają obsługi do odjazdu , tylko niektórzy narzekają , że im zimno. Nie wygląda mi na to, aby we wnętrzu działało jakieś ogrzewanie, mimo to humory dopisują. Słychać śmiech i gwar rozmów. Oczywiście najgłośniej gaworzy wspomniana wcześniej , jak to byśmy dzisiaj powiedzieli – typiara. Głośno komunikuje każdą swoją złotą myśl, do tego stopnia, że nawet stojący na zewnątrz pojazdu wyraźnie słyszą o co chodzi. Ale nie tylko ona jedna nadaje. Nasłuchując fragmenty rozmów z wnętrza można zapoznać się z różnymi ciekawymi faktami. Wydaje się , że tam w środku rozwijają się coraz to bardziej intrygujące wątki: wesela, kradzieże a nawet morderstwa. Ktoś się cieszy, inny znów zrzędzi, a osinobus ciągle stoi. Tym w środku wydaje się to wcale nie przeszkadzać. Tak jakby siedząc w jego wnętrzu odkryli jakiś sens życia. Z szoferki również dochodzą głosy ożywionej dyskusji. Przede wszystkim do pojazdu podchodzą ciągle jacyś ludzie i ucinają sobie pogawędki a to z kierowcą czy też z osobami znajdującymi się przy drzwiach w części pasażerskiej.
Wydaje się, że wszyscy są bardzo zadowoleni z podróży, która się nawet nie zaczęła. Mogli by tak siedzieć lub stać i gadać, aż nagle ktoś zakłóca ten sielski spokój. Przyszedł ważniejszy kolejarz, może zawiadowca czy inny zarządzający stacją i zbeształ , ale jak się wkrótce okazało : nie tego kogo trzeba. Za kierownicą siedzi …pasażer. Siedzący za kierownicą , jak się okazało – wcale nie był kierowcą , tylko rozlokował się tam z braku innych miejsc . Zachowywał się grzecznie i rozmawiał z dwiema pasażerkami cisnącymi się w kabinie. One z kolei wcale nie zamierzały się stamtąd ruszać. Będzie draka gdy zgłosi się kierujący , bo cztery osoby, raczej się w szoferce nie zmieszczą. Chyba, że ten pan poprowadzi… Decydent z PKP ma minę nietęgą.
– Siadłem tutaj bo było wolne miejsca, z tyłu już się nikt nie zmieści.
– No to niech pan powie kierowcy, że macie już jechać!
– A jak on wygląda?
– No , jak kierowca z PKS-u. Od razu pan pozna.
W wyniku poszukiwania okazało się , że kierowca rezyduje w poczekalni i randkuję z jakąś dziewczyną . W międzyczasie pojawia się rewident, żeby zrobić próbę hamulca….osinobusu. W tym celu zamierza pukać młotkiem po oponach. Robi się zbiegowisko, bo ludzie słysząc jeszcze wcześniejsze awantury rzucili się do wyjścia , żeby zobaczyć co też tam zaszło. Opróżnił się prawie cały osinobus. Ale niby nic takiego się nie dzieje. Rewident stoi na wysokości koła. W jednej ręce trzyma służbowy młotek, a w drugiej jakąś pomarańczową chorągiewkę. Inny kolejarz się na niego strasznie wydziera , że to on niby taki całkiem głupi, ale ten odpowiada, ze po prostu tylko tak sobie przyszedł , z przyzwyczajenia. Zawsze odprawia pociąg, a że takowego nie zastał, to udał się przed dworzec, tak jak mu poradzono. No – pociąg czy nie pociąg , ale próba musi być. Trochę się naradzali w jeszcze jakimś rozszerzonym gronie i uznali ostatecznie, że jednak obędzie się bez niej.
W międzyczasie ludzie zaczęli się już chyba rozchodzić. Kierowca, który skończył konferencję ze swoją znajomą zaczyna się denerwować, że pasażerowie po próżnicy wychodzą i wchodzą do środka. Osobnik zajmujący jego miejsce w międzyczasie dyskretnie ulatnia się z szoferki zadowolony z perspektywy zajęcia miejsca siedzącego w części osobowej. Konduktor z tym ważniejszym kolejarzem zaczynają zaganiać podróżnych z powrotem do wnętrza. Niektórzy nie chcą jechać , ale po stanowczych protestach obsługi ustępują. A niech was wszyscy diabli! Ależ żeście się przyczepili.
Kierowca chyba nie wie jak ma jechać i uzgadnia trasę. Ze strzępów dochodzących na zewnątrz rozmów wynika, że jego doradcy wywodzący się z kręgów kolejowych doznają wahań logistycznych w tym względzie. Jedni mówią tędy, inni , że tamtędy, no takie tam sprzeczności.
Obrażeni ludziska jeszcze trochę się posprzeczali z obsługą, po czym z mozołem zajęli miejsca we wnętrzu pojazdu. W środku kotłowanina, ponieważ wszyscy usiłują się rozlokować na pierwotnych pozycjach , a ciasnota wnętrza uniemożliwia większe manewry. Kiedy się z trudem upchnęli, to okazało się , że do środka nie może władować się konduktor. W tym momencie pojawiają się SOKiści.
– Co nie chcą pana wpuścić do pojazdu?
– Nie mogę się zmieścić…
W końcu drzwi jakoś się domykają i star powoli rusza z miejsca. Kierownik pociągu jedzie na stojąco w pozycji pochylonej , plecami do kierunku jazdy. Po chwili : drzwi znowu otwarte – pojazd hamuje. Palec mi przytrzasnęli! Wydziera się w niebogłosy gruba baba. I zaczyna się słowna utarczka, po czym drzwi zamykają się znowu, ale tym razem wolniej. Osinobus odjeżdża prawie z godzinnym opóźnieniem.
W każdym smutnym zjawisku często można odszukać pozytywne akcenty. Trzeba tylko umieć być optymistą. Przed laty, kiedy czekałem na pociąg podjechał zamiast niego właśnie ten oto archaiczny środek lokomocji na gumowych kółkach . Musiałem odbyć podróż w opisanych wyżej warunkach. Przeklinałem wszystko na czym tylko świat stoi. A teraz mam co wspominać. Ale to jest już zupełnie inna historia…