„Ach jechać, jechać , gdzieś nam,gdzie w koło cisza leśna,
Tam na zmęczone uszy, kłaść okład z jej głuszy”.
Śpiewał już bardzo dawno Wiesław Michnikowski.
„Nagle – łup, zgrzyt i chrup,
Szczęki szczęk, wrzask i jęk
A to zwierz chłopa żre!
Chcesz to wierz, chcesz to nie.
Dla zwierza – cóż za pycha!
On ćpa, mlaska i prycha.
Ach cisza, cisza leśna cisza
Nie jest taka ci … proszę pana – cha”.
No, gdzie ta cisza? W Werchracie!
Słowa te jak wiele innych tekstów autorstwa duetu: Przybora , Wasowski uważam za ponadczasowe , a przychodzą mi do głowy właśnie wtedy , kiedy przypominam sobie kolejowe wyprawy po szlaku :Hrebenne – Munina. Było ich wiele , gdyż początki moich ekskursji sięgają jeszcze epoki trakcji parowej . Cisza leśna zakłócona przez wycie parowozu. Intrygująca stacyjka w środku lasu. Kopciuchy wymarły już dawno, diesel – e zresztą też ale stacja w Werchracie ciągle wywołuje u mnie pewien specyficzny dreszczyk emocji. We wcześniejszych latach była dla mnie niedostępna, a to z tych względów, że znajdował się tutaj duży węzeł przeładunkowy z toru normalnego na szeroki i przyjezdni byli przeganiani przez pracowników kolei nawet z dworca czego sam doświadczyłem. Imponującą, aczkolwiek zapuszczoną i niekiedy porośniętą chaszczami infrastrukturę podziwiać mogłem tylko z okien pociągów, którymi podróżowałem. Do końca ubiegłego wieku pracowała tutaj szerokotorowa tamara z Żurawnicy , przesyłana na przeglądy do szopy torem szerokim przez terytorium Ukrainy. Razem z nią rezydowała też normalnotorowa , lecz później manewry prowadziły już tylko lokomotywy liniowe, przyjeżdżające tu z bruttami , którymi najczęściej były ST43, nazywane potocznie rumunami. Oczywiście jeszcze wcześniej były tylko kopciuchy, ale parowozu z towarem to ja nie doświadczyłem ( za młody jestem) , aczkolwiek jeszcze w rj 87/88 jedna para pociągów towarowych z Przeworska do Bełżca jeździła planowo na teigrekach. Mam przed oczami za to wyruszające stąd w stronę Przeworska ciężkie wahadła towarowe , przeważnie zestawione z węglarek, które najczęściej prowadziły dwa rumuny, rzadziej walentyny. Przypominam sobie też pociągi z burakami relacji Bełżec – Ropczyce. Żurawickie rumuny były bardzo wyeksploatowane, niejednokrotnie pordzewiałe, czasami nawet z zabitymi dyktami fragmentami okien. Z za brudnych szyb łopotały na wietrze firaneczki z logo PKP , pamiętające chyba jeszcze lata siedemdziesiąte. Ciężkie brutto mijało się przeważnie w Werchracie jadąc pociągiem wyjeżdżającym z Zamościa o 8 lub o 9, a potem spotykało się gdzieś na szlaku, po zwolnieniu odstępu przez rzeczoną osobówkę. W rj 1999/2000 była tu nawet mijanka dwóch bałajów mniej więcej około 11.30 , która wyglądała dosyć karkołomnie ze względu na stosunkowo skromną część do odprawy pasażerów w postaci peronu ziemnego, ale tylko przy jednym torze. Pamiętam, że chciałem sfotografować ten proces , ale zabrakło inwencji i czasu.
Do odprawy podróżnych służyła malutka poczekalnia z jeszcze mniejszym pomieszczeniem kasy biletowej , przypominającym dziuple , gdzie mieściła się tylko gablota biletów kartonikowych i kasjer . Kartonik nabyłem tuż przed zawieszeniem przewozów w maju 2000 r. Potem wszystko diabli wzięli!
Starego parterowego budynku pamiętającego chyba początki funkcjonowania linii od kilku lat już nie ma, pozostał tylko bliźniaczy. No i „Czerwone korale”. Nie potrafię sobie przypomnieć okoliczności, ale lat temu 13 albo i 14 wysiadam z bałaja na werchrackiej łące czyli peronie i idę na wieś a po co to już nie pamiętam, ale zdaje się, że w celu zwiedzania okolicy , bynajmniej nie samej stacji. Miewałem w tym okresie takie nastoje, że jeździłem pociągami w celach typowo turystycznych, nie związanych z kolejnictwem. Wykorzystywałem dobrodziejstwo biletu wycieczkowego powrotnego , za który płaciło się w weekendy 50 % normalnej ceny i po prostu zwiedzałem co popadnie. Nie był to wtedy jeszcze rejon popularny , wydawnictw i przewodników było mało, dlatego przyjemnie było samemu prowadzić odkrycia historyczne. Przyjechałem zatem do Werchraty i czegoś tam szukałem w wiosce, a czego to w tej chwili możecie mnie obdzierać ze skóry a i tak Wam nie powiem, bo zapomniałem. Może stary cmentarz za kościołem, może skamieniałe drzewa, nie pamiętam. Jedyne co kojarzę , to , że faktycznie był tu już przysłowiowy koniec świata, aczkolwiek sklep spożywczo – przemysłowy otwarty a jakże – w niedzielę . Co prawda : wystrój i zaopatrzenie głębokie czasy PRL-u, ale nieważne. Nabyłem wodę mineralną i paluszki i dosyć szybko znalazłem się z powrotem na stacji, ale na pociąg do Zamościa musiałem trochę poczekać. Chodzenie po części towarowej w grę nie wchodziło, ponieważ bałem się ochrony i straży granicznej , mimo , że nie było ich wtedy nigdzie widać. Specjalnie mnie też nie interesowały też takie spacery. Na grupie towarowej pusto, praktycznie brak wagonów, trafiłem na okres dużych zastojów w ruchu . Niby w oddali dostrzegłem jakiś skład , ale były to odstawione , nieużywane od dłuższego czasu węglarki. Zmęczenie dawało o sobie znać a , że temperatura dochodziła do 30 stopni w cieniu – szukałem dogodnego miejsca do odpoczynku. Kasa nieczynna, poczekalnia otwarta, ale ciasna cela w całości wypełniona kaflowym piecem, muchy i ćmy – nie nastraja do dłuższego wypoczynku. Siadłem więc pod drzewem w cieniu, bynajmniej nie na ławce, bo czegoś takiego nie uświadczyłem , tylko na trawie. Okolica wyludniona , jak w okresie działalności band UPA, dosłownie sobie tak pomyślałem. Mimo wszystko w pobliżu peronu na prowizorycznie utworzonych klombach kwitną cynie i aksamitki. Obok peronu nastawnia , również przystrojona kwieciem. Drzwi i okna od budynku pootwierane , przy wejściu stoi motor – to niewątpliwie oznaki życia na tym odludziu. Bzyczą muchówki, cykają pasikoniki, latają motyle – niezła sjesta.
„Czerwone korale, czerwone niczym wino
korale z polnej jarzębiny
I łzy dziewczyny i wielkie łzy”
Głos dochodzi z wnętrza nastawni.
„Z miasta płaszcz i korale me
On pochwalił i rzekł
Że ze mną zatańczyć chce
Jego dżins i mej bluzki biel
Zwarły się w tangu wnet
We włosy miał wtarty żel”
Ktoś w środku sobie radośnie podśpiewuje – dosyć donośnie ale i profesjonalnie to robi.
„Potem mnie na wycieczkę wziął
I na wycieczce tej
Mą bieluśką bluzkę zmiął
Wszyscy mi zazdrościli tam
Gdy wróciłam i gdy
W pomiętej bluzeczce szłam”
Po pewnym czasie znałem już całą piosenkę na pamięć.
„Czerwone korale, czerwone niczym wino
Korale z polnej jarzębiny
I łzy dziewczyny i wielkie łzy”
No tak już po 50 razie ( chyba nie przesadziłem ) zacząłem w myślach marzyć, żeby nie tyle przestał, co nieco zmodyfikował repertuar. Na próżno…
„Wczoraj też na tych tańcach był
A we włosach mu żel
Jak srebrzysty księżyc lśnił
Tyle że z Kryśką cały czas
Tańczył a w stronę mą
Nie spojrzał ni jeden raz”
W końcu zadzwonił telefon , no i korale przez 5 minut zamilkły, ale po chwili znowu : „Czerwone korale…”
Nadmiar kultury jednak mi szkodzi, zacząłem niecierpliwie sposobić się do odjazdu a pociągu nawet nie słychać, tylko: „Czerwone korale…”
Chowam się w poczekalni gdzie usiłuję wybić okienko do kasy stukając w szybę , ale ono zamknięte. Tymczasem występ przybiera na sile, solista odśpiewuję przez megafon ( a był tam, był ) ale nie zapowiedź wjazdu pociągu tylko: „Czerwone korale…”
W końcu pod wpływem sygnału baczność wydanego przez zamojskiego odkurzacza ( SP32 ) gdzieś hen daleko przed wjazdem na stację następuje antrakt. Po chwili skład wtacza się na to coś co umownie nazwali tutaj peronem. W pośpiechu zajmuje miejsce w wagonie, żeby przypadkiem nie zostać. Bałaj powoli rusza a ja wyglądam przez okno. Z nastawni wypada całkiem młody dyżurny ruchu , lecz zamiast zarządzić odjazd krzyczy oczywiście : „Czerwone korale..” , czym wywołuje salwę śmiechu u dwóch pasażerek, które wysiadły wcześniej z pociągu. Nawet lizaka nie podnosi, a gdy dociera do jego świadomości , że skład już jakiś czas temu wystartował , macha zrezygnowany ręka i wraca nazad skąd wyskoczył z pieśnią na ustach . Pijany , pomyślałem – nie : gorzej – zakochany! Taki to może pociąg wykoleić. Dobrze, że się wyrwałem z tej „głuszy” , ale z drugiej strony muszę przyznać, że wykonanie było lepsze od oryginalnego, a dyżurny ruchu marnował swój talent śpiewając na takiej artystycznej prowincji.
W sumie , nie tylko artystycznej , bo do czerwca 2001 r. to właśnie pociągi stanowiły tu jedyne okno na świat. Stacja stanowiła centrum interesów życiowych chyba dla większości mieszkańców, ze względu na możliwość wyjazdu do innych miejscowości, ale też dając zatrudnienie zarówno w strefie stricte kolejowej , jak i w pobliskim terminalu przeładunkowym.
Kiedy w czerwcu 2001 r. ostatnie bałaje jeżdżące z Jarosławia zostały skrócone do Horyńca Zdroju , do Werchraty praktycznie nie można było dostać się publicznym środkiem lokomocji. Raz na jakiś czas , przez miejscowość kursowały lokomotywy pasażerskie z Horyńca Zdroju do Bełżca i z powrotem , ponieważ obsługę trakcyjną wykastrowanych bałai relacji: Horyniec Zdrój – Przeworsk musiały i tak zapewnić odkurzacze SP32 z lokomotywowni Zamość Bortatycze, stacjonujące co prawda w Przeworsku , ale zjeżdżające na cykle przeglądów okresowych i naprawy do swojej macierzystej jednostki właśnie jako kursy służbowe bez wagonów. Tymi luzakami niekiedy przemieszczali się okoliczni mieszkańcy, zdarzało się, że nawet po kilka osób w kabinie. Dodatkowo , podobno przez jakiś czas kursował pociąg nieformalny z Horyńca Zdroju do Werchraty, o ile się nie mylę w lubaczowskie dni targowe. Na jakich zasadach to nie mam pojęcia, ale takiej informacji udzielił mi jeden z dyżurnych ruchu na trasie, widziałem też odręczne ogłoszenie w tej sprawie przyczepione do rozkładu jazdy w Bobrówce. Z czasem bałaje zlikwidowano , po pewnym czasie pojawiły się w ich miejsce szynobusy kursujące z Jarosławia do Horyńca Zdroju ale dalsze miejscowości w tym Werchrata ciągle były praktycznie odcięte od świata. Pozostał tylko pośpieszny ROZTOCZE rel. Zamość – Wrocław – Zamość, który kursował w porze dziennej do pamiętnego 1.09.2009 r. , a potem już nie było mu dane przeobrazić się w TLK , tylko w autobus , lecz w tej formie niedługo pociągnął. Za to ostatnie dziesięciolecie było niewątpliwie okresem ponownego rozkwitu bazy przeładunkowej w Werchracie , gdzie , jak za dawnych lat przyjeżdżały ciężkie składy po obydwu szerokościach toru. Niestety, w tym zakresie ostatnio też możemy obserwować stagnację.
Mniej więcej o tej samej porze w ubiegłym roku wybrałem się do Werchraty na wycieczkę, właśnie w celu spotkania pociągu towarowego, coraz rzadszego widoku na linii bałajskiej. Wyjazd nastąpił z Zamościa REGIO ex SENATOREM o 8, w którym zresztą spotkałem wielu znajomych oraz zostałem wyczerpująco przeszkolony w temacie bazy noclegowej w Werchracie. Okazuje się, że w pociągu dowiesz się człowieku wszystkiego. Na przykład, że w miejscowości tej występują bardzo rzadkie gatunki motyli, no ale owady te akurat miałem w nosie , tam się udając i jedyne jakie kojarzę po wizycie, to bielinki kapustniki. Już wjeżdżając na stacje zauważyłem manewrującego czmielaka , bynajmniej nie zwierza , lecz lokomotywę ukraińską serii CZM33 nr 3481. Okoliczności wskazywały na szybki powrót maszyny z pociągiem za granicę, dlatego udałem się czym prędzej na urokliwą polankę za stacją , gdzie niestety zmuszony byłem trochę poczekać. W pierwotnych planach zakładałem przejście lasem do Hrebennego, po tzw. wirtualnej drodze, która jest co prawda na wielu mapach od niepamiętnych czasów , ale nigdy nie została wybudowana. Wielu nieświadomych kierowców zostało wyprowadzonych za jej przyczyną na manowce zajeżdżając w Siedliskach do środka lasu. Prawda jest taka, że szosa zamienia się w zwykłą ścieżkę leśną , po którym i rowerem jedzie się ciężko, a co mówić : samochodem. W Werchracie po opuszczeniu pociągu zastałem piękną , słoneczną pogodę , natomiast jakieś dwa kilometry za stacją , w lesie powoli zaczęło się chmurzyć. Przebiegło stado sarenek, gdzieś tam nerwowo zawrzeszczała wilga i wkrótce nadciągnęła burza , a pioruny tak waliły, że miałem solidnego stracha. Schroniłem się w lesie pod wyjątkowo okazałą sosną, ale deszcz na szczęście lał z boku,a nad głową mi tylko kropiło tj. na torze w stronę Hrebennego ściana wody, a w stronę Werchraty z kolei świeci słońce. Nie wiedziałem czy zmykać z powrotem do osady czy cierpliwie czekać na swoją kolej.
Pociąg towarowy do Rawy Ruskiej na szczęście w porę nadjechał, dzięki czemu , nacieszywszy się jego wizerunkiem mogłem powoli oddalić się w kierunku stacji kolejowej , w obrębie której praktycznie już nie padało. Po drodze , dosłownie przede mną nagle wyrósł mi przed oczami samochód straży granicznej.
– Co tu robi?
– Zdjęcia?
– Terrorysta?
– Nie turysta?
– A gdzie teraz idzie?
– Na stacje?
– A po co?
– Żeby odjechać stąd pociągiem do Horyńca?
– A dlaczego?
– A bo się burzy przestraszył.
– A to w Horyńcu mieszka?
– Nie , w Zamościu.
– No chyba że! To niech idzie , bo zaraz będzie pociąg.
No i poszedłem, a strażnicy wkrótce już wracali drogą, którą zdążałem na dworzec i nawet zaproponowali , że mnie podwiozą, ale nie skorzystałem , gdyż czułem respekt, przed organami władzy.
Po osiągnięciu celu spostrzegłem widoczne wahadło węglarek z rumunem ST43-164 na czele i SM48 – 106 na popychu, które przyjechało w tak zwanym międzyczasie, tj. wtedy , czatowałem na szerokotorową zdawkę na leśnej polance gdzie rozgałęziają się tory. Zdecydowałem, że przemieszczę się KASZTELANEM do Horyńca Zdroju , ponieważ burzowa chmura mruczała złowieszczo nad granicą państwa w pobliskim lesie. Uznałem, że w uzdrowisku będzie bezpieczniej. Przed odjazdem szynobusu zdążyłem się jeszcze posilić niezwykłymi owocami jabłoni rosnącej przy płocie w pobliżu przystanku, które wyglądały jak parszywe a smakowały jakby to właśnie nimi przed wiekami biblijna Ewa kusiła Adama. Po chwili już siedziałem w środku ale skład jeszcze przez moment czekał, ponieważ kierownik pociągu rzucił się zrywać rzeczone owoce, z którymi później jeszcze musiał podzielić się z mechanikiem. W Horyńcu , tak jak myślałem ani jednej chmurki na niebie. Ciężko mi było znaleźć odpowiedni motyw do sfotografowania długiego wahadła, które ruszyło z Werchraty po zwolnieniu szlaku przez osobówkę, ponieważ szlak w obrębie miejscowości bardzo zakrzaczony i ostatecznie czekałem na brutto na stacji, a następnie na powrotnego KASZTELANA do Zamościa. To jeszcze nie były wszystkie emocje jakie na mnie czekały, gdyż po powrocie do domu okazało się , że przywiozłem kleszcza , który musiał wskoczyć na mnie wtedy kiedy czekałem w lesie na zdawkę do Rawy Ruskiej. Na szczęście zwierz nie zdążył mnie zeżreć i sprawnie się uwolniłem spod jego kurateli.
Ruina budynku w lesie obok stacji.
W tym miejscu była słynna pustelnia brata Alberta. W tle suwnice terminalu przeładunkowego.
Zdawka z Werchraty do Rawy Ruskiej wyłoniła się nagle.
Nastawnia na głowicy wschodniej.
Ta lokomotywa od wieków tu stoi.
Fragment tarczy ostrzegawczej z okna pociągu.
Pojawienie się wakacyjnych kursów REGIO z Lublina /Zamościa na Roztocze Południowe jest efektem istotnych zmian w strumieniach ruchu turystycznego, które nastąpiły w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Można powiedzieć , że w ubiegłym wieku region ten nie był popularnym miejscem do organizacji wypoczynku, zarówno indywidualnego , jak i zbiorowego. Uchodził za niedostępny i pozbawiony bazy turystycznej. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych, tak dajmy na to od 1995 r. nastąpił istotny przełom w tym względzie , gdyż turyści zaczęli stopniowo poszukiwać czegoś nowego niż oklepane już szlaki okolic Zwierzyńca czy Suśca . I tak na nieznanych wcześniej miejscowościach wzdłuż linii bałajskiej, stanowiącej tu podstawowy ciąg transportu publicznego zaroiło się w lecie od przyjezdnych gości. Z tych też względów wystąpiły naciski ze strony różnych środowisk , w wyniku których chociażby pociągi z Przeworska kończące bieg w Bełżcu przedłużono do Zamościa. Wcześniej narzekano właśnie na uciążliwość bełżeckich przesiadek , gdzie nieraz trzeba było przez kilka godzin oczekiwać na spóźnione składy. Wydłużone relacje umożliwiły dogodny dojazd , a po pewnym czasie pojawiła się dosłownie moda na wypady na Roztocze Południowe właśnie koleją. Sam pamiętam jak kilku moich znajomych zachwalało mi wczasy w dzikiej puszczy , gdzie dojechać można tylko pociągiem. Czasami spotykałem też w pociągu zupełnie mi nieznanych turystów outsiderów jadących w nieznany, piękny region. Czas prysł w maju 2000 r., kiedy to kursy z Przeworska skrócono do Bełżca , z zachowaniem skomunikowań w stronę Zamościa , ale mało dogodnych. W końcu , od czerwca 2001 r. z Lubelszczyzny nie dało się tu już praktycznie dojechać, chociaż wytrasowany został przez Bełżec dalekobieżny pociąg pośpieszny z Zamościa do Wrocławia jadący jednak w nocy i dosyć drogi. Od XII 2006 r. w jego miejsce pojawiło się wspomniane już dzienne , dalekobieżne ROZTOCZE , również w relacji do Wrocławia , ale ze względu na wysokie ceny biletów , praktycznie nie wykorzystywane w ruchu turystycznym , pomimo dogodnej pory wyjazdu i powrotu z/do Zamościa. Pociągi turystyczne uruchamiane przez Przewozy Regionalne w okresie wakacyjnym od trzech lat dają nam możliwość przyjazdu w te ciekawe strony w sezonie. Problemem jednak jest jednak zły stan torowiska na odcinku od Siedlisk do Horyńca Zdroju, znacznie wydłużający czas podróży. Druga sprawa , to odcięcie regionu od kolei praktycznie przez 10 miesięcy w roku , z wyjątkiem długiego weekendu majowego. Z tych względów coraz głośniej zaczyna się mówić o rewitalizacji linii i wprowadzeniu kursów całorocznych. Jestem jak najbardziej za, ale oczywiście nie kosztem zrównoważonego rozwoju innych linii na Podkarpaciu i Lubelszczyźnie. Nie działajmy w myśl zasady: na hura! Pewnych trendów komunikacyjnych już nie odwrócimy, ale zróbmy tak, żeby na wszystkich liniach do każdego przystanku można było dojechać pociągiem mniej więcej przez cały rok. Pozwoli to właściwie rozpoznać ewentualne potoki podróżnych i stanowić będzie swoistą gwarancję przed degradacją infrastruktury w przypadku spadku przewozów towarowych. Tak zabezpieczone podstawy będzie można rozbudowywać kiedy nadejdą tłuste lata dla naszej gospodarki, w szczególności: dla budżetów jednostek finansujących transport publiczny.
Mam jeszcze zdjęcia budynku dworca i poczekalni, ale nie są one zeskanowane, jak się z tym ogarnę, to je tu zamieszczę.