Pożegnanie wakacji 2012 na Roztoczu

  

No i  wakacje wreszcie  się skończyły. Co prawda – mam świadomość , że za to „wreszcie” , niektórzy przedstawiciele  czytelników, w szczególności: tych  objętych  powszechnym  obowiązkiem szkolnym  , mogą   sprawić mi solidne lanie, ale faktycznie, znam  osoby , którym  wakacje już zbrzydły. Niewątpliwie do tego grona zaliczyć można podróżnych, którzy spędzili czasem nieraz wiele godzin w oczekiwaniu na powrotny pociąg z Roztocza do Lublina. Nie zapomniane wrażenia pozostaną w pamięci ludzi nocujących na peronie w Rejowcu , z powodu zerwania skomunikowania w kierunku Lublina. No i na pewno, wspomnieć w końcu należy  o kolejarzach – pracownikach Przewozów Regionalnych, którzy w większości starali się wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej , a  najczęściej  nie mieli wpływu na powstałe perturbacje przewozowe. Mnie już też znudziło się  obserwowanie tego całego bałaganu.

Na początku  lata  wszystko zapowiadało się wspaniale. Przewozy Regionalne uruchomiły bezpośrednie połączenie z Lublina do Jarosławia i z powrotem              ( KASZTELAN ), jedną parę pociągów w relacji: Lublin – Bełżec – Lublin ( KANCLERZ ) ,  pociąg SENATOR kursujący na trasie: Zamość – Jarosław – Zamość oraz oficjalnie bezimienny podkarpacki „Czerwony Karzeł” od SA135 lub „Kardynał” ( SA134-022 )  kursujący na trasie: Jarosław – Zamość – Rzeszów. Przymiotnik czerwony został wzięty od specyficznego  jaskrawego malowania rzeszowskich pojazdów , które kontrastowało ze stonowanym stalowym malowaniem szynobusów z Lublina.

Początkowo pociągi chodziły jak w zegarku, tak , że można było na ich podstawie regulować sobie czasomierze. Kolej prawie że przedwojenna! Po dosyć krótko trwającej sielance zaczęły się pojawiać pewne opóźnienia, z tym, że też można było regulować sobie zegarki, ponieważ taki SENATOR/PODKOMORZY przyjeżdżał do Zamościa z tzw. planowym opóźnieniem rzędu 30 minut. Najgorszy był sierpień , kiedy dwa pojazdy w stosunkowo krótkim czasie miały kolizje z ciągnikami i trzeba było zastępczo kierować do ruchu na Roztocze krótsze pojazdy serii SA103. Zdarzały się przypadki odwołania pociągów , z tym, że na ogół zastępowano je wtedy autobusami. W końcu, w połowie sierpnia pociąg SENATOR , pojawiający się planowo w  Zamościu o 19.28 , zaczął zjawiać się u  nas z prawie  dwugodzinnym opóźnieniem, dzięki czemu  notorycznie zrywano skomunikowanie w Rejowcu do Lublinie, pozostawiając ludzi w środku nocy o głodzie i chłodzie. W jednym z poprzednich artykułów ( My do Lublina nie wozimy ) opisałem właśnie taki konkretny przypadek, niestety nie był to tylko incydent. Na szczęście , w końcowym momencie obowiązywania rozkładu jazdy opóźnienie SENATORA zredukowano do tzw. „planowego” tj. rzędu 30 minut, a w dniach: 31.08 – 2.09.2012 r. doszło do tego , że wszystkie pociągi zaczęły jeździć zgodnie z rozkładem jazdy wywołując tym nawet pewne zamieszanie( Trzynaste plenum spółdzielni zerum) .

Niestety, od 3.09.2012 r. zaczęła obowiązywać jesienna wersja rozkładu jazdy pociągów i roztoczańskie kursy na razie odjechały do lamusa. A wielka szkoda, ponieważ zarówno odcinek od Zwierzyńca do Bełżca, jak i cała linia  bałajska         ( Bełżec – Munina ) mają potencjał. Trzeba tylko chcieć  rozpoznać i umieć racjonalnie wykorzystywać potoki podróżnych , za pomocą rozsądnie skonstruowanej oferty przewozowej. I druga sprawa , trzeba bardziej skutecznie zadbać o reklamę usług. Nie są to tylko uwagi do przewoźnika. Owszem, jako organizator przejazdów ponosi największą odpowiedzialność za realizację transportu. Oceniając jednak całokształt sytuacji przewozowej na Roztoczu w bieżącym okresie, nie zauważam tak jakoś działalności lokalnej społeczności czy  organizacji turystycznych, związanych z regionem. To z tych źródeł powinny przede wszystkim wychodzić sygnały o nieprawidłowościach powodowanych przez opóźniające się wiecznie szynobusy, a także stąd powinny być inicjowane działania promocyjne. Tymczasem, o całym rozgardiaszu zrobiło się głośno dopiero po sygnałach na naszym boxie i moim artykule.

Odnoszę wrażenie, że  wożenie ludzi pociągami jest dla większości tematem stricte politycznym, gdzie podnosi się tylko problemy wyraźnie medialne , w celu zrobienia wokół siebie rozgłosu, zapominając o szarościach dnia codziennego. Weźmy na przykład niedawny lament nad przesiadkami w Bełżcu w  nowym  rozkładzie  jazdy, które  zaproponował nam przewoźnik. Jest zbiorowa histeria. Wszyscy płaczą , że w następnej edycji trzeba będzie się przesiadać w Bełżcu z pojazdów lubelskich do podkarpackich, ale nikt nie zająknie się o taryfach promocyjnych, a nawet o tym: jaki będzie ten rozkład konkretnie. Ile pociągów i w jakich godzinach? Nie , znajdą sobie mało istotną pierdołę i tak to mielą to w kółko, gdzie tylko się da, natomiast sprawy naprawdę istotnie zupełnie pomijają! No bo przecież każde dziecko wie, że w samym Bełżcu następuje  dosyć duża wymiana pasażerów, tj. większość podróżnych z kierunku Zamościa wysiada , a z kolei dosiada się spora grupa z okolic Tomaszowa Lub. w kierunku na Bałaje. W przeciwną stronę to samo. Owszem , pojawiają się też  niestety jeszcze nieliczni turyści jadący np. z Maził do Jarosławia , co widziałem na własne oczy ostatnio, aczkolwiek są to ciągle pojedyńcze przypadki i to: czy w Bełżcu trzeba będzie się przesiadać , czy też nie – na poprawę frekwencji w istotny  sposób  nie wpłynie. Tak daleko jeżdżą  na ogół tylko miłośnicy kolei lub tzw. rasowi roztoczańscy turyści, którzy są w stanie przejść kilkadziesiąt  kilometrów „z buta” , więc pewnie nie wzruszało by ich nawet to, że trzeba z Bełżca chodzić na piechotę do Werchratry do następnego pociągu, a co mówić o drobnych niedogodnościach przesiadek  z drzwi do drzwi. Na szczęście w Bełżcu jest tylko jeden peron i nie trzeba latać po stacji, w poszukiwaniu pociągu. Tu pociąg jest towarem deficytowym – stacja ogromna , ale pusta, nic się nie schowa.  Zasadniczą przeszkodą hamującą dłuższe potoki , np. z Zamościa do Horyńca Zdroju czy Lubaczowa , jest zaporowa taryfa przewozowa. Dlaczego nikt nie występuje do przewoźnika o wprowadzenie promocji na takich dłuższych trasach? Mało tego, niedawno odkryłem, że takie promocje są, np. bilet weekendowy, czy oferty rodzinne.

Tutaj apel o skuteczniejszą reklamę , ale nie tylko do kolei, ale do przedstawicieli lokalnej społeczności. Rozmawiałem kiedyś z pracownikami jednej z większej firm z naszego regionu działającej z powodzeniem na terenie całego kraju. Rozmowa dotyczyła skuteczności ulotek reklamowych, które w ilościach hurtowych wrzucane są natrętnie do naszych skrzynek pocztowych. W moim domu  takie śmieci na ogół  bez przeczytania lądują w koszu . W skali przedsiębiorstwa koszty druku i dystrybucji są naprawdę wysokie, aczkolwiek moi rozmówcy zrobili raz taki eksperyment, że przez jakiś czas zrezygnowali z materiałów drukowanych. Skończyło się to bardzo nieprzyjemnie , gdyż sprzedaż w tym czasie spadła im prawie o 1/3 w stosunku do stanu w poprzednim okresie. Okazuje się, że są to może metody nachalne, ale bardzo skuteczne i trafiają do konsumentów. A wiadomym jest też , że w tych naszych skrzynkach pocztowych znajdujemy teraz prawie wszystko, ostatnio to nawet trumny zaczęli reklamować w ten sposób. Z drugiej zaś strony wyszukiwanie informacji o aktualnym rozkładzie jazdy i o taryfach przewozowych, jak i promocjach naprawdę jest czasochłonne, a nawet bywa kłopotliwe. A rozrzucenie ulotek po szynobusach , to naprawdę nie są wysokie koszty, chyba tylko ich druku. Mało tego , ja na miejscu zarządzających, w pewnych okresach czasowych, np. przy inauguracji przewozów , posunął bym się do opłacenia kosztów dystrybucji do potencjalnych odbiorców usług , tj. wrzucał bym je do skrzynek pocztowych. Można by było też zaapelować o wolontariat, chętni do pomocy na pewno by się znaleźli.

Istotnym problemem jest też nieprzystosowanie szynobusów do przewozu większej ilości rowerów. Wiadomo, że na Roztocze najlepiej się jeździ na dwóch kółkach. Ponoć za niedługo, PRy mają wprowadzić taryfę promocyjną: przewóz roweru za darmo. Niestety,  funkcjonować będzie tylko w krótkim okresie czasu, zapewne poza sezonem. Uważam, że promocyjne stawki na rowery powinny być normą, z drugiej zaś strony, jeden z szynobusów powinien zostać przebudowany pod potrzeby rowerzystów. Zmniejszenie trasy przebiegu ułatwiło by eksploatacje takiego taboru, tj. jeździł by tylko z Lublina do Bełżca i z powrotem , co w tym roku było nierealne, gdyż obiegi przewidywały konieczność wykonania kursów po miejscowych szlakach praktycznie wszystkimi posiadanymi  pojazdami. W ten  sam sposób  przystosowany powinien zostać ,  jeden egzemplarz z floty  pojazdów eksploatowanych przez województwo podkarpackie.

No właśnie, dochodzimy do podstawowego problemu: rozkład jazdy. Wiadomo, że idealnego stworzyć się nie da, chociaż ubiegłoroczny był do niego w teorii bardzo zbliżony. Sam to niegdyś podkreślałem i nie mam zamiaru się z tego wycofywać. Wszystko by   grało ,  gdyby nie zbyt napięte obiegi pojazdów, które praktycznie ciągle były w ruchu, chociaż nie dało się wyeliminować rażącego 20 godzinnego postoju pojazdu w Zamościu, pomiędzy 16 a 12 dnia następnego. Z jednej strony bardzo pracowita służba na Roztoczu, z drugiej zaś – takie marnotrawstwo.  Z kolei, tego stojącego bezczynnie w Zamościu pojazdu nie dało się wykorzystać w przypadkach znacznych opóźnień, ponieważ brakowało dla niego obsługi, która znajdowała się w spóźniającym się pojeździe. I tak w koło Wojtek. Myślę też, ze praktyka wykazała, że kursów było nieco za dużo. Spokojnie wystarczały by dwa obiegi: jeden z Lublina do Jarosławia , typowo turystyczny, drugi z Lublina do Bełżca , raczej  pod potrzeby lokalnej społeczności. Najbardziej idealne rozwiązanie to kurs wyjeżdżający z Lublina około 7 rano, który w okolicach Zamościa pojawiał by się po 9 , zapewniając i tak stosunkowo wczesny dowóz na Roztocze Południowe. Pociąg ten śmiało mógłby kursować bezpośrednio do Jarosławia, nie ma sensu popadać w takie paranoje, że raz mamy wszystkie kursy bezpośrednie, to znów wszystkie z przesiadkami. Wtedy powrót z Jarosławia następować by mógł stosunkowo późno , tak , że byłby przewidziany odpowiedni postój na stacji docelowej , dzięki któremu zniwelowalibyśmy ewentualne większe opóźnienia. Proponował bym wyjazd z Bełżca w okolicach godziny 18, z Zamościa w porze obecnego PODKOMORZEGO. Kurs oczywiście bezpośrednio do Lublina. Muszę przyznać, że skrócenie relacji do Bełżca trochę  popsuło by  ekonomikę wykorzystania  taboru, ponieważ pojazd  stać by tutaj musiał prawie osiem godzin. Być może opłacało by się uruchomić, jakiś łącznik w stronę Zawady, na skomunikowanie dajmy na to z ODRODZENIEM w obie strony, nie wiem.

Jako drugą parę proponował bym reaktywację współczesnego KANCLERZA , na odcinku: Zawada – Bełżec – Zawada. Zabezpieczone wtedy by były przewozy pracownicze i szkolno – studenckie do Lublina i dalej , do centralnej Polski. Trzeba przyznać, że KANCLERZ do/z Zamościa jest bardzo popularnym pociągiem. Jego wakacyjne przedłużenie nie miało co prawda za dużej frekwencji, co jednak w dłuższym okresie powinno ulec poprawie, ze względu na znane mi stałe potoki z Roztocza do stolicy województwa realizowane obecnie komunikacją samochodową lub najczęściej pojazdami  prywatnymi. Wiadomo, że w wakacje nie jeżdżą studenci , no i jest okres urlopowy , nie pracują szkoły. Trudno teraz  wyciągać reprezentatywne wnioski dla kursu skierowanego do nie sezonowej grupy konsumentów i warto zaryzykować.

Niestety, opisywany na naszych łamach bałagan związany z opóźnianiem się kursów i odwoływaniem poszczególnych relacji zrobił dużo złego w świadomości potencjalnych pasażerów. Wielu z nich mogło się do  kolei poważnie zrazić. Niewątpliwie, przedłożyło to się ostatecznie na obserwowany prze ze mnie spadek frekwencji, aczkolwiek i tak uważam, że  nie było jeszcze tak źle i ze pasażerowie wykazywali dużą cierpliwość. Tak jak pisałem , planowe opóźnienia KASZTELANA, SENATORA czy PODKOMORZEGO, jakoś jeszcze większość przełknęła. Najgorzej było w przypadku zrywania przesiadek i odwoływania  kursów: totalna dezorganizacja i brak troski o dobro pasażera , jak i o wizerunek kolei. W sytuacjach kryzysowych powstaje chaos , a odpowiedzialność  ulega rozmydleniu. Nie wiadomo nawet do kogo należy się poskarżyć. Myślę, że jak najszybciej powinien zostać w Polsce wdrożony system odpowiedzialności przewoźnika za większe opóźnienia  czy odwołania pociągów. W tej chwili pracownicy kolei czują się w tym względzie bezkarni i nie są za to w żaden sposób za to rozliczani.

Muszę przyznać, że permanentne opóźnienia zniechęciły nawet mnie do zorganizowania planowanych od dawna wycieczek pociągiem po Roztoczu. Moje lenistwo było  spowodowane właśnie tymi perturbacjami, bowiem najbardziej  interesowała mnie procedura krzyżowania się szynobusów na stacjach w Werchracie i Hrebennem. Przewidziane w rozkładzie jazdy mijanki nie były w praktyce realizowane, dlatego długo zwlekałem z wyjazdem. Raz nie dopisała  pogoda, to znów miałem niespodziewanych gości , w sumie zniechęcały mnie też wysokie ceny biletów. Z tych względów trudno było się nawet zorganizować w jakąś większą grupę i sprawa się odwlekła dosłownie do ostatniej chwili. W końcu , nie bez pewnych perypetii wyruszyłem z Zamościa w ostatni kurs KASZTELANEM, punktualnie o 11.57. W pociągu spotkałem sporo osób udających się na ostatnią wycieczkę pociągiem po Roztoczu. Po mijaniu  poszczególnych stacyjek i przystanków szynobus powoli wyludniał się. Najwięcej osób wysiadło w Zwierzyńcu i Suścu.

Oczywiście moja uwagę zwróciła nowa lokalizacja przystanku Nowiny, który teraz prezentuje się bardzo sympatycznie, a przede wszystkim usytuowany jest w pobliżu miejscowości.

Zastanawialiśmy się tylko wspólnie z poznanym w pociągu kolegą Andym , nad sposobem zabezpieczenia obiektu przed wandalami, tj. czy zainstalowano tam monitoring? Bądź , co bądź:  megafon wisi na słupie, to i kamera może być gdzieś schowana , np. na drzewie.

W Maziłach wsiadł pasażer , który kupił bilet do Jarosławia.

Przystanek Bełżec II. Zwracają uwagę świetnie utrzymane kwietniki. No cóż, okoliczni mieszkańcy dzielnicy nazywanej potocznie:  Majka,  zawsze dbali o czystość i właściwe utrzymanie peronu, wybudowanego dzięki lokalnej inicjatywie. Wiele lat temu, kiedy przystanek był otwierany zorganizowana tutaj była bardzo huczna uroczystość. Było przecinanie wstęgi, przemówienia , a nawet kukła przyczepiona do parowozu imitująca pierwszego pasażera. Mało tego, z okazji tej podniosłej  chwili ułożone zostały i odśpiewane ludowe przyśpiewki. Pamiętam, że budowa przystanku wymagała nie lada wysiłku , nie tyle fizycznego, co politycznego, ze względu na powszechny opór kolejowego betonu, który w Bełżcu był wyjątkowo ciężki do skruszenia.  Widać, że sentyment do kolei pozostał. Skarbnicą informacji na temat okolicy jest jeden z widzów moich filmów na kanale youtube – o pseudonimie: bambo7532. To od niego pozyskałem wiele ciekawych informacji  dotyczących węzła bełżeckiego.

W samym Bełżcu pociąg praktycznie opustoszał, po drodze dołączali pojedyńczy ludzie. W Hrebennem , jak zwykle pusto, przydał by się przystanek w centrum osady , w pobliżu granicy. W końcu wjechaliśmy do Werchraty. Pamiętam, jak w maju pociąg przebijał się przez białe tunele z kwitnących tarnin, śliw i dzikich jabłoni. U schyłku lata wrażenia też nie gorsze, dokoła soczysta zieleń liści i charakterystyczne drewniane słupy telefoniczne, stanowiące chyba już obiekty zabytkowe.  To znów jakieś leśne źródełko bijące w pobliżu torów. Oczywiście prędkość raczej turystyczna , która co prawda w powiązaniu z pięknem otaczającej nas przyrody jeszcze bardzo mało drażniła.

Na dużej rampie w Werchracie trwają poważniejsze prace związane z wymianą nawierzchni.

Nagle,  pociąg stanął przed semaforem wjazdowym , musieliśmy poczekać aż na stację wjedzie szynobus jadący z kierunku przeciwnego. Stacja jest kompletnie nieprzystosowana do mijania składów pasażerskich, nawet takich krótkich. Peronu praktycznie brak, tj. jest peron zastępczy w postaci pobielonych krawężników wkopanych w trawę. Nawet strach tutaj stać na międzytorzu, kiedy tylko szynobus do Jarosławia ruszył, uciekłem do środka drugiego wozu, ponieważ bałem się, że znajdę się w skrajni.

Oficjalnie KASZTELAN jadący z Lublina do Jarosławia tutaj się nie zatrzymywał. I tak to była fikcja, bowiem pociąg musiał  mieć  postój, gdyż następowała  wymiana obsługi, pomiędzy lubelską a podkarpacką. Oto właśnie nasza kochana polska kolej. Ponoć w sierpniu jeden z torów mijankowych był przez PLKę zamykany i to jest przyczyna powstawania takich gigantycznych opóźnień. Następna mijanka w Horyńcu Zdroju. Patrząc na mapę, niby niedaleko. Kiedyś szedłem na piechotę, już nie pamiętam ile mi to zajęło, ale jakoś tak nie dużo. Niestety , kolejowa rzeczywistość jest bezwzględna. Pociąg z Werchraty do Horyńca Zdroju porusza się mniej więcej z prędkością rzędu 20 km na godzinę. Kaprysy Werchraty przynosiły straszne żniwo.

Natomiast sama stacja ma bardzo przyjemny klimat, tak jakby czas zatrzymał się tutaj w miejscu. Zwraca uwagę ciekawa architektura kompleksu niewielkich budynków stacyjnych, sędziwa tablica z nazwą oraz sygnalizacja kształtowa. No i jeszcze bonus w postaci wahadła węglarek z ST43-403 na czele. Do nie dawna pociągi towarowe do Werchraty jeździły niemal codziennie, obecnie stały się bardzo nieregularne. Wspomnieć należy też o dużym terminalu przeładunkowym i o szerokim torze po którym przyjeżdżają tutaj brutta z Ukrainy.

Mimo opisanych niedogodności krzyżowanie szynobusów przebiegło niezwykle sprawnie i po chwili wyjeżdżałem już powrotnym KASZTELANEM. W środku siedziało kilkanaście osób, po drodze wysiadanie było w Siedliskach. W Hrebennem oczywiście wymiana zerowa, w Lubyczy Królewskiej ktoś się dosiadał. W Bełżcu trochę ludzi wysiadło , ale kilku podróżnych  zostało w środku. Na tej stacji wsiadła też większa grupa , część jechała z Tomaszowa Lubelskiego. Trzeba przyznać, że od Bełżca nasz szynobus systematycznie zaczął się zapełniać. Ten proces trwał do Zwierzyńca , gdzie tradycyjnie obok Suśca czekało najwięcej pasażerów. Potem do Zamościa było już spokojnie. Zwracała uwagę duża ilość rowerów, z trudem rozlokowanych we wnętrzu przez ich właścicieli, nie bez pomocy obsługi.

W Zamościu na KASZTELANA czekała spora grupa , aczkolwiek skład pociągu został wzmocniony o drugą jednostkę , tą z ODRODZENIA, o której pisałem, że stoi tu bezproduktywnie przez 20 godzin. Ową praktykę stosowano w niedziele mniej więcej od połowy sierpnia, za co należą się słowa uznania , aczkolwiek od września, po zmianie rozkładu jazdy, nie będzie już czym wzmacniać, bowiem ODRODZENIE przestało kursować w dni robocze. Oczywiście, z chwilą inauguracji roku akademickiego zacznie się największy ścisk, warto o tym pomyśleć!

Następny etap wycieczki odbyliśmy z kolega Andym podkarpackim purpuratem SA134-022, obsługującym ostatni kurs z Zamościa do Rzeszowa. Okazuje się, że mimo takiej samej pojemności, układ siedzeń w pojeździe podkarpackim  jest wygodniejszy , gdyż jest ich mniej. No wiadomo, coś za coś. Najbardziej zaskoczyła dosyć dobra frekwencja , która wystąpiła  , jak doniósł Andrzej, również w kursie rannym. Jak obserwowałem, część pasażerów wracała z wizyty w zoo. Na każdym przystanku po drodze ktoś wysiadał. Zaskoczyła mnie spora grupka wsiadających w Zwierzyńcu. Jechała nieformalna wycieczka rodziców z dziećmi do Bełżca, zorganizowana oddolnie w celu zapoznania młodego pokolenia z urokami jazdy koleją.  Zrobił się gwar , czasami ktoś sobie zaśpiewał. Panowała ogólna wesołość. W Bełżcu spora rotacja, większość pasażerów opuściła gościnne progi „kardynała”, za to kilka nowych osób się dosiadło na ich miejsce.

W garażu przy elewatorze w Lubyczy Królewskiej stoi jeszcze maleńka manewrowa lokomotywka, co prawda od wieków już nie używana.

W Lubyczy Królewskiej też rotacja , ale na znacznie mniejszą skalę. niż w Bełżcu  Stacja w niedzielne popołudnia staje się oazą szczęścia dla zakochanych.

W końcu nastąpiło krzyżowanie w Hrebennem, z pojazdem wracającym z Jarosławia do Zamościa. W odróżnieniu od Werchraty, stacja robi bardzo pozytywne wrażenie, niby w centrum lasu , ale wieje tu pewną taką nowoczesnością. Miejsca jest chyba tyle, że z powodzeniem mogły by się skrzyżować słynne PENDOLINO.

Maleńkie szynobusy wyglądały na pokaźnym peronie jak liliputy. W celu przełożenia zwrotnicy nastawniczy musiał ostro zasuwać na rowerze. Wymijanie przebiegło w znacznie swobodniejszej atmosferze niż w Werchracie, był czas na pamiątkowe zdjęcia, do których chętnie pozowały pojazdy z obydwu sąsiadujących województw.

Oj ta nastawnia wykonawcza w Hrebennem nie była eksploatowana od wieków. Stacja jest tak wielka, że dyżurnemu potrzebny byłby skuter , a nie rower, żeby tu jeździć z drugiego końca. Na szczęście budowla nie została  wyburzona , więc może być nadal z powodzeniem eksploatowana , skuter odpada ( samochodem dojechać się nie da).

Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy i przyszła pora powrotu do Zamościa. W SENATORZE ( feralnym SA134-018, który zniekształcił już sporo ursusów  ) rezydowało nawet kilka osób. Tym razem byli to pasażerowie dalekobieżni i w Bełżcu grzecznie siedzieli na tyłkach. W Bełżcu jednak tradycyjnie dosiedli się jeszcze nowi podróżni, więc zrobiło nas się więcej.

W Suścu, jak to w Suścu dokoptowano nam  jak zwykle trochę obywateli  , w tym: rowerzystów. Na pomniejszych stacyjkach pustki, za to po drodze podziwialiśmy przepiękny zachód słońca.

Widoczny za susieckim  magazynem fragment budynku , to kawałek ogromnego domu weselnego. W niedzielę  odbywały się tam chyba poprawiny, bo wyglądające na po – weselne towarzystwo wyległo na plac dworcowy gapiąc się na przejeżdżający pociąg.

Przez Zwierzyniec puszczono nas tym razem w pobliżu krawędzi dawnego peronu przeznaczonego dla słynnej rzeźni wrocławskiej ( dalekobieżny: Hrubieszów/Bełżec – Wrocław ) . Poprzednie kursy odbywaliśmy niejako zwierzyniecką małą obwodnicą normalnotorową biegnącą z drugiej strony stacji, za torem szerokim. Mogę zatem powiedzieć, że po Zwierzyńcu najeździłem się wszelkimi możliwymi sposobami.

Najbardziej  zdziwiłem się brakiem KANCLERZA w Klemensowie , chyba pierwszy raz w te wakacje ten pociąg się spóźnił. Ileż to razy przymierzałem się podjechać do Klemensowa zobaczyć na własne oczy krzyżówkę dwóch szynobusów, niestety w praktyce zdarzały się one tutaj sporadycznie, ze względu na opóźnienie SENATORA. We wnętrzu ostatniego kursu z Jarosławia  toczyły się bardzo ciekawe dyskusje, m. in. rozmawiano na temat kolei ordynackiej i odkrytych przez jednego z podróżnych fundamentach po nieznanej budowli w obrębie przebiegu linii. Podsłuchałem  też inne ciekawe historie – na przykład:  jak to się przed laty  jeździło na Roztocze pociągami towarowymi,  czasem nawet na platformach. Działo to się wtedy, kiedy nie było czym dojechać  z Zawady po spóźnieniu się na ostatni  pociąg pasażerski  w stronę Bełżca. Pomysł godny szerszego rozpropagowania , szkoda tylko, że towarowe połączenia też szybko znikają, zwłaszcza te w kierunku Bełżca. Inni z kolei chwalili się, jak to przed laty wracając z Warszawy ,  z Zawady do Zwierzyńca chodzili na piechotę. Czym jest nocleg na peronie w Rejowcu przy takich ekstremalnych przeżyciach, pomyślałem. Niestety byłem już za bardzo zmęczony żeby włączać się w te dosyć ciekawe dyskusje, ale niewątpliwie trzeba podkreślić, że atmosfera podróży była bardzo przyjemna i można było odnieść wrażenie, że pociągi są bardzo potrzebne.

Opóźnionego Kanclerza wyminęliśmy w Zawadzie i punktualnie o 19.28 pociąg z Jarosławia zakończył swą jazdę w Zamościu. Ale nie był to ostatni pociąg z Roztocza. Jeszcze dnia następnego, 3.09.2012 r., dosłownie tuż przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego, do Zamościa przyjechał ostatni KANCLERZ z Bełżca. Składy z Rejowca i z Bełżca zostały połączone i ruszyły o 7.40 w podwójnej trakcji do Lublina.

Reasumując , wypada zaapelować o jak najszybszą reaktywację połączeń , z uwzględnieniem rozsądnego rozkładu jazdy, dogodnych skomunikowań oraz kuszących promocji w taryfie przewozowej. Oferta skonstruowana pod kątem turystyki , ze szczególnym uwzględnieniem transportu rowerów powinna zagwarantować , przy  nie pospolitych  walorach  klimatycznych  i niepodważalnym pięknie  roztoczańskiej przyrody – przyciągnięcie  w nasz rejon  odpowiedniej  ilości  pasażerów z korzyścią dla wszystkich zainteresowanych stron. Najważniejszy jest jednak szacunek dla każdego turysty, którego w te wakacje momentami brakło.

Na zakończenie obrazek z tegorocznej majówki. Wtedy obydwa KASZTELANY miały krzyżowanie dopiero w Lubaczowie. Tak wyraźna dysproporcja w stosunku do okresu wakacyjnego, gdzie mijankę zaplanowano już w Werchracie , była skutkiem wydłużenia czasu jazdy w rozkładzie letnim w związku z każdorazowym wjazdem do Zamościa.