Pociąg do młodości

  

Jak cofnąć się w czasie? Oto jest pytanie! Załóżmy, że chciałbym się znowu znaleźć w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. A niech tam będzie, że w siedemdziesiątych! Wtedy, kiedy miałem kilka – kilkanaście lat. Co mi jest do tego potrzebne? Wspomnienia! Ale to za mało. Ja chcę czegoś więcej. Chciałbym przemieścić się w przestrzeni  i przeżyć to jeszcze raz. Oczywiście nie chodzi o wszystkie  doznania znane mi z dzieciństwa. Tylko oczywiście o te  pozytywne emocje. Na przykład: wtedy kiedy po raz pierwszy zobaczyłem parowóz! Niestety, nie znalazł się do tej pory nikt, kto by mnie mógł przenieść w czasie i już prędzej chyba wyląduję na Marsie, niż odkryty zostanie wehikuł czasu. Niewątpliwie: nie dożyje  tego! A może nawet nigdy to nie nastąpi.  Zatem: obywatelu – ZRÓB SOBIE DOBRZE SAM.

Dlatego  biorę sprawy w swoje ręce. Nie będzie to strasznie skomplikowana i długa wyprawa. Albo mam szczęście, albo jestem mało wybredny. Znam ludzi, którzy w poszukiwaniu smaków z dzieciństwa muszą udawać się za granicę, gdzieś daleko. Niektórzy na Syberię, inni do Chin. A wiadomo, że teraz na świecie grasuje straszna zaraza, więc takie wojaże niosą za sobą spore ryzyko. Ja mam łatwiej i muszę to docenić. Póki co mam z Zamościa bezpośrednie połączenie kolejowe do młodości. No, poprawka: z jedną przesiadką we Wrocławiu. A co to jest – jedna przesiadka?

Wyruszam z ekipą towarzyszącą po 4 rano z Zamościa pociągiem IC HETMAN. Jechać nim będę do stacji docelowej, czyli do Wrocławia. W sumie bardzo udana podróż, z jednym zgrzytem, tj. wagonem bezprzedziałowym. Ten przybytek na szczęście zdążył nas tylko przestraszyć, ponieważ udało się kupić bezpośrednio u konduktora miejsca siedzące w wagonie przedziałowym. Jest to zupełnie inny standard podróży w  porównaniu do bonanzy a la Intercity. Ale o tym później! Po drodze spotykamy starych i znajomych a także dosiadają się ciekawi podróżni, m. in. uciekinier z Donbasu. Niestety, od Wrocławia do Leszna jedziemy już wagonem bezprzedziałowym pociągu IC SZKUNER, bowiem według oświadczenia kierownika pociągu wykupione zostały już wszystkie miejsca w  klasach z przedziałami. Już we Wrocławiu przywitała nas żebraczka zbierająca od kilku lat pieniądze na kąpiel w łaźni, na szczęście podróż nie była długa. Półtorej godziny w takim przybytku jestem w stanie wytrzymać.

Miły akcent na osłodę od przewoźnika. Od Krakowa do Wrocławia pociąg prowadziła lokomotywa EP09-046 pomalowana w historyczne barwy. Szarpała jednak trochę składem.

W Lesznie cmentarzysko starych lokomotyw. Są tu nawet odstawione od wielu lat parowozy, ale zdecydowanie najwięcej jest lokomotyw serii ST43. Żadna z nich jednak nie jest eksploatowana.

To w Lesznie zaczyna się prawdziwa przygoda.

Miłą niespodzianką jest także lokomotywa SM42-523 również pomalowana w stylu retro.

Stonka była tu zatrudniona na manewrach.

Mamy koniec lat 70 – tych ubiegłego wieku.Dziadek przyprowadza mnie za rękę na stację w Zamościu. Stoi kilka osób i nagle, w oddali: gwizd! Potem: następny i kolejny.  To coś, ten duch – wyraźnie zbliża się. Napięcie rośnie. Po chwili, na stację z impetem wtacza się czarna sylwetka, która już w tamtym czasie wydawała mi się, że jest nie z tej ziemi. Postać jest spowita parą. Za nią z donośnym hukiem toczy się kilka wagonów. Ale z jaką gracją! Nie potrafię tego opisać słowami. Korpus masywny, lecz lokomotywa  sprawia wrażenie filigranowej.  Ileś tam ton żelastwa, a frunie jak motylek, prawie unosząc się w powietrzu. Pisk hamulców i skład staje. A potem te dźwięki: parowóz   syczy, stęka, para się wydobywa z każdego zakamarku, sprężarka pracuje. Misterium!

 

Co mi jest potrzebne, żeby tam wrócić? Przede wszystkim: to miejsce. Jest  w Zamościu  stacja dalej w tym samym miejscu, w sumie nie ma co narzekać. Dworzec ostatnio został odremontowany, aczkolwiek niby niedużo się zmieniło, lecz  to już całkiem nie to samo co było. Odnieść to można do całego Zamościa. Niby to samo miasto, a zupełnie  inne. Także stojąc na zamojskim peronie, wyraźnie brakuje mi kilku elementów, przez które mógłbym się znowu znaleźć w dzieciństwie. Przede wszystkim: nie ma parowozu. Ostatni odjechał na początku lat 90 – tych. Fakt, że w ostatnich dniach generalnie brakuje tu już nawet jakichkolwiek pociągów i stacja przeważnie pusta. Ja chcę parowozu! Podobno jakiś ma niedługo tu przyjechać, ale ta obietnica mnie nie zadowala. Zatem, skoro góra nie przyszła do Mahometa, to może niech Mahomet pójdzie do góry. Samo miejsce nie wystarczy, bowiem kolej na Roztoczu już dawno utraciła ten swój specyficzny, niepowtarzalny klimat, który pamiętam z lat dziecięcych. Czy to dobrze czy to źle – nie chcę w tej chwili wyrokować, ale mnie to totalnie nie zaspokaja. Zatem , żeby się przenieść w czasie – muszę to miejsce zastąpić innym. To oczywiście nie musi być sobowtór zamojskiego węzła PKP i tu nie chodzi przecież o porównywalne szczegóły architektoniczne czy inne, tylko o klimat starej, dobrej kolei: dworzec, poczekalnia, semafory kształtowe, pędnie, budowle towarzyszące! Do tego : czynny parowóz i planowy pociąg pasażerski. Wtedy to ja się mogę w pewnym stopniu poczuć – jak za dawnych,  dziecięcych lat!

A miałem sporo szczęścia bowiem trafiliśmy na pociąg prowadzony zastępczo trakcją parową. W dni robocze z Leszna do Wolsztyna planowo wyruszają dwa pociągi parowe: 7.54 nr 77505 i o 13.49 nr 77653. Od kilku dni jednak Koleje Wielkopolskie uruchomiły dodatkowy pociąg prowadzony trakcją parową startujący z Leszna o godz. 17.05 nr 77627. Oj znowu ta ciuchcia, wzdychali uczniowie wracający ze szkół na widok wtaczającego się do Leszna parowozu. Ja za to spotykając  parowóz zastępujący szynobus byłem dosłownie w niebo wzięty!

Jest rok 1977. Chrzestna zabiera mnie na wycieczkę do zamojskiej parowozowni, gdzie pracuje jej chłopak. Przynosi mu do pracy drugie śniadanie.  Wchodzimy bezpośrednio do hali. Wszędzie pełno różnych teigreków, ale rozpoznaje też  ty51 oraz tr203. Inni mechanicy żartują sobie z młodej dziewczyny, że przed chwilą była tu jedna z pierogami, a teraz znowu druga z naleśnikami. Ciociu, a co to była za jedna z tymi pierogami? Zadaję głupie pytanie i na drugi dzień zostaję już przed furtką. Nie ma mowy o wejściu do środka, gdyż pilnuje mnie strażnik. A stamtąd zupełnie nic nie widać. Pozostaje mi tylko wspominać to co widziałem dzień wcześniej i zastanawiać się jakie rodzaje lokomotyw znajdują się w środku oraz jakim cudem w tak małej hali, jak i przed nią może się pomieścić taka ilość taboru.

 Parowozownia Wolsztyn funkcjonuje jako instytucja kultury Województwa Wielkopolskiego współtworzona przez Województwo Wielkopolskie, Gminę Wolsztyn, Powiat Wolsztyński oraz PKP CARGO S.A.

Parowozy jak i parowozownia są własnością PKP CARGO S.A. Na terenie obiektu funkcjonuje także hotel utworzony na bazie dawnej noclegowni.

W ruchu planowym spotkać możemy parowóz serii Ol49, rzadziej Pt47. Wycofane z eksploatacji lokomotywy są wyeksponowane w obrębie stacji.

Tym sympatycznym szynobusem udaliśmy się z Wolsztyna na zwiedzanie linii kolejowej do Leszna.

Sympatyczna stacyjka: Nowa Wieś Mochy przywodzi mi namyśl klimat  starych roztoczańskich dworców, jakie pamiętam z czasów młodości. Szczególnie tych ukrytych głęboko w lesie: Józefów Roztoczański, Maziły, Hrebenne, ale niech będzie ten nasz  kochany Szczebrzeszyn.

Sygnalizacja kształtowa, pędnie, wreszcie rogatki mechaniczne obsługiwane z odległości. Uwagę zwraca też otwarta poczekalnia. Na Roztoczu już dawno takie urządzenia zostały zdemontowane, mało tego: budynki dworcowe w większości wyburzone.

Pociąg z Leszna do Wolsztyna nr 77505 opuszcza stacyjkę.

W obrębie stacji i przystanków na linii zachowane są zabytkowo wyglądające sanitariaty, u nas rzecz nie do pomyślenia!

Pociąg nr 77544  z Wolsztyna do Leszna przejeżdża przez stację.

Parowóz na stacji: Nowa Wieś Mochy, fot. Przemysław Zań.

Strażnica przejazdowa na południowej głowicy stacji, nastawnia wykonawcza. Zwykła, polna  droga zabezpieczona rogatkami. I to jakimi? Tak jakby tu ktoś odtworzył  przejazd z lat 80 – tych jaki funkcjonował na ulicy Okopowej w Zamościu. A chodzą tędy głównie krowy – obok gospodarstwo rolne.

Szynobusem Kolei Wielkopolskich udajemy się do Boszkowa, gdzie wsiadamy do pociągu nr 77653 jadącego do Wolsztyna. To już  miejscowość turystyczna i przystanek został nieco zmodernizowany, aczkolwiek zachowana została i stara architektura.

Parowóz w Wolsztynie chleb powszedni a i tak  wzbudza ciekawość.

Linia z Wolsztyna do Nowej Soli jest nieużytkowana.

Pociąg nr 77646 do Leszna dodatkowo prowadzony trakcją parową opuszcza Wolsztyn.

W soboty kursują dwie pary pociągów parowych na trasie: Wolsztyn – Poznań – Wolsztyn.

Pociąg nr 77219 na stacji początkowej.

W ostatnich dniach służbę pełniła głównie oelka nr 59.

Parowóz na dawnym dworcu letnim w Poznaniu. Nie jest ten Poznań jednak taki straszny pod względem komunikacji, za to układ peronów rozległy.

Wnętrze wagonu osobówki jest czyste. Po każdym obiegu klasy są spychane na szopę, gdzie wagony przechodzą gruntowne czyszczenie.

Pociąg z Poznania w Grodzisku Wielkopolskim w oczekiwaniu na krzyżowanie z szynobusem.

Żal było wyjeżdżać, ale człowiek i odmłodził się trochę. Co prawda parowozów serii Ol49 w Zamościu zasadniczo nie było, ale już na szlaku z Bełżca do Przeworska rządziły do początku lat dziewięćdziesiątych. Planowano, że oelki zastąpią w Zamościu wycofane petuchy i nawet zostały sprowadzone do nas w ilości kilku sztuk. Pojeździły jednak raptem tylko miesiąc, ponieważ bardzo źle wpisywały się w roztoczańskie łuki. Z tych powodów rzucało wagonami na zakrętach a podróżni spadali z siedzeń na podłogę. Pojawiły się skargi, interweniował nawet chyba czynnik partyjny – szczegółów już nie pamiętam. Ostatecznie, zabrano je od nas szybko i do przewozów pasażerskich skierowano głównie teigreki. A najlepiej to podobno na naszych szlakach spisywała się seria Os24.

W drodze powrotnej przejazd TLK WYBICKIM z Poznania do Krakowa, bardzo wygodne stare wagony przedziałowe. Niestety w HETMANIE od Częstochowy do Zamościa były już tylko wolne miejsca w bezprzedziałowej stodole. Nie chcę już tu przy tak sympatycznym tekście wywoływać awantury jaka odbyła się niedawno na poniższym forum ( ideabox) na ten temat.  Podsumuję tylko, że przejazd w tym wagonie był do dupy: ciasno, ścisk i duchota. Na całe szczęście postanowiliśmy jechać klasycznym składem aż do Krakowa, chociaż system wskazuje przesiadkę już w Częstochowie. W rzeczywistości jadą za sobą z Częstochowy do Krakowa dwa pociągi i spokojnie można przesiąść się pod Wawelem. No i druga sprawa, od Rzeszowa HETMAN rozluźnia się na tyle, że można spokojnie przejść i odszukać wolne miejsce w wagonie przedziałowym. No i jeszcze jedna uwaga: zauważyłem pewną poprawę w jakości obsługi podróżnych i to w odniesieniu do tej już starszej kadry konduktorskiej.

 A na zakończenie: bonus – niespodzianka.

To nie była moja pierwsza wizyta w Wolsztynie, tylko trzecia. A pierwszy raz tam przyjechałem dokładnie 2.08.1994 r. Oto dosyć skromna sesja zdjęciowa z tamtego wypadu.

I prawdę mówiąc niewiele się zmieniło. Chodzi oczywiście o wrażenie ogólne – pierwszy widok, bowiem wiadomo, że w latach 90 – tych  sprawne były prawie wszystkie maszyny, natomiast aktualnie mamy chyba ich raptem dwie sztuki: Ol49-059 i Pt47-065. Jednak akurat tamtego dnia ruch parowozów został zawieszony z uwagi na zagrożenie pożarowe.

Miło wspominam też podróż z Zamościa do Wolsztyna. Wyjechałem po 16 z Zamościa pociągiem do Warszawy Zach, w Lublinie przesiadłem się na pociąg pośpieszny do Szczecina odj. o 19, bardzo długi skład którym dojechałem do Poznania na 4 rano, skąd osobowym do Zbąszynka, a stamtąd  już parowóz mnie ciągnął aż do samego Wolsztyna, gdzie przybyłem na godz.7.

Był to widoczny na powyższym zdjęciu Ty42-148.

Niestety, jak powiedział mi mechanik: gdy jechaliśmy to za nami szedł ogień! Wtedy panowała u nas fala upałów i faktycznie trawa się po drodze fajczyła. Potem nie wyjechały już z szopy żadne parowozy i wracałem do Poznania składem wagonów piętrowych prowadzonych przez SP45.

Parowóz zrobił jeszcze drobne manewry i stanął przy szopie.

Je do teigreków to od urodzenia miałem szczęście. Nawet jak pojechałem na Bałaje, za starych dobrych lat to an ogół, za każdym razem nie jechała oelka, tylko Ty.

Oelki schroniły się przed słonecznym żarem w szopie.

 Powiedziano mi wtedy, że najrzadziej eksploatowana maszyną jest akurat mój ulubiony Ty51-223. Dyspozytor stwierdził, że jest za ciężki, psuje obrotnicę, dużo pali, dużo pije, a na dodatek mieszkańcy piszą skargi do PKP, że przez charakterystyczną syrenę nie mogą spać po nocach a małe dzieci wyskakują z łóżek. Dlatego rozpala się go tylko na grubsze imprezy. Zatem pocieszyli mnie bardzo tą informacją. A propos, byłem kiedyś też i na Parowozjadzie, ale to też stare czasy, choć późniejsze –   niestety  nieudokumentowane. Za to pierwszy kolejowy film nagrałem na paradzie parowozów w Warszawie w 1995 r. z okazji 150 lecia kolei na ziemiach polskich.