„Niespodziewany koniec lata , od ust mi odjął wiśnie.
Czy jeszcze w ustach smak ich ma Pan?
Czy ja się Panu przyśnię? Czy ja się Panu Przyśnię?
Czy nam się jeszcze przyśni to, za wcześnie zgasłe lato.
Czy nawet w snach nie będzie go.
I zniknie lata fantom , już”.
„A więc to tak, a więc to tak, znienacka , cicho – raptem!
Przeleciał ptak, i to był znak, że czas się żegnać z latem”.
„Niespodziewany koniec lata, wytrącił z rąk mi wiosło.
Już nie popłynę nigdzie, a tam…
Podobno palmy rosną, podobno palmy rosną.
Zapewne też tak wierzył Pan, wyglądał gdzie ta wyspa,
Lecz do niej już nie płynąć nam, bo rzeka nasza wyschła, już”.
„A więc to tak, a więc to tak.
Znienacka, cicho, raptem!
Przeleciał sęp i to był wstęp, do pożegnania z latem! ”
„Niespodziewany koniec lata, spod stóp mi zabrał łąkę.
I już po trawie i po kwiatach.
I trzeba znieść rozłąkę i trzeba znieść rozłąkę…
I Panu grunt spod samych nóg, kres lata wyrwał rączy…
I wspólny los dwóch naszych dróg – osobno nam się kończy, już.”
Mało znana piosenka autorstwa duetu Wasowski i Przybora w wykonaniu Kaliny Jędrusik świetnie oddaje klimat kończącego się lata. W tym roku lato skończyło się faktycznie niespodziewanie , jak co roku zresztą , a takim kolejowym symptomem zbliżającej się jesieni był dla mnie ostatni dzień wakacji, a to ze względu na zakończenie przez Przewozy Regionalne obsługi odcinków linii kolejowych: Zawada – Zwierzyniec – Bełżec – Horyniec Zdrój. Nie tylko przyroda wysyła jesienne sygnały – kolej też!
Kiedy jeszcze byłem całkiem mały rodzice wywozili mnie samochodem na działkę rekreacyjną przejeżdżając przez tory przy zamojskiej rotundzie. Przez okno samochodu podziwiać wtedy mogłem świetnie widoczne fragmenty lokomotyw wystających z hangaru ( przybudówka do ściany parowozowni ) przeznaczonego zasadniczo dla obsługi serwisowej trakcji spalinowej. Były to na ogół maszyny serii: SM42, SP42, SM30, SP30 , ale raz zdarzyła się bardzo dziwna , czarna , która z perspektywy lat kojarzyć mi się może tylko z serią SM41 – formalnie nigdy u nas nie eksploatowaną . Za to wcale nie pamiętam ST44, aczkolwiek może nie miałem do nich szczęścia , bowiem inni mają przed oczami duże ilości zgromadzonych tam gagarinów , ale nie ja. Czasem też parowóz potrafił zabłądzić pod ten hangar, co również wywoływało u mnie zdziwienie, bowiem grupowane one były w innym miejscu z drugiej strony, we właściwej parowozowni. Z końcem lata i nastaniem jesieni wyjazdy na działkę ustawały, a tym samym zakończeniu ulegały te specyficzne przeglądy taboru w Zamościu.
Podstawowym symptomem nadejścia jesieni w młodości było dla mnie nie tyle pojawienie się nici babiego lata , ale dźwięk syreny parowozu serii ty51. W okresie letnim koczowały one w letargu, niczym: „Nosferatu Phantoms Company”, zgrupowane na torach postojowych parowozowni w Chełmie. Wraz z nadejściem chłodniejszych dni, z uwagi na wzrost zapotrzebowania na kotły parowe – parowozy serii ty2 , które dominowały na naszych szlakach w pracy liniowej z pociągami osobowymi , kierowano częściowo do mniej odpowiedzialnych służb pomocniczych, np: do ogrzewania wagonów lub budynków kolejowych. W ich miejsce , w zależności od potrzeb rozpalano od kilku do kilkunastu Stalińców, jak potocznie nazywano serię ty51. Pierwsze wielotonowe syreny, przyprawiające o ciarki na plecach i szybsze bicie serca można było zwykle usłyszeć na Zamojszczyźnie w porze zmiany czasu letniego na zimowy – już w pierwszych dniach października. Ich złowieszcze zawodzenie jednoznacznie sprowadzało na Roztocze Królową Zimę.
Dawno temu – w Roku Pańskim 1986 siedzę na terenie zamojskiego dworca PKP oczekując na odjazd ostatniego wakacyjnego pociągu relacji: Hrubieszów Miasto – Kraków Płaszów. Na peronie gęsto od wracających z wypoczynku ludzi , sporo młodzieży jak i całe rodziny. O godz. 19.05 wtacza się na tor 1 słynna rzeźnia w składzie: SP42, Bh,A,A,Bh,Bh. Wagony ze stacji macierzystej Hrubieszów – niezbyt oryginalne, na dodatek zatłoczone. Wśród zgromadzonych ludzi dzika kotłowanina, która na szczęście zupełnie mnie nie dotyczy. Tłok w tym okresie był zupełnie zrozumiały zważywszy, że nie było przecież nocnych autobusów ani busów i oto wjechał ostatni rozkładowy pociąg wakacyjny jadący na południe kraju. Z toru 2 wkrótce ( tj. o godz. 19.11 ) wyrusza prawie pusty osobowy do Zawady , o którym dziś powiedzielibyśmy , że REGIO , w składzie: SP42 i dwa wagony przedziałowe serii 108A. Po chwili od dalekobieżnego odpina się manewrówka i rusza przed siebie. Następnie złowieszczo zawodzi parowóz, dobrze schowany za wagonami towarowymi w tylnej części stacji niczym w zaświatach. Po sygnale nadanym z nastawni wykonawczej wytacza się nagle w kierunku rozjazdów po czym cofa i flegmatycznie najeżdża na wagony pasażerskie stojące na torze 1. Zatrzymuje się dokładnie pod osmaloną sadzą latarnią i bardzo delikatnie dotyka zderzakiem pierwszego wagonu. Lekkie muśnięcie i skład jest zespolony. Przeprowadzana jest próba hamulca, wykonana z namaszczeniem przez dwóch rewidentów , podpisane papiery i pociąg gotowy do jazdy. Dyżurny ruchu peronowy zapowiada odjazd przez megafon, po czym wychodzi odprawić pociąg. Spóźnieni pasażerowie wskakują w ostatniej chwili do zatłoczonych wagonów i parowóz ty2 z MD Chełm rusza. Na początku bardzo ociężale , niemal bezszelestnie. Nagle z komina wystrzela słup dymu, jakby to wulkan wybuchł. Słychać głośnie rytmiczne dudnienie, a stacja zostaje spowita ciemnym , gryzącym nozdrza smogiem. Po chwili ostatni wagon „krakowskiego” znika za tą nieczystą kurtyną , która przesuwa się w kierunku wschodnim, w stronę starego miasta. Jeszcze w oddali słychać charakterystycznie tłuczenie silnika piekielnej machiny, ale jest ono coraz to cichsze , aż ostatecznie zanika. Niebo rozświetla malownicza , czerwona poświata, a na całej stacji zapada złowieszcze milczenie , bowiem wakacje oto zakończyły się i jutro trzeba iść do szkoły.
W następnym roku 1987 obserwuję podobny , aczkolwiek nieco zmodyfikowany koniec lata. Czas odjazdu „krakowskiego” przesunięto rozkładowo na godz. 22 , a o tej porze przecież grzeczne dzieci powinny już iść spać. O godz. 19 wyrusza za to Zamościa przelotowa rzeźnia kędzierzyńska, czyli pociąg osobowy relacji: Hrubieszów Miasto – Kędzierzyn Koźle. Na peronie z dwieście osób , a skład dalekobieżnego krótki: cztery wagony! SP32, jedna przedziałowa dwójka, bonanza (120A) , ryflak( może102Aa ) jedynka i ryflak dwójka (43A ). Prawie, że standard , bowiem planowo powinno być aż pięć pudeł. Śmieszą mnie opinie o tym: jaka to kiedyś była piękna ta nasza kolej. Moim zdaniem są przesadzone , bowiem ona była piękna ale dla mikoli , wygodna dla kolejarzy , a dla zwykłych pasażerów często stanowiła po prostu niekoniecznie wygodny , jedyny środek transportu, ponieważ nie było lepszych. W okresach szczytowych brakowało wagonów i na relacjach uważanych przez kierownictwo PKP za bardziej peryferyjne dochodziło do cięć taborowych. Przepełnieniem w takich pociągach jak nasz Kędzierzyn nikt się nie przejmował, bowiem liczyły się głównie prestiżowe kierunki przewozu. Na dodatek relacja była obsługiwana wagonami ze stacji Kędzierzyn Koźle i doczepienie zamojskich wagonów do pociągu było praktycznie niemożliwe – chyba musiał by sam Minister Transportu interweniować. Sprawa nader skomplikowana – coś w tym stylu jakby współcześnie trzeba było zestawić pociąg z wagonów Intercity i Przewozów Regionalnych. Z ostatniego dnia wakacji zachowałem obraz zatłoczonych wagonów , do których nie byli w stanie pomieścić się wszyscy podróżni , tak, że kilkanaście osób zostało a ktoś nawet wypadł przez niedomknięte drzwi , gdy tylko skład ruszył. Na szczęście start był powolny, a i odkurzacz ( SP32 ) kołował z kilka razy zanim ostatecznie udało mu się wydostać w świat. Kędzierzyn odjechał wtedy z toru 1 parę minut po 19 , zamiast planowo o 19.02 i stacja popadła w prawdziwy jesienny letarg. Na torze 2 sapał sobie parowóz ty2 z kilkoma bezprzedziałowymi klasami jadącymi jako pociąg osobowy do Bełżca. W wagonach rezydowało raptem kilka osób. Koło 19.20 kopciuch ruszył , ale wyjątkowo flegmatycznie, bez dymu i bez widocznych emocji . Po prostu opuścił stacje niezauważalnie, rozpływając się jakby we mgle. Odjazd pociągu nikogo nie wzruszył, nawet nie było zapowiedzi przez głośniki. I tak skończyły się wakacje.
W jednym z kolejnych lat: ( w 1988 a może w 1989 – już dokładnie tego nie pamiętam ) ostatnia sierpniowa rzeźnia z Hrubieszowa do Kędzierzyna Koźle przyjechała do Zamościa ze znacznym opóźnieniem. Powracający z wakacji podróżni stali na peronie zaniepokojeni , bo nie wiadomo było co się dzieje ze składem. Przez megafon nie raczono takich informacji zakomunikować. Potem widziałem jak pociąg wpadł na stację z ogromną szybkością . Niewiele brakowało i wagony wyleciałyby z szyn, a mnie się wydawało, że to lato w popłochu ucieka z Zamościa.
Była to końcówka lat 80 – tych ub. wieku. Rajd szkolny zorganizowany na zakończenie lata, gdzieś pod koniec września. Trasa biegła od Szczebrzeszyna , drogą obok stacji kolejowej w Brodach w górę , a następnie lasami do Zwierzyńca. Kiedy wyszliśmy na przejazd w Rutce , to akurat z przystanku osobowego w Zwierzyńcu ruszył pociąg osobowy w kierunku Zawady. W grupie konsternacja , ale większość zaczyna machać i lokomotywa zwalnia. Przed przejazdem drogowym pociąg zatrzymuje się , a my wskakujemy do wnętrza wagonów. W składzie poczwórna bipa (Bhp) oraz dwa wagony przedziałowe. Towarzystwo rozlokowało się w piętrusach w których nawet sporo ludzi jechało. Ale coś za coś! Jak przystanek na żądanie, to kierownik stwierdził , że biletów nie wypisze, ale kasę weźmie, a jakże! No cóż, trzeba się uczyć realiów dorosłego życia już od czasów szkolnych. W Zawadzie kolejna konsternacja! Wysiadamy z pociągu , który rusza zaraz do Lublina i nie czeka tu na nas żaden łącznik do Zamościa. To niemożliwe, krzywi się wychowawca, a jednak prawdziwe i trzeba udać się na przystanek autobusowy i do Zamościa jechać autobusem Autonaprawy, poczciwym jelczem ogórkiem. Lato się skończyło , a my przejechaliśmy ostatnim kursem sezonowego pociągu relacji: Bełżec – Lublin, protoplastą dzisiejszego KASZTELANA!
W 1990 pożegnanie lata następowało stopniowo, wraz z ostatnimi pociągami międzynarodowymi odjeżdżającymi z toru szerokiego LHS z przystanku Zamość Północny. W ostatni dzień wakacji spotkałem tam kolegów ze szkoły, którzy specjalnie nie interesowali się koleją, a wyjazd na szeroki tor był dla nich jedną z niewielu atrakcji, jakie mogli zapewnić sobie urzędując w mieście. Dziś to trudno nawet mnie sobie wyobrazić, że przed wynalezieniem internetu człowiek i tak wiedział co się wszędzie dzieje , bo wymiana informacji następowała, tyle że w bardziej tradycyjnej formie z ust do ust. Ludzie w tym okresie jeszcze trzymali się w kupie na miejscu a nie gubili po świecie, jak współcześnie.
Ostatni pociąg z Zamościa do Moskwy odjeżdżał z Zamościa w ostatnią sobotę wrześniową 1990 r. z zupełnie ogołoconym wagonem restauracyjnym. Nie było nawet słynnych kanfietów – nie mówiąc już o innych ekskluzywnych wiktuałach, w jakie się można było zwykle zaopatrzyć w tym przybytku. Niebo też zapłakało na jego pożegnanie.
Z kolei w 1991 r. pogoda była piękna , ale pożegnalnego do Moskwy nie zastałem na Dworcu Północnym bo się… spóźnił. Postanowiłem odbyć spacer wzdłuż torów z Majdanu w kierunku Bortatycz i dalej do Zawady. Przemieszczałem się w miarę przyjemnie aż do lasu w Sitańcu, gdzie urwała się biegnąca wzdłuż torów droga. Następnie , odcinek do przejazdu drogowego w Wysokiem trzeba było pokonać po torach i wtedy zostałem zaskoczony właśnie przez międzynarodowy ,opóźniony coś ponad godzinę. Ładny skład: dwa gagariny i z 10 rosyjskich sypialnych. Po torze normalnym nie pojechał ani jeden pociąg, za to w Bortatyczach zauważyłem jeszcze dwa parowozy wykorzystywane wcześniej w okresie zimowym jako grzejki przy hali szerokotorowej.
Pod koniec następnego lata stoję na dworcu w Długim Kącie w oczekiwaniu na pociąg do Zamościa. Wracam chyba z Szumów. Nagle poruszenie na stacji! Kolejarze biegają jak w ukropie. Słychać syrenę lokomotywy i w oddali pojawia się znajoma sylwetka odkurzacza, czyli SP32. Dyżurny ruchu , z wyglądu starszy już gość staje wyprostowany jak świeca przed niewielkim dworcem przypominającym barak, a faktycznie zrobionym sposobem gospodarczym ze starego wagonu. Po torze szlakowym z niewielką prędkością przejeżdża, bez zatrzymywania lokomotywa SP32 prowadząca za sobą tylko 1 kolorowy wagon. Wewnątrz salonki rozlokowani ważni oficjele , ponoć nawet sam dyrektor DOKP , o ile dobrze zrozumiałem ze strzępów dochodzących do mnie rozmów miejscowych kolejarzy. Pociąg przejechał z Suśca, przed przejazdem osobowego na którego czekałem, a dopiero po zwolnieniu szlaku w Józefowie nadjechał pociąg , na który czekałem. Złapał on nawet pewne opóźnienie , chyba właśnie przez ten przejazd nadzwyczajny.
W 1993 r. pod koniec lata planuję przejść na piechotę cały zachowany odcinek kolejki wąskotorowej od Werbkowic do Hrubieszowa. Do Werbkowic przyjeżdżam z Zamościa pociągiem relacji Warszawa Zach. – Hrubieszów około godz. 9. W sam raz , żeby rozpocząć zwiedzanie. Stacja wąskotorowa pusta, otwory okienne i drzwiowe w budynku dworca pozabijane deskami. Nie widać śladu życia, chociaż na terenie szopy kręcą się ludzie, jednak nie zapuszczam się tam. Po drodze tory miejscami nieźle pozarastane , ale na stacji w Gozdowie zachowana jeszcze kompletna infrastruktura i układ torowy. Stoją nawet pojedyncze wagony towarowe. W pobliżu budynku dworcowego bawią się grupy dzieci. Robię zdjęcia , ale to dopiero moje początki w foceniu, jak to się teraz potocznie mówi. Pierwsze zdjęcia kolejowe ale ostatecznie film po wywołaniu okazuje się być w większości prześwietlony. Jak ta złość, nie kolejowe klatki udają się całkiem przyzwoicie. Być może na terenie kolejowym jestem tak podekscytowany, że błędnie ustalam parametry. Na klatkach zrobionych w Gozdowie – czarne dziury , chyba zapomniałem zdjąć zatyczkę od obiektywu. Cenzura jeszcze działała! Oj przydała by się tzw. „idiot – kamera” , bowiem człowiek miał wrażenie , że robi coś niedozwolonego , dlatego działał szybko i pochopnie. W okolicy mostu nad Huczwą w Brodzicy czuję się rozanielony. Tracę poczucie zdrowego rozsądku , w efekcie czego gubię: futerał, światłomierz, filtr na obiektyw, zatyczkę na obiektyw oraz jeszcze jakieś inne elementy . Nie wiem czy też i nie sam obiektyw. Zostawiłam zbędny ekwipunek w krzakach a potem zapominam w którym miejscu. Z tego powodu dalsza część trasy już tak mnie nie ekscytuje a z wędrówki w stronę Strzyżowa rezygnuję. Z rozmów z napotkanymi ludźmi wynika , że po linii jeżdżą jeszcze pociągi! Ramię semafora wjazdowego w Hrubieszowie podniesione w górę, aczkolwiek metrowa trawa na torowisku nasuwa pewne wątpliwości. Budynek dworca jeszcze nie oszpecony, otwory okienne i drzwiowe nie zamurowane , stoi ławka , otwarta nawet poczekalnia. Nieznany stacyjny przechodzeń zdradza tajemnice , o rezydującym w Dziekanowie pociągu rozbiórkowym. Niestety muszę kierować się na dworzec PKP w Hrubieszowie zlokalizowany na drugim końcu miasta a stamtąd wracać pociągiem do Zamościa. Podróżuję słynną rzeźnią kędzierzyńską , przy czym już w samym Hrubieszowie nie ma ani jednego miejsca w jedynej przedziałowej dwójce, dlatego rozsiadam się w ryflaku. Przed samym Zamościem zostaję okrzyknięty wybawcą przez którąś z pasażerek, po tym jak oświadczam , że wkrótce wysiadam i zwolnię miejsce siedzące. A w Zamościu ledwo co wydostaję się z wagonu. Wycieczka miała zostać powtórzona , ale właściciel infrastruktury za pomocą której sporządzałem dokumentację fotograficzną, tj. mój ojciec – rozsierdził się do tego stopnia faktem totalnego jej zdekompletowania, iż kategorycznie wypowiedział umowę dzierżawy, żądając nawet finansowego zadośćuczynienia za poniesione straty materialne, jak i moralne. Z tych powodów pomysł został odłożony w czasie. Lato się skończyło i chociaż ostatnie pociągi rozbiórkowe jeździły jeszcze do końca listopada 1993 r., to ze względu na koniczność kształcenia się i późniejsze podjęcie pracy powróciłem na linię wąskotorową dopiero pod koniec lata 1996 r. , a tak na poważnie: dopiero w lecie 1998, kiedy już niewiele co z niej zostało. Nota bene bodajże chyba w 1998 r. powróciłem na most w Brodzicy dokładnie w trakcie częściowego zaćmienia słońca i tym razem zgubiłem tam …pieniądze ( na szczęście niewielką kwotę) , które w dziwnych okolicznościach wysypały się z kieszeni. Musi to być chyba nawiedzone przez duchy miejsce!
Zdarzyło mi się dwa razy żegnać lato w środku nocy w Rejowcu w dalekobieżnym pociągu relacji Warszawa Zach. – Hrubieszów/Bełżec , co związane było ze zmianą czasu z letniego na zimowy i wydłużonym o godzinę i tak wyjątkowo długim planowym postojem pociągu na tej stacji około 3 nad ranem. Do dzisiaj pamiętam jaki byłem „szczęśliwy” z tego powodu, zwłaszcza, że jeden z tych przejazdów związany był z powrotem z uroczystości wręczenia dyplomu ukończenia studiów. W wagonach , jak i na stacji panowała niesamowita cisza, podróżni w letargu , na peronie ani jednej żywej duszy. Wybiła godzina duchów i hen daleko pod wagonami zawyła hiena , a raczej bezpański, kolejowy pies. I to oczekiwanie – kiedy w końcu ruszymy do Zamościa? Wydaje mi się, że w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku zmiana czasu następowała w ostatni weekend września.
Mamy październik roku 2000. Wyjątkowo długie lato, a ja przypadkowo ląduję na terenie stacji Józefów Roztoczański. Wracam z pracy , ale niestety nie posiadam przy sobie aparatu fotograficznego canon, z którym praktycznie nie rozstawałem się w trakcie swoich podróży. Sprzęt mocno sfatygowany, połatany taśmą klejącą , wstyd go było nawet wyciągać przy ludziach. Zdjęcia jednak robił, nawet jak na dzisiejsze warunki bardzo przyzwoite, a sprawdzał się wyjątkowo w warunkach kolejowych, gdzie ciągle jeszcze raczej nie wypadało się afiszować ze swoimi niecnymi zamiarami. Niestety, tamtego dnia wydawało mi się , że będzie nie przydatny i potraktowałem go jako zbędny balast. I miałem za swoje, bowiem całkiem przypadkowo znalazłem się na tej stacji przepięknie udekorowanej żółto – czerwonymi, jesiennymi liśćmi. Po krótkim rekonesansie słyszę buczenie unoszące się w koronach drzew, ale takie ciche, że wydawać się mogło, że to leśna mucha zadźwięczała albo osa. Następne odgłosy rozwiewają wszelkie wątpliwości. Zabuczy jeszcze kilkukrotnie, zanim na stację wtoczy się lokomotywa SM48 prowadząca około 20 krytych wagonów serii Gags. Z listu przewozowego odczytuję , że pociąg jedzie do Bełżca i co ciekawe zatrzymuje się na stacji przed semaforem. Sceneria przepiękna , tylko robić zdjęcia, ale nie ma czym. Z rozkładu jazdy wynika, że za niedługo przejedzie międzynarodowy pośpieszny ROZTOCZE z Warszawy Zach. do Rawy Ruskiej i faktycznie, po pewnym czasie z oddali słyszę syrenę odkurzacza. Po chwili na stację wtacza się SP32 z czterema klasami, w tym wagonem rowerowym przerobionym z Bh tuż za lokomotywą. Nikt nie wysiada, nikt też na nikogo tutaj nie czeka. Nad wagonami latają motyle: admirały i inne rusałki. Pośpieszny rusza przed siebie, wymijając zdawkę. Po jego odjeździe słychać charakterystyczne walenie silnika walentyny pracującego na jałowym biegu. W końcu , po około 25 minutach , noga semafora wyjazdowego unosi się w górę i lokomobila w donośnym „buku” opuszcza tę malowniczą stacyjkę ciągnąc z mozołem za sobą ładowne czort wie czym pudła. To na mnie tak trąbili, kiedy stałem przy nastawni , na skraju lasu. Niesamowite jesienno – letnie klimaty z nićmi babiego lata włącznie, a ja siedzę jak na tureckim kazaniu. Postanawiam, że powrócę tu na urlopie, za kilka dni, zwłaszcza , że piękna pogoda utrzymuje się dosyć długo. I po przyjeździe zastaję stację zamkniętą na cztery spusty, opadłe liście , brak dawki i opóźnione o ponad 2 godziny ROZTOCZE , które fotografuje gdzieś w lesie , na szlaku pomiędzy Józefowem a Długim Katem, bowiem nie chciało mi się dłużej na niego tutaj czekać. To po prostu lato się skończyło!