Antykolejowa demonstracja

  

Spodobała mi się Encyklopedia Galicyjska „Austriackie Gadanie” autorstwa Mieczysława Czumy i Leszka Mazana, Kraków 1998 , którą przypadkowo odnalazłem w stercie książek podczas robienia porządków. W moim domu natrafić można na wiele ciekawych publikacji ( zakupów  dokonuję  niejednokrotnie hurtowo,  na wagę) – nie słyszałem jednak wcześniej o niej, zaintrygował mnie sam tytuł i  intuicja nie zawiodła.  Jak piszą autorzy – jest to podszyta pewnym sentymentem wyprawa w wiek dziewiętnasty i jego najbliższe okolice z widocznymi cechami dowolności, wynikającej z bardzo osobistych upodobań piszących, ich prywatnych fascynacji oraz indywidualnych wzruszeń i emocji. W pełni akceptując takie podejście do tematu czym prędzej przystąpiłem do lektury odnajdując  kilka ciekawych akcentów kolejowych.  Dowiedziałem się zatem , iż  w dniu 25.10.1899 r.  odbył się protest górali podhalańskich wymierzony przeciw cesarzowi, rządowi w Wiedniu i pracownikom c.k. kolei żelaznych. Górale czerpiący duże zyski z wożenia furmankami turystów z Chabówki a potem z Nowego Targu do Zakopanego, zdecydowanie przeciwni budowie kolei powitali pierwszy wjeżdżający pod Giewont, pełen dostojników pociąg , stojąc gromadnie na torach i wypinając na parowóz, podróżnych i będący na  służbie personel kolejowy gołe pośladki. Słuszny gniew maszynisty Wojciecha Błońskiego kazał mu wyciągnąć szlauch i polać owe pośladki gorącą wodą. Wizerunek historycznej lokomotywy, prowadzonej przez dzielnego maszynistę znajduje się w Muzeum Tatrzańskim w Zakopanem.

Trzeba przyznać, że budowie linii kolejowych zawsze towarzyszyły kontrowersje, również na Zamojszczyźnie. Pamiętam opowieści, które słyszałem w latach osiemdziesiątych od starszych mieszkańców Józefowa, jak to  poszczególne  wsie w okolicy składały  się solidarnie na łapówki dla urzędników wytyczających trasy przebiegu projektowanych torów kolejowych. Chodziło o to, żeby linia omijała zabudowania szerokim łukiem. W przeciwnym wypadku kury mogłyby przestać się nieść a krowy zaczęłyby dawać mniej mleka. Ludność miejscowa ceniła sobie spokój i uważała, że  przejazdy pociągów mogły  zakłócać ich monotonną i uregulowaną  egzystencje. Kiedy już poznano korzyści płynące z bliskiego sąsiedztwa dróg żelaznych  na istotne zmiany w lokalizacji stacji często było  za późno. Zawirowania wojenne oraz  zwykła biurokracja urzędnicza doprowadziły niejednokrotnie do stanu, w którym podróżni  musieli pokonywać spore odległości w celu dotarcia do placu , skąd  mogli  rozpocząć  podróż pociągiem, który był przez dłuższy czas praktycznie jedynym oknem umożliwiającym wydostanie się z prowincji na  świat. Mamy zatem niechlubne przykłady przystanków  zlokalizowanych w szczerym lesie, na przykład: Józefów Roztoczański czy też w szczerym polu ( tu mi akurat nic nie przychodzi do głowy, chyba, że nie takie stare Frankamionki itp. ) a także stacje, których pokonanie spowalnia znacząco czas jazdy, jak chociażby Zawada czy Rejowiec w przypadku podróży z Zamościa do Lublina i odwrotnie.

W ostatnich latach lubelski oddział PLK odpowiadający za utrzymanie infrastruktury kolejowej znacząco poprawił lokalizację wielu przystanków na Zamojszczyźnie pod kątem poprawy ich dostępności dla podróżnych. Przesunięto perony w Izbicy, Nowinach, Ruskich Piaskach, Złojcu oraz wybudowano zupełnie nowy przystanek Zagrody – Kościół zlokalizowany między Rejowcem a Żulinem. Wreszcie w czerwcu br. oddano do dyspozycji zupełnie nowe dwa przystanki usytuowane w Zamościu przy ul. Peowiaków i Zamojskiego. 14.06.2015 r. nadeszła wiekopomna chwila, kiedy to na nowych przystankach zatrzymał się pierwszy szynobus.

Niestety, przypadek zamojski jak na współczesne standardy jest dosyć oryginalny. Zgodnie z definicją zamieszczoną przez Czumę i Mazana – „kolej” jest urządzeniem służącym głównie do regulowania zegarków według czasu przejazdów pociągów, służącym czasami jako środek transportu pasażerów. Definicja  co prawda odnosi się do dawnej  C.K. KOLEI, ale w przypadku Zamojskiej Linii Miejskiej zachowuje –  o dziwo aktualność. Trzeba przyznać, że pociągi do tej pory kursowały w miarę punktualnie, niestety nie sposób było nimi jeździć, bowiem w większości  nie zatrzymywały się na nowych przystankach wcale. Przewidziano tylko dwa kursy dostępne dla pasażerów na odcinku: Zamość – Zamość Wschód – Zamość. Dodatkowo wprowadzono dwa kursy służbowe na ww. odcinku nie przeznaczone jednak  już dla zwykłych śmiertelników, tylko dla  kolejarzy. Zafundowano także loty  w kosmos, tj.  do najbliższego posterunku w Jarosławcu dla wszystkich pociągów dojeżdżających oficjalnie do przystanku Wschód.  Szynobusy po dotarciu na końcowy Zamość Wschód zjeżdżają jako tzw. „esy” do posterunku w Jarosławcu oddalonego od tego punktu  o kilka kilometrów, tylko po to, żeby pani tam urzędująca mogła wcisnąć odpowiedni guziczek uruchamiający lub zwalniający blokadę liniową. Wynika to ponoć z ważnych przepisów, może nawet jeszcze rodem z c. k. , aczkolwiek przy ruchu towarowym rzeczone  brewerie nie są odprawiane wcale. Tylko 1.10 wyruszyły z Zamościa dwa pociągi bocznicowe do ciepłowni Szopinek, które zakończyły bieg całkiem blisko przystanku końcowego dla pociągów osobowych. Oczywiście o żadnych jazdach esem ani  floresem nawet nie było mowy.

Dodatkowo, rozkład pociągów pasażerskich uległ znacznym przeobrażeniom po dwóch tygodniach funkcjonowania i od 1.07 do 31.08 zamiast porannego kursu z Zamościa Wsch. o godz. 9 do Lublina zaproponowano nam popołudniowy wyjazd do Rzeszowa z porannym powrotem z Podkarpacia , ale tylko w weekendy oraz codzienny przejazd do Zawady, wyjazd po 7 ze skomunikowaniem do Bełżca oraz powrót do Zamościa Wschodniego po 19.30.   Od początku nowego roku szkolnego powrócił KANCLERZ, z dwoma różnymi czasami odjazdów między 8.30 a 8.45, znikło połączenie na Roztocze, z tym, że w pierwszy weekend września kursował jeszcze   Regio „POMIDOR” Rzeszów – Zamość Wschód – Rzeszów, ale potem oczywiście przestał jeździć, czyli były przez moment chyba aż trzy kursy z Wschodniego i Starówki.

Galimatias taki, że aż sam się pogubiłem, a co mówić o podróżnych. Wiele razy byłem świadkiem sytuacji , kiedy zdezorientowani ludzie krzątając się po peronie dziwili się, że akurat dany pociąg będący formalnie „esem” się właśnie tam nie zatrzymał. „Pośpieszne tu nie stają?” Takie słyszałem pytania. Kilkakrotnie byłem świadkiem jak  na stacji końcowej w Zamościu ( Głównym ) wyrażana była chęć dalszej jazdy  oraz pretensje do obsługi za to, że nasz  pociąg ( akurat był to KANCLERZ ) skończył jazdę przy  peronie na  ul. Szczebrzeskiej ( akurat zgodnie z rozkładem ). Podróżni dojeżdżający na końcowy przystanek Wschód niejednokrotnie nie rozumieli, że dalej jechać się nie da. „Przecież ten pociąg  jedzie gdzieś jeszcze! Dlaczego musimy wysiadać?”  Spotkałem też turystów, którzy chcieli z Wschodniego pojechać do Hrubieszowa. „Wie Pan, niektóre pociągi tam jeżdżą. Te pomarańczowe”. „Jak czerwony to pośpieszny” – Tu akurat zmyliło nietypowe dla Zamojszczyzny malowanie żółto –  czerwone podkarpackich  SA135, nazywanych potocznie przez społeczność portalu LKN: pomidorami . Byli i tacy, którzy stawiali się na przystanku Starówka w celu odbycia podróży KASZTELANEM o 16.20 do Lublina. „Przecież przy zoo już nie ma stacji”.

Jacy ci ludzie są głupi! Pomyślą zapewne niektórzy nasi czytelnicy. Na tablicach z rozkładami jazdy  czarno na żółtym wszystko wyspecyfikowane co i jak, a oni marudzą!  W cytowanej Encyklopedii przeczytałem, że w pierwszych latach funkcjonowania dworców osoby „puszczające się koleją” żegnano krzyżem świętym i głośną modlitwą. To powinno być praktykowane  również we współczesnych  czasach. Trzeba przyznać , że  tablice z rozkładami jazdy są dosyć nieczytelne i zagmatwane przez pozorną  mnogość kursów. Niektórzy podróżni są zdezorientowani, nie wszyscy lubią korzystać z wyszukiwarek internetowych, które zresztą też są nieczytelne. Przede wszystkim jednak ludzie  nie rozumieją niuansów współczesnej biurokracji.  Przychodzą na przystanki, chcąc przejechać się pociągiem w różnych celach i wtedy spotyka ich często rozczarowanie. Gdzie te pociągi? Dlaczego nie jeżdżą? Sam nie jestem na tyle mądry, aby wytłumaczyć wszystkie zawiłości z tym związane. Zakładałem , że bałagan jest tymczasowy i z chwilą zmiany rozkładu jazdy w grudniu 2015 r. zostanie wszystko wyprostowane. Tymczasem wygląda na to, iż przez długie lata nie wyzwolimy się ze  stanu na jaki  „cesarz miłościwie nam zezwolił”. ( Kajzer akurat żywił niechęć do nowinek technicznych ). Założenia nowego  rozkładu  jazdy utrzymują dotychczasową praktykę w pełnej rozciągłości. Na całej trasie od Zamościa Wschodniego do Głównego kursować ma jedynie MAGNAT ( jak obecnie ) oraz pociąg przyjeżdżający ok 12 do Zamościa i wyruszający o tej porze do Lublina , czyli kawałek  współczesnego KASZTELANA oraz połowa  PODKOMORZEGO. Pozostałe kursy tylko z dworca głównego. Jak z wakacyjnymi to sam nie wiem, ale rewelacji nie spodziewam się.

Gdy nie wiadomo o co chodzi , to zwykle chodzi o pieniądze. Marszałek Województwa nie chce płacić za dodatkowe kursy z Zamościa do Zamościa Wschodniego i dalej do Jarosławca, gdzie znajduje się posterunek ruchu. W skali przewozów kolejowych nie jest to kwota wygórowana, ale akceptacja Jarosławca jako oficjalnej stacji końcowej , zdaniem urzędników województwa mogła by w przyszłości zachęcić mieszkańców dalszych miejscowości usytuowanych przy linii 72 w stronę granicy do wysunięcia roszczeń komunikacyjnych. Mogli by jeszcze zachorować na pociąg. Takie chyba zresztą były założenia  budowniczych infrastruktury tj. PLK Lublin. W skali Lublina  była by to  dywersja, bowiem miłościwie nam panujący na dworze lubelskim  założyli, że pociągami możemy dojeżdżać tylko ze  stolicy województwa do Hrabiego Zamojskiego. „Dać mu ją, dać mu ją! Nareszcie go mam. Głupiec nie wie, że kursują tam dwa omnibusy tygodniowo i są zawsze puste” Tak akurat powiedział wg Encyklopedii Galicyjskiej stryj i poprzednik  cesarza Franciszka Józefa I – niejaki: Ferdynand I Dobrotliwy, kiedy dowiedział się, że nielubiany przez niego z przyczyn religijnych Dom Handlowy Rothschildów ubiega się o koncesję na budowę kolei w Galicji. Co prawda działo się  to ponad 150 lat temu, ale podejrzewam, że z zamojskimi przystankami mogło być całkiem podobnie. Powstała w efekcie niefortunnej dla skarbu Habsburgów łaski Cesarza linia kolejowa przyniosła Rothschildom miliardowe zyski. Co prawda Przewozy Regionalne po pół roku od otwarcia nowych przystanków nie mogą pochwalić  się tym samym, ale gdyby wszystko jeździło tak jak należy, a nie jak cesarz miłościwie nakazał – to jakieś skromne fortuny prywatnych firm transportowych – drogowych  mogły by zostać co nieco uszczuplone, co prawda: o grosze a nie o miliony , ale  i tyle nie uchodzi. Mogły by się z czasem w głowach poddanych jeszcze narodzić (Nie daj Boże), jakieś  głupie pomysły wyekspediowania pociągu, dajmy na to z  Hrubieszowa tudzież Miączyna do Biłgoraja – istna  rewolucja październikowa. Przecież tam kursuje dyliżans pod szyldem PKS. Przy okazji muszę dodać, iż z Centrum Przesiadkowego Zamość Starówka od niedawna zaczęła kursować nowa linia prywatnego przewoźnika drogowego do Narola przez Tomaszów i Bełżec dosyć konkurencyjna dla dotychczasowych także pod względem opłat za przejazd.

Krążą plotki, że ma zostać jednak wybudowany nowy  posterunek do odwracania pociągów na Wschodnim przy obwodnicy Zamościa. Potem okaże się, że pociągi zaczną jeździć do Miączyna i tam trzeba będzie stawiać srk , której teraz chyba nie ma.  Zanosi się na to, że antykolejowa demonstracja urzędniczej niechęci do nowych przystanków  trwać będzie latami. Dzięki takiej polityce pociągów z czasem zacznie ubywać i  nie będzie już można  regulować zegarków. Nawet tego nas pozbawią. A  przystanki staną się już tylko obiektem niedzielnych spacerów mieszkańców Zamościa, którzy będą sobie mogli tylko pomarzyć o dalekich podróżach przemierzając peronów przestrzeń w te i we w te.

Cesarz to ma klawe życie, ale widać, że na dworze   nie wiedzą co to znaczy: kolejarka. A zgodnie z cytowaną już wiele razy Encyklopedią jest to określenie twórczo adoptowane przez społeczeństwo Lublina w lipcu 1944 r. kiedy to do stojącej na bocznicy poniemieckiej cysterny ze spirytusem przez nieuwagę i zachłanność wpadł i moczył się przez kilka dni umundurowany kolejarz. Nalewkę domową zrobioną na tym spirytusie nazywano popularnie: kolejarką. Wlać im, wlać im! Może się od nas odczepią. A „Austriackie Gadanie” musicie przeczytać koniecznie.